Czarny Pan - Rozdział 4


 Siedziałem na błoniach szkolnych i obmyślałem mój kolejny ruch. Musiałem im pokazać, mam na myśli Śmierciożerców, że nie warto ze mną zadzierać. Postanowiłem wykorzystać jedno z dzieci Śmierciożercy i spowodować dla niego realne zagrożenie. Z zadowoleniem wstałem ze swojego miejsca i przeszedłem do Zakazanego Lasu, gdzie ukryłem swój świstoklik. Odnalazłem go i po chwili stałem już w domu, który Glizdogon zaadaptował na moją kwaterę z mojego rozkazu. Czarodziej aż podskoczył na mój widok.

-P... Panie...

Wyjąkał, kłaniając się przede mną nisko, na co jedynie machnąłem ręką i zmierzyłem go krytycznym spojrzeniem. Zdecydowanie nie był zbyt rozgarnięty ale był lojalny, nawet jeśli tylko ze strachu. Westchnąłem cicho i opadłem na stojący w salonie fotel, zakładając nogę na nogę.

-Glizdogonie, czy wszyscy zadeklarowali swoją lojalność?

Zapytałem w końcu. Musiałem wiedzieć, czyjego dzieciaka mam wykorzystać w najbliższym czasie.

-N...Nie, panie... Lucjusz Malfoy wciąż się waha.

Uśmiechnąłem się do samego siebie. Miałem przeczucie, że to właśnie on się zbuntuje a jednocześnie miałem największą swobodę działania w jego wypadku. Wiedziałem, że przekonanie go nie zajmie mi wiele czasu.

-W porządku. Przynieś mi kawałek pergaminu i pióro.

Rozkazałem, na co mężczyzna wyszedł, co chwilę się kłaniając i przez to potknął się na drewnianej podłodze, jednak zdołał zachować równowagę. Co za ciamajda. W końcu jednak trzymałem te przedmioty w dłoni i pisałem krótką acz treściwą wiadomość do głowy rodu Malfoy. 

Masz 24 godziny aby zagwarantować mi swoją niezahwianą lojalność. W tym czasie pokarzę Ci jednak co może się stać, gdy tego nie uczynisz.

Zaczarowałem pergamin, który po chwili zniknął w szkarłatnych płomieniach z moich oczu i wstałem z miejsca, chwytając mój świstoklik i bez słowa pozostawiając mojego sługę samego. Znalazłem się z powrotem w Zakazanym Lesie. Ukryłem niewielki przedmiot, nałożyłem wszystkie potrzebne zaklęcia ochronne i wróciłem na błonia, rozglądając się ukradkiem dookoła. Chociaż stawało się to odrobinę uciążliwe, wciąż musiałem odgrywać zagubionego i skrzywdzonego chłopca. W końcu zauważyłem osobę, której szukałem. Blondyn siedział na jednym ze zburzonych murków i rozmawiał o czymś ze swoimi przyjaciółmi. Przystanąłem pod jednym z drzew tak, żeby do nich nie podchodzić ale żeby mieć pewność, że jestem w zasięgu szarych oczu. Niemal wybuchłem śmiechem, gdy po chwili Draco opuścił swoją grupę i zaczął iść w moją stronę. Ludzie są tacy prości...

-Hej, Potter. Jak się trzymasz?

Zagryzłem wargę niby zakłopotany, chociaż w rzeczywistości po prostu starałem się nie wybuchnąć śmiechem. Spojrzałem na niego niepewnie i szybko odwróciłem wzrok.

-Tak sobie...

Przyznałem i poprawiłem torbę na swoim ramieniu, po czym zacząłem iść w kierunku Zakazanego Lasu. Nie musiałem się odwracać by wiedzieć, że blondyn idzie za mną krok w krok. Prowadziłem go na jedną z polan a gdy się do niej zbliżaliśmy, wypowiedziałem cicho jedno zaklęcie, dzięki któremu mogłem przywołać na tę polanę przygotowanego kiedyś na moje potrzeby bogina. Całe szczęście miałem nad nim pełną kontrolę. Kątem oka sprawdziłem pozycję stwora a gdy się upewniłem, że ukrył się pośród drzew po mojej lewej, usiadłem na samym środku polany. Draco stał niepewnie nade mną, a ja skierowałem twarz ku Słońcu.

-Draco... możemy tu tak po prostu posiedzieć? Sami?

Poprosiłem cicho i spojrzałem na blondyna wzrokiem szczeniaczzka. Ten skinął głową i rozejrzał się nerwowo dookoła.

-Tak, tylko... Nic nam tu nie grozi? To Zakazany Las, nie powinno nas tu być.

Mruknął niepewnie i zadrżał, gdy usłyszał szelest koron drzew. Musiałem przyznać, że ciężko było mi się nie roześmiać. Nakazałem boginowi się do niego zbliżyć wykorzystując fakt, że Draco był odwrócony do niego plecami. Zaraz na miejscu bezkształtnej masy bogina pojawił się mężczyzna. Rosły, umięśniony mężczyzna z paskudnym wyrazem pooranej bliznami twarzy. Więc to on skrzywdził kiedyś mojego nowego sprzymierzeńca.

-Uhm... dzień dobry?

Zająkałem się a gdy Draco mnie usłyszał, gwałtownie odsunął się ze swojego miejsca i spojrzał na bogina. Jego twarz zbladła, chociaż nie sądziłem, że to w ogóle jest możliwe, po czym chwycił swoją różdżkę w dłoń i wymierzył nią w mężczyznę. Kontrolowanie boginów jest proste, więc rozkazałem mu uderzyć w Draco zaklęciem Cruciatus, a po polanie rozległ się jego pełen bólu krzyk.

-Nie, proszę, zostaw go!

Krzyknąłem i uniosłem się z miejsca, celując w mojego bogina różdżką. Draco wciąż krzyczał. A ja z jednej strony chciałem mu pomóc ale z drugiej... jego ojciec musiał ponieść konsekwencje. Odczekałem odpowiednio długą chwilę i rzuciłem zaklęciem w bogina, dzięki czemu Cruciatus zostało przerwane. Odwołałem bogina i dopadłem do ciężko oddychającego Dracona. Dobrze, że potrafiłem ukryć swój uśmiech.


Komentarze

Popularne posty