Other universe - Rozdział 16


 Siedziałem zamknięty w swoim pokoju i nawet nie myślałem o tym, żeby z niego wyjśc. Zastanawiałem się, dlaczego tak bardzo mnie trenują a potem i tak traktują mnie jak dzieciaka bez żadnych umiejętności. Po prostu degradowali mnie, żebym nie musiał się w nic angażować. Nie informowali mnie o niczym. Nie wiedziałem nawet, czy Itachi i Pain jeszcze żyją. Nie wiedziałem, co pozostali robili ani czy ich znaleźli. Czy Jiraya zginął w walce czy jeszcze żyje i wróci, żeby się na nas zemścić albo spróbować mnie przekabacić na jego stronę? Wiedziałem tylko jedno.

Za wszystkim, co mnie złego spotkało w życiu, stała Konocha i jej mieszkańcy.

Mając tę świadomość postanowiłem ćwiczyć do upadłego, aż w końcu osiągnę moc, której nikt nie będzie w stanie kontrolować i zniszczyć Wioskę Ukrytego Liścia dokładnie tak, jak oni zniszczyli moje życie, mój dom, moich przyjaciół. Zabić każdego z nich tak, jak oni zmusili moich rodziców do poświęcenia swoich żyć dla dobra wioski, która później najwyraźniej o nich zapomniała.

Wiedziałem, że moim największym atutem jest moc Lisiego Ducha, która we mnie drzemała. Nikt nie mógł się ze mną równać, jeśli chodzi o siłę i ilość czakry. Musiałem tylko znaleźć sposób, aby zapanować nad tą mocą, która mogła dać mi tak ogromne możliwości. Dlatego wykorzystałem ten czas niepewności i zacząłem medytować. Nie było to ani trochę prostę, bo nienawidziłem medytacji - zawsze zbyt wiele rzeczy krążyło mi po głowie i mnie rozpraszało - jednak byłem zmotywowany i uparty, dlatego po wielu godzinach prób w końcu mi się udało. 

Gdy się ocknąłem, znalazłem się w pomieszczeniu, którego podłoga zalana była wodą sięgającą mi do połowy łydek. Panował tu półmrok i wiedziałem, że w zapieczętowanej przede mną klatce znajduje się zamknięta we mnie ogoniasta bestia. Nie bałem się jednak. Wiedziałem, że robiąc to, co robię stawiam wszystko na jednej szali a jednak nie chciałem się wycofać.

-Co tu robisz, Naruto? Twoje emocje nie są stabilne. Nie powinno cię tu być.

-Mam dość tego, że inni mówią mi, co mam robić a co nie. Nie chcę znów być bezsilny. Nie chcę znów się tak okropnie czuć. Musisz mi z tym pomóc, proszę. Wydaje mi się, że przez tyle lat udało nam się w jakiś sposób zaprzyjaźnić, Lisie. Prawda?

Lis jednak w pierwszej chwili nie zareagował. Wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi oczami, nim w końcu się odezwał a gdy to zrobił... opowiedział mi historię, która wydarzyła się już wiele lat temu.

Historię Wędrowca Sześciu Ścieżek i mistrza wszystkich Ogoniastych Bestii. Historię człowieka, który był ich jedynym przyjacielem. Jedyny, który o nich dbał. Aż w końcu zginął w walce a Bestie zostały mu odebrane, ludzie zaczęli wykorzystywać ich moc wbrew ich woli. 

Zrobilo mi się przykro. Potrafiłem wyobrazić sobie, jak okropnie czuł się Kurama i jego rodzeństwo, gdy to wszystko się zaczęło. I jak czuli się przez kolejne wieki, gdy to nie miało końca. Gdy kompletnie stracili nadzieję na to, że cokolwiek w ich życiu się zmieni.

A potem, najzwyczajniej w świecie, odmówił mi. Wyznał, że nie ufa mi i jeśli zdecyduję się przerwać osłabiającą go pieczęć, pożre mnie i na powrót uwolni się z mojego ciała, co tak czy siak doprowadzi do mojej śmierci.

Opowieść i jego słowa były przerażające, jednak nie zniechęciły mnie do niczego. Spowodowały tylko tyle, że inaczej spojrzałem na to wszystko i postanowiłem delikatnie zmienić swoje plany.

-W porządku, Lisie. Nie ufasz mi. Jednak ja znajdę sposób, byś uznał mnie za swojego przyjaciela. Nie poświęcę cię, nie wykorzystam cię. Będziemy współpracować dopiero, gdy ty o tym zdecydujesz, Kuramo. Obiecuję. Wybacz mi jednak, jeśli na początku korzystanie tylko z mojej czakry będzie dla mnie ciężkie i przypadkowo uwolnię również część twojej mocy. Muszę potrenować, by móc je na tyle rozróżniać, by z nich więcej nie korzystać.

Zawołałem do niego i wyszedłem z tego pomieszczenia, jednak nie przerwałem medytacji. Musiałem teraz skoncentrować się na czymś innym. Musiałem skoncentrować się na poprawnym wykorzystywaniu mojej własnej czakry i kontrolowaniu jej, bez uwalniania czakry Lisiego Demona. To nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Mimo tylu ćwiczeń i technik, które do tej pory opanowałem, nie udawało mi się opanować tego tak łatwo, jakbym sobie tego życzył. Jakbym chciał.

Mimo to, w końcu zacząłem widzieć jakieś postępy, co bardzo mnie cieszyło. Nie byłem jednak pocieszony, gdy moją medytację a co za tym idzie - moją pracę - przerwała Konan. Spojrzałem na nią ze złością, chociaż jej twarz wyrażała nic, oprócz troski i zmartwienia.

-Czas na kolację. Od wczoraj nic nie jadłeś. Chodź, proszę.

Komentarze

Popularne posty