Odnaleźć siebie - rozdział 4


Czułem na sobie mierzący mnie, uważny wzrok ciemnych oczu, ale kompletnie to ignorowałem. Wstałem z krzesła czując, jakby jakiś łańcuch ciągnął mnie w dół, poszedłem w stronę, z której słyszałem dzwoniący wciąż telefon. Wszedłem do jakiegoś pomieszczenia na końcu korytarza, ale nie miałem pojęcia, czym jest to pomieszczenie, bo nie zwróciłem nawet uwagi na to, co się w nim znajduje. Uklęknąłem przed moim plecakiem i wyszperałem z niego telefon, czując, jak nie mogę oddychać, gdy zobaczyłem pięć nieodebranych połączeń z tego numeru. W tym momencie również telefon znów się rozdzwonił, a ja poczułem pętlę zaciskającą się na mojej szyi. Wcisnąłem zieloną słuchawkę i przyłożyłem telefon do ucha, czując, jak moje serce dosłownie zaprzestaje pracy.

-Dlaczego nie odbierasz tego cholernego telefonu?! Ile można do ciebie wydzwaniać, niewdzięczny gówniarzu?! Tak cię to bawi?! Więc może ja też się zabawię, co?!

Męski, ostry głos przeszył mnie na wskroś, niemal doprowadzając mnie do płaczu, ale nie mogłem pozwolić sobie na łzy. Odetchnąłem głęboko i postarałem się wypowiedzieć w jakikolwiek sposób, byle tylko nie zdenerwować jeszcze bardziej mojego rozmówcy.

-Przepraszam. Zemdlałem i kolega z pracy zabrał mnie do siebie. Niedługo będę.

Każde słowo wydobywające się z moich ust raniło moje gardło i usta, zupełnie, jakbym wypluwał szkło, które rozcinało moją skórę i mięśnie. Zamknąłem oczy, słysząc w słuchawce jakiś huk.

-Policzę się z tobą, jak wrócisz.

Zamarłem, słysząc słowa, które słyszałem przecież już tak wiele razy i do których byłem już przecież przyzwyczajony. Mimo to nie potrafiłem wstać z kolan czy się poruszyć, nawet wtedy, gdy słyszałem dźwięk przebranego połączenia przez kolejnych kilka minut. Odetchnąłem ciężko i w końcu odłożyłem telefon komórkowy na miejsce i z zaskoczeniem zorientowałem się, że drżę. Dosłownie drżałem na całym ciele i nie potrafiłem nic na to poradzić. Przetarłem oczy drżącymi palcami, wiedząc, że mam w nich łzy i chcąc się ich jak najszybciej pozbyć, po czym wstałem z klęczek i po chwili zauważyłem leżące na drewnianym krześle, przy którym stał plecak, moje ubrania. Suche i dokładnie poskładane. Chwyciłem je w drżące ręce i nie zwracając uwagi na to, że nie jest to łazienka, przebrałem się i zastąpiłem je na krześle ubraniami, które dostałem od przełożonego. Chwyciłem swoje rzeczy i wróciłem do kuchni, gdzie wciąż siedział i czekał na mnie ciemnowłosy mężczyzna, który od razu uniósł jedną brew, widząc, że się przebrałem.

-Dziękuję za pomoc i za gościnę, ale muszę już wracać do domu.

Ledwo byłem w stanie wydusić z siebie te słowa. Dom. Czy tak naprawdę kiedykolwiek doświadczyłem tego, czym jest miejsce nazywane domem? Czy ktokolwiek dał mi to poczucie bezpieczeństwa, które sprawiało, że nie musiałem się niczego bać? Doskonale znałem odpowiedź i chyba to było najgorsze.

-W porządku. Odwiozę cię.

Nicholas wstał i chwycił leżące na parapecie kluczyki do auta, a ja poczułem rosnącą we mnie panikę. W końcu i tak już zdecydowanie za wiele dla mnie zrobił, nie mogę pozwolić, by znów coś dla mnie robił tylko z poczucia obowiązku czy zwykłej uprzejmości.

-Ach, nie trzeba. Będę wdzięczny, jeśli pokaże mi pan, gdzie jest przystanek autobusowi.

Zaoponowałem, jednak on już ubierał buty i najwyraźniej nie zamierzał mnie słuchać a ja gorączkowo myślałem o tym, co ja mam teraz zrobić. Niestety, nie znajdowałem odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie. Westchnąłem i poszedłem w jego ślady, ubierając swoje czarne półbuty, w których z reguły pracowałem.

-Nie jeździ stąd autobus, więc cię odwiozę.

Po chwili siedziałem już w jego samochodzie na miejscu pasażera i mknęliśmy przez prostą, podmiejską drogę, pokonując kolejne kilometry, a ja z każdą jedną sekundą, z którą zbliżaliśmy się do miejsca mojego zamieszkania, czułem coraz bardziej zaciskającą się na mojej szyi pętle, która miała w końcu zakończyć moje życie. A przynajmniej metaforycznie.

Komentarze

Popularne posty