Wspólny dom - Prolog



* - słowa od J.K.Rowling (zależnie od tłumaczenia)

Był zwykły, ciepły dzień. Lato było w pełni sił i nie zapowiadało się, by prędko się ochłodziło, co cieszyło bawiące się na placu zabaw dzieci, jeżdżących na deskorolkach w pobliskim parku nastolatków oraz staruszków, którzy potrafili siedzieć w ogródku od wschodu do zachodu słońca. Denerwowało natomiast ludzi pracujących, którzy musieli siedzieć w te piękne dni w budynkach biurowców. O dziwo, w deszcz gdzieś zaginął, jak się zdawało, na  długie tygodnie.
Mały chłopiec mieszkający w komórce pod schodami na Privet Drive 4, zawsze marzył w takie dni, by bawić się jak inne dzieci, grając w policjantów i złodziei lub w klasy. Jednak równocześnie dobrze wiedział, że takie marzenie nigdy się nie spełni. Tak samo, jak marzenie, o przytuleniu się kiedyś do mamy. Niestety, jego rodzice zginęli rok po jego narodzinach, w wypadku samochodowym. To dlatego tak bardzo nienawidził dnia swoich urodzin - całe życie pielęgnowano w nim przekonanie, że to w ten dzień i właśnie z jego powodu stracił rodzinę, a jego ciocia straciła ukochaną siostrę. Dlatego ona, jej małżonek i ich młodszy od Harry'ego syn tak go nienawidzą i gnębią na wszelkie możliwe sposoby.

Zielone oczy spojrzały na stary zegar wiszący na ścianie małej komórki. Ciocia kazała mu tu zostać w zamknięciu do kolacji, więc niecierpliwie odliczał godziny, kiedy w końcu będzie mógł włożyć cokolwiek do ust. Ciocia zostawiła mu tylko półlitrową butelkę wody, kiedy tu go zamykała, która miała mu starczyć na cześć godzin. Często karała go tak za sam fakt jego marnej egzystencji. Sam tego nie rozumiał, ale twierdził, że tak musi być, że to kara za jego zmarłych rodziców. Westchnął i ułożył się na łóżku, niczym do snu, po czym zgasił światło. Wiedział, że nie powinien dać się przyłapać na zabawie starymi, ołowianymi żołnierzykami, ponieważ jego ciocia nie byłaby zadowolona. Zamknął oczy i odliczył sekundy.

5...
4...
3...
2...
1...

Puk! Puk! Puk! Walenie w drzwi rozległo się z siłą rozjuszonego buldoga. Westchnął i gdy drzwi się otworzyły, wymknął się szybko ze schowka, bojąc się, że jeśli się nie pospieszy, nie wyjdzie, bo ciocia zwyczajnie dalej zamknie drzwi. Wślizgnął się do kuchni i zaczął swój codzienny rytuał, roznosząc talerze i widelce, po chwili siadając na krześle, nie mając nic więcej do roboty przy dzisiejszej kolacji. Obserwował, jak Dudley nabierał sobie ogromne porcje spaghetti, które podobno było pyszne. Podobno, ponieważ Harry nigdy nie miał okazji go jeść i nie miał wątpliwości, że dziś będzie tak samo.

-Co się patrzysz? Tu masz swoje!

Usłyszał zimny głos i zaraz potem huk, gdy na talerz spadły mu resztki z wczorajszego obiadu, aż dziw, że coś zostało, z zapiekanki ziemniaczanej. Spojrzał na zimne resztki niechętnie, jednak zaraz w ciszy zabrał się za jedzenie, nawet nie słuchając tego, co mówią przy stole. Nie potrzebuje słuchać zachwytów cioci Petuni nad jej synkiem-prosiakiem oraz problemów w pracy wuja Vernona. Po co mu to? No właśnie. Westchnął cicho nad swoim posiłkiem i wstał, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Poprawił spadającą mu z ramion, za dużą koszulę po swoim kuzynie i chwycił za klamkę, otwierając drzwi. Spojrzał na oszałamiającego mężczyznę stojącą przed nim i z zakłopotaniem podrapał się po bliźnie.

-Przepraszam... czy mogę jakoś panu pomóc?

Zapytał niepewnie. Mężczyzna w drzwiach napawał go strachem i fascynacją jednocześnie. Wysoki, wyprostowany z dumie uniesioną głową. Jasne, niemal białe włosy spływały gładko po jego ramionach, zimny wzrok szarych oczu mierzył stojącego przed nim chłopca a czarna szata opływała całe jego ciało, sprawiając, że wyglądał na jeszcze wyższego, niż był w rzeczywistości.

-Panie Potter, czy mógłbym wejść? Chciałbym porozmawiać z panem i pana... opiekunami.

Ostatnie słowo blade usta wypowiedziały niemal z obrzydzeniem. Czarnowłosy chłopiec skinął głową i odsunął się, wpuszczając mężczyznę do środka, po chwili zamykając drzwi.

-Czy mogę wziąć od pana płaszcz?

Zwrócił się do mężczyzny, jednak ten jedynie wskazał mu ręką, by dziecko podążyło za nim, co chłopiec posłusznie zrobił. Weszli do kuchni a rozmowy momentalnie zamilkły. Ciocia Petunia i wuj Vernon spojrzeli po sobie i od razu wiedzieli, że oboje domyślali się, kim jest ich niespodziewany gość. Dudley natomiast nie zważając na przerażone miny swoich rodziców, zwrócił się do tajemniczego jegomościa.

-Ale masz jasne włosy! Osiwiałeś? Nie wyglądasz na starego! Ale czemu masz takie dziwne ubrania? Powinieneś się ubrać w coś normalnego.

Stwierdził pewnie i wskazał na czarną szatę widelcem, ochlapując miękki materiał sosem pomidorowym i kawałkiem mięsa. Bladą twarz wykrzywiło malujące się na niej obrzydzenie a oczy prześlizgnęły się po stole, widząc, że jego przypuszczenia potwierdzają się. Odwrócił się, patrząc na zielonookiego chłopca, jednocześnie usuwając plamę chusteczką.

-Powiedz mi, chłopcze, gdzie jest twój pokój?

Pamiętał słowa Dumbledor'a, które zbagatelizował, ponieważ nie chciał w nie wierzyć. Teraz jednak przypuszczenia te powoli stawały się przykrą rzeczywistością.

-Ale... ja nie mam pokoju.

Wyjawił dzieciak ze wstydem, spoglądając na czubki swoich brudnych, starych butów. Widząc reakcję czarnowłosego, arystokrata machnął agresywnie ręką i drzwi od komórki otworzyły się z hukiem, sprawiając, że biała brew uniosła się w górę.

-Więc tam mieszkasz...

Mruknął niski głos, bardziej sam do siebie aniżeli do kogokolwiek innego, po czym zwrócił się do opiekunów chłopca ze złością wymalowaną na twarzy i wymieszaną z obrzydzeniem do tego stopnia, że nawet Dudley zamarł pod wpływem tego spojrzenia.

-Jak śmiecie go tak traktować?! Wy obrzydliwi mugole! Gdyby nie to, że rodzice Jamesa zginęli w bitwie nie musiałby żyć jak ścierwo! Zasługujecie tylko na śmierć i gdyby nie obietnica wieczysta, którą złożyłem przyjacielowi, już leżelibyście na ziemi i obserwowali, jak ten prosiak wije się na ziemi pod wpływem klątwy. Gdybym nie przysiągł, już bylibyście martwi.

Ostatnie zdanie wysyczał wściekle i zamachnął się w stronę przerażonej kobiety, jednak ominął ją i kucnął przed wciąż stojącym w progu wejścia do salonu chłopca.

-Spakuj swoje rzeczy, zabieram cię stąd. Nie będziesz żyć w takim... czymś.

Harry spojrzał w szare oczy ale nie zauważył w nich skierowanej do niego wściekłości, do której się przyzwyczaił. Przez spojrzenie mężczyzny przebijała się troska, która go lekko zaskoczyła. Skinął głową i już miał wychodzić, gdy przystanął i znów spojrzał na tajemniczego mężczyznę.

-Ale... gdzie mnie pan zabiera?

Zapytał niepewnie. Mimo wszystko nie chciał umierać... ani przeżyć czegoś równie złego. Na ustach białowłosego pojawił się uśmiech.

-Zabieram cię tam, gdzie powinieneś być. Będzie ci tam lepiej, zaufaj mi.

-Znał pan moich rodziców?

Dopytał jeszcze.

-Tak. Dlatego, ku ich pamięci, nie pozwolę ci tu zostać.

Chłopiec wahał się już, ale tylko przez chwilę, po czym pobiegł do komórki i rozejrzał się po niej. Spakował jedynie swoje ubrania do starego plecaka i po chwili stał przed drzwiami do swojego "pokoju", niczym obraz nieszczęścia. Mężczyzna, nie patrząc już na siedzące przy stole towarzystwo wyszedł z mieszkania, będąc pewien, że chłopiec idzie za nim i gdy się odwrócił, faktycznie był kawałek za nim. Ale... dlaczego zachowywał taki dystans?

-Chodź, musimy zdążyć do domu na kolację.

Głos białowłosego mężczyzny brzmiał ciepło i zachęcająco. Widział strach i zdezorientowanie malujące się na drobnej twarzy. Nie wiedział, jak dokładnie wyglądało życie chłopca, nie wiedział więc, jak się nim zajmować. Ukucnął więc i podał mu dłoń.

-Możesz poczuć mdłości, ale za chwile ci przejdzie.

Ostrzegł i teleportował się, nim chłopiec zdołał zareagować.

Komentarze

Popularne posty