I'm sorry - Rozdział 2



Nie mogłem jednak czekać tam całą wieczność przed drzwiami do sali szpitalnej i w końcu musiałem podjąć jakąś męską decyzję. W końcu byłem mężczyzną, prawda? Chyba... chociaż to, do czego doprowadziłem sprawiało, że poważnie się nad tym zastanawiałem. Wziąłem głęboki wdech, który niemal palił mi płuca i po chwili nacisnąłem klamkę, wchodząc do środka. De... wróć, Izuku leżał na szpitalnym łóżku przykryty białą pościelą a w jego ciało powtykane były jakieś rurki. Był niemal tak samo biały na twarzy jak szpitalna kołdra pod którą leżał a wzrok miał utkwiony za okno. Nawet nie sprawdził, kto przyszedł. Jego mama na wpół leżała na kanapie, drzemiąc sobie. Po jej twarzy widziałem, że ciągle płakała i nie przespała ani sekudny. Wypuściłem powoli powietrze z płuc i zamknąłem za sobą drzwi, podchodząc niepewnie do jedynego w pokoju łóżka.

-I... Izuku? 

Zapytałem cicho, zwracając na siebie jego uwagę. Czułem jak niewidzialna pętla zacisnęła mi się na szyi, gdy spojrzał na mnie tak pustym i beznamiętnym wzrokiem zielonych oczu. Dosłownie mnie zmroziło i po raz pierwszy w życiu poczułem zbierające się w oczach łzy. Nie pozwoliłem jendak, by jakakolwiek z nich spłynęła mi po policzkach. Zapomniałem jednak, co chciałem powiedzieć. Jakie słowa były właściwe w takiej sytuacji?

-Ja... Izuku, ja...

-Nie wiem, kim jesteś. Kachan nigdy nie nazwałby mnie inaczej, niż Deku. Jeśli to ty, Toga, to proszę, wyjdź. Moja mama śpi.

Przerwał mi słabym głosem, który rozbrzmiewał mi w uszach niczym donośny dzwon. Zacisnąłem dłonie w pięści z wściekłości. Na samego siebie.

-To moja wina, prawda? To ja cię do tego doprowadziłem.

W tym momencie przelatywała mi przed oczami każda sytuacja w życiu, kiedy go dręczyłem, kiedy zastraszałem go moimi eksplozjami, kiedy wyśmiewałem go i zmuszałem do wielu rzeczy, często upokarzających. A mimo to on zawsze stawiał się za mną, ochraniał moje plecy i nigdy się ode mnie nie odwrócił. Dlaczego?

-Jeśli chcesz wiedzieć i jesteś Kachanem, to tak. To twoja wina.

Wiedziałem, że to prawda. Wiedziałem, że ta odpowiedź nie może być inna. Mimo to strasznie mnie zabolał ten fakt i nie mogłem temu zaprzeczyć. Chociaż były to tylko słowa, czułem się, jakby uderzyły mnie niczym pociąg. Czy tak czuł się Izuku za każdym razem, gdy go dręczyłem?

-Dlaczego... dlaczego mi na to pozwoliłeś?

Zapytałem, nie spuszczając z niego wzroku. Chciałem wiedzieć. Chciałem zrozumieć. Dlaczego nigdy się ode mnie nie odwrócił mimo tego, co mu robiłem? Dlaczego mnie nie zostawił?

-Bo myślałem, że jesteś moim przyjacielem. 

Przyznał z rozbrajającą szczerością i uderzyło mnie to. Faktycznie, zawsze nazywał mnie swoim przyjacielem. Nawet wtedy, gdy go biłem. Nawet wtedy, gdy zraniłem go moją eksplozją. Dla niego zawsze byłem przyjacielem, chociaż nigdy się tak nie zachowywałem i nigdy na to miano nie zasłużyłem. Czułem się jak idiota ale czasu nie mogłem już cofnąć. 

-Powinieneś był mnie sprać! Masz tak silny dar, mógłbyś się na mnie odegrać, dać mi nauczkę! Dlaczego tego nie zrobiłeś?

Krzyczałem ale nie obchodziło mnie to. Nie rozumiałem tego wszystkiego, nie rozumiałem jego słów, nie rozumiałem jego zachowania. W głowie ciągle krążyło mi tylko jedno pytanie. Dlaczego?

-Nie lubię rozwiązywać spraw przemocą. Wiesz o tym. 

Wiedziałem. Oczywiście, że wiedziałem. Mediator Deku. Kiedyś miał takie przezwisko, chyba w podstawówce. Zawsze rozwiązywał wszystkie konflikty, nawet jeśli go nie dotyczyły. Ponieważ wciąż wtedy nie miał daru, nauczyciele zachęcali go do obrania kierunku prawa na uniwersytecie i zostania prawnikiem, bo zawsze miał gadane. Nawet, jeśli czegoś nie potrafił, umiał się wybronić i znaleźć jakieś kreatywne rozwiązanie. Był zupełnie inny niż ja. O wiele bardziej opanowany i pokojowy. 

-Powinieneś był mi przyłożyć. 

Stwierdziłem w końcu, będąc rozbrajająco szczerym. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Wiedziałem, że to moja wina, że ja wszystko schrzaniłem i że muszę ponieść tego konsekwencje. Wiedziałem to ale jak na złość nikt nie chciał mnie ukarać. Dlaczego nikt na mnie nie krzyczał, dlaczego nikt nie odgrywał się na mnie za to, co zrobiłem, dlaczego nikt mnie nie ukarał? Chociaż może milczenie Izuku było o wiele większą karą, niż mi się wydawało. 

-Przepraszam, Izuku. Przepraszam... nigdy nie chciałem cię do tego doprowadzić. Ukarz mnie, zemścij się na mnie, zrób coś, proszę!

Wybuchłem w końcu, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony zielonowłosego, jednak ona nie nadeszła. Wciąż leżał w łóżku, przypatrując mi się uważniej. To chyba doprowadzało mnie jeszcze bardziej do szału niż cokolwiek innego. 

-Chyba powinieneś już iść, Katsuki. 

Usłyszałem za plecami a gdy się odwróciłem zauważyłem patrzącą na mnie załzawionymi, czerwonymi od płaczu oczami matkę chłopaka. Wiedziałem, że nie mogę tu już dłużej zostać. Nic tu już dzisiaj nie zdziałam. Westchnąłem ciężko i czując buzującą we mnie wściekłość wyszedłem z sali, kierując się prosto do domu. Niestety nawet długa droga na piechotę nie pozwoliła mi ochłonąć. Wciąż byłem wściekły sam na siebie i nie wiedziałem, co mam robić. Wszedłem do domu gotów na to, że mama zaraz mnie dopadnie i na mnie nakrzyczy - byłem pewien, że już o wszytskim wie. W pewnym sensie cieszyłem się i czekałem, aż w końcu ktoś mnie ukarze i dostanę możliwość dać ujście tym kotłującym się we mnie emocjom.

-Wróciłem.

Rzuciłem, wchodząc do kuchni i czekałem na wybuch. Mama stała przy kuchennym blacie, odwrócona plecami do mnie i kroiła właśnie warzywa.

-Zajęcia już dawno się skończyły. Gdzie byłeś?

Zaskoczyło i wkurzyło mnie to, że była tak bardzo spokojna i opanowana. Moja mama tak samo, jak ja, była bardzo wybuchowa i głośna. Jednak teraz zachowywała się jak nie ona.

-U Izuku w szpitalu. 

-Jak on się czuje?

-Żyje. Więcej nie powiedział.

To była prawda. Nie wiedziałem, jak on się czuje. Wiedziałem tylko, że coś się w nim zmieniło i nie jest już taki, jak był wcześniej. Ta świadomość chyba dobijała mnie najbardziej. 

-Rozumiem. Idź do siebie, kolacja będzie za godzinę.

Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok. Co się, do cholery, działo dookoła mnie?

-Tak po prostu? Nie skrzyczysz mnie, nic nie powiesz?

Prowokowałem ją i wiedziałem o tym. Mama powoli odwróciła się do mnie i spojrzała poważnym wzrokiem, zakładając ręce na piersi i trzymając w jednej z dłoni nóż, którym dopiero co kroiła warzywa. Mimo to nie wyglądała, jakby była zła.

-Nie. Po prostu się na tobie zawiodłam. Izuku zawsze był po twojej stronie, zawsze był dla ciebie i przy tobie. Potraktowałeś go jak śmiecia i zobacz, do czego doprowadziłeś. Myślę, że to dla ciebie wystarczająca kara.

Odpowiedziała i jakby nigdy nic wróciła do przygotowywania kolacji a ja sądziłem, że się przesłyszałem. Jednak to była prawda i nie mogłem temu zaprzeczyć. Myśląc, że zwariuję, zamknąłem się w swoim pokoju, trzaskając drzwiami.

Komentarze

Popularne posty