Czarny Pan - Rozdział 5


 Lucjusz Malfoy wpadł wściekły do mojej tymczasowej siedziby, jednak w przeciwieństwie do Glizdogona ja nie poczułem przerażenia a jedynie satysfakcję i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Blondyn najwyraźniej chciał mnie zaatakować, jednak zdołałem się odezwać wcześniej.

-Moje marionetki tylko na to czekają. Tknij mnie, a Draco pożegna się z życiem nim zdołasz dotrzeć do Hogwartu.

Powiedziałem niby od niechcenia i zamknąłem czytaną właśnie książkę, po czym zmierzyłem mężczyznę spojrzeniem. Zawahał się i to mi wystarczyło by wiedzieć, że jest mi posłuszny. Nic mi nie zrobi.

-Jakie są twoje rozkazy?

Zapytał w końcu a ja mogłem odhaczyć to zwycięstwo na swojej liście. Uśmiechnąłem się szeroko i wstałem z miejsca, odkładając książkę i podchodząc do niego.

-Tak, jak pozostali Śmierciożercy, masz za zadanie zwerbować nowych członków. Za miesiąc chcę mieć armię. Nie obchodzi mnie czystość krwi, mają być mi posłuszni. Poza tym... Za osiem dni o zachodzie Słońca zwabisz Dumbledore'a pod jakimkolwiek pretekstem do Zakazanego Lasu. Będę tam na was czekał. Możesz odejść.

Oznajmiłem, zakończając rozmowę i dając mu znać, że nie ma prawa zadać żadnych pytań. Blondyn stał jeszcze przez chwilę w miejscu, nim w końcu skłonił się niechętnie i wyszedł a ja zaśmiałem się w duchu. Wszystko idzie po mojej myśli.

***

W szkole znowu byłem oczywiście tematem numer jeden. Wszyscy się za mną oglądali, wszyscy zastanawiali się, jak się czuję i czy nic mi nie jest. Oczywiście nic mi nie było, bo sam zmyśliłem całą historię i upozorowałem atak na Dracona, jednak przecież nikt oprócz mnie tego nie wiedział. Dostawałem też masę prezentów a ludzie zagadywali mnie co chwilę i próbowali dowiedzieć się, czy wszystko ze mną w porządku. Cały mój plan po kolei szedł idealnie. Dzięki temu nie musiałem się martwić i mogłem w spokoju robić swoje. Również nauczyciele bardzo się mną przejmowali i nie mieli absolutnie żadnych wątpliwości, że jestem czysty niczym łza. Musiałem przyznać, że świetnie się bawiłem!

Siedziałem właśnie przy śniadaniu, gdy sowa oprócz gazety przyniosła mi również list. Odczytałem jego zawartość i uśmiechnąłem się do siebie. 

Zaraz po śniadaniu, zgodnie z tym co było w liście, udałem się na tę samą polanę w Zakazanym Lesie, na której mój bogin zaatakował Draco. Musiałem przyznać, że odrobinę przesadziłem, bo blondyn do tej pory leżał w szpitalu i było mi z tego powodu trochę głupio, ale odwiedzałem go codziennie i przesiadywałem godzinami przy jego łóżku, wspierając go na niby. Tym bardziej więc nikt nie mógł się domyślić, że ten atak był moją sprawką. Rzuciłem torbę na ziemię i usiadłem pod jednym z drzew na brzegu polany, czekając i obserwując trawę, która rosła tuż obok mnie. Nie mogłem wyjść ze swojej roli skrzywdzonego chłopca. 

-Harry!

Usłyszałem znajomy głos i specjalnie drgnąłem w miejscu, nim uniosłem spojrzenie i ujrzałem zbliżającego się ode mnie, okrytego czarnym płaszczem mężczyznę. Patrzył na mnie z takim współczuciem i zmartwieniem a jednak w jego oczach czaiła się również wściekłość. Chciał sam wymierzyć sprawiedliwość na tym, kim mnie skrzywdził. Patrząc na niego poczułem nieprzyjemny ucisk w sercu. On był moją jedyną rodziną. Jego jednego nie chciałem krzywdzić. Ciągle biłem się z myślami, czy to w ogóle będzie możliwe.

-Wybacz, że cię tu zaciągnąłem, ale musiałem cię zobaczyć. Jak się czujesz, Harry? Moody przebywa w Azkabanie, prawda?

Skuliłem się trochę i podciągnąłem kolana do brody, obejmując swoje nogi ramionami. Nie patrzyłem mu w oczy. Nie mogłem. Bałem się, że wtedy nie będę w stanie skłamać albo że przejrzy moje kłamstwo.

-Syriuszu, ja... przepraszam. 

-Nie przepraszaj mnie, chłopcze! Nie zrobiłeś nic złego. To ten... potwór cię skrzywdził.

Syriusz oczywiście nie ma pojęcia, że w cale nie o to mi chodziło. Przepraszałem go za to, że tak bardzo go zawiodłem, chociaż nie miał prawa jeszcze o tym wiedzieć. No cóż nie było rady. Musiałem dalej grać, nawet jeśli w tym momencie było to wyjątkowo trudne. 

-Wiem. Nic mi nie jest. Jakoś sobie radzę.

-Otaczają cię przyjaciele, Harry. Zarówno oni jak i ja wspieramy cię całym sercem. Nie dopuszczę, by znów ktoś cię skrzywdził. 

Ciężko było mi słuchać tych słów, więc zagryzłem wargę i pokiwałem powoli głową. Co miałem mu odpowiedzieć? Nic nie było odpowiednie. 

-Nie mogę pozostać tu zbyt długo. Chciałbym jednak, żebyś przyjechał do mnie na ferie świąteczne, jeśli to możliwe. 

-Postaram się.

-W porządku. Uważaj na siebie, Harry. Ufaj swoim przyjaciołom. Oni ci pomogą.

Zapewnił mnie mężczyzna po czym przytulił mnie mocno, nim odszedł, zmieniając się po drodze w psa. Patrzyłem za nim przez jakiś czas, nim w końcu wstałem ze swojego miejsca i skierowałem się do szkoły, gdzie za parę minut miały rozpocząć się lekcje. Kiedyś w końcu mu powiem a on mnie zrozumie i wesprze. Kiedyś. Na pewno. 

Komentarze

Popularne posty