Dla Ciebie - alternativ - Rozdział 8


 TOM

Nienawidzę szpitali. Nie cierpię znajdować się w szpitalu i przez całe życie unikałem konieczności bycia w szpitalu najlepiej, jak umiałem. Ten sterylny zapach, wszędzie pełno leków i ludzie, którzy przeżywają tu nieraz swoje życiowe tragedie. Nienawidziłem ich, jednak nie bylo to u mnie aż tak zaawansowane, jak u Billa. On dosłownie wpadał w panikę, gdy znajdował się w szpitalu.

Ostatni raz na oddziale chirurgicznym znaleźliśmy się, gdy Bill stracił głos i trzeba było mu wyciąć cysty. Bylo to okropne przeżycie, szczególnie dla mojego brata a ja cierpiałem wraz z nim wiedząc, że nie mam absolutnie żadnej możliwości, żeby mu pomóc. Wtedy modliłem się, żebyśmy nigdy więcej nie musieli trafić do szpitala. Czekanie wtedy przed salą, na której operowali Bill'a bylo męczarnią.

Jak mało wtedy wiedziałem!

Tego, co wtedy przeżywałem nie można było porównać do niczego innego, co do tej pory zdarzyło się w moim całym dotychczasowym życiu. Bill od samego początku był w masakrycznym stanie jednak fakt, że lekarze nie mogli mi nic powiedzieć na temat przyszłości mojego brata w momencie, gdy zabierali go na operację dosłownie mnie miażdżył i nie byłem w stanie tego inaczej ująć. Dosłownie myślałem, że zaraz oszaleję albo padnę trupem tam, gdzie akurat stałem bo tak strasznie się czułem. Nawet chyba nie chciałem wiedzieć, jak musiał czuć się mój bliźniak chociaż gdybym mógł, zamieniłbym się z nim miejscami, żeby nie musiał tego wszystkiego przechodzić.

Chodziłem tak w kółko po szpitalnym korytarzu i zastanawiałem się, co mam teraz tak właściwie zrobić. W gruncie rzeczy byłem pewien że jeśli Bill nie przeżyje, to pójdę zaraz za nim i nie miałem co do tego absolutnie żadnych wątpliwości. Jedyną niepewnością było to, w jaki sposób zakończe mój marny żywot. Niezależnie od tego co zrobię - nie zdołam niczym odkupić swoich win względem mojego braciszka.

Czas się dłużył. Najpierw minęła godzina od zabrania Billa na salę operacyjną, potem dwie a zanim się zorientowałem, zespół lekarzy próbował uratować życie mojego bliźniaka już od niemal dziesięciu godzin. Przez ten cały czas nie usiadłem nawet na chwilę i nie byłem w stanie nawet przestać chodzić - i nie, o dziwo nie dostałem kręćka od chodzenia w kółko - nie mogłem nawet na moment uspokoić swoich myśli czy swojego oddechu. Wojskowi na czele z Randalem siedzieli przy mnie i czułem na sobie ich uważny wzrok, zapewne chcieli być pewni że mi nie odbije i że nie będę potrzebować ani medycznej pomocy ani nie będzie trzeba mnie obezwładniać, jeśli nie wpadnę w szał i nie zacznę czegoś rozwalać. Trzeba przyznać, że Randal doskonale znał się na swojej pracy i zawczasu zrobił sobie reaserch na mój temat - chociaż uważam osobiście, że nasz kochany manager Jost również maczał w tym palce - i doskonale wiedział, czego może się po mnie spodziewać. Od początku naszej wspólnej podróży miałem wrażenie, że jest przygotowany na każde jedno zachowanie z mojej strony.

Westchnąłem cicho i walnąłem pięścią w ścianę, po czym oparłem się o przyjemnie zimny beton. Nie potrafiłem już tak dłużej, moja cierpliwość już dawno się skończyła a niepewność odbierała mi oddech i zabijała mnie od środka. Chciałem krzyczeć, płakać i błagać wszelkie niebiosa o to, by oszczędzili mojego brata - wiedziałem jednak, że nie mam na to absolutnie żadnego wpływu. Niemal podskoczyłem, gdy poczułem czyjeś silne dłonie na swoich ramionach.

-Uspokój się, Tom. Nerwy teraz ci tu nic nie dadzą. 

Głos Randala był zimny jak lód i wiedziałem, doskonale wiedziałem, że miał rację ale nie potrafiłem się do tego zastosować. Odwróciłem się do niego i spojrzałem prosto w twarz mojego tymczasowego opiekuna. Nie mogłem się z nim kłócić i też doskonale wiedziałem, że nie ma to absolutnie żadnego sensu a w tym stanie, w jakim aktualnie się znajdowałem, przegrałbym zarówno starcie słowne jak i siłowe - a jestem pewien, że mam lepsze gadane niż on. Chociaż mistrzem słownych utarczek był Bill. Tak bardzo tęskniłem za jego ciętymi ripostami...

-Nie potrafię. Randal, co ja mam zrobić? To już trwa tyle czasu a oni nadal go operują, ja tu zwariuję.

Jęknąłem o wiele bardziej żałośnie, niż miałem zamiar to zrobić ale z drugiej strony oddawało to dokładnie to, jak się w tym momencie czułem. Nie byłem pewien, co mam teraz ze sobą zrobić. Nie byłem niczego tak właściwie pewien.

-Takie łażenie w kółko i zadręczanie się nic ci teraz nie da.

-WIEM O TYM, DO CHOLERY JASNEJ!

Huknąłem tak głośno, że aż sam byłem tym zaskoczony a gdy się odwróciłem, zauważyłem małe zaskoczenie na twarzy mojego rozmówcy. Małe, ale jednak. W jednej chwili jednocześnie zrobiło mi się głupio i czułem z siebie niejakie zadowolenie, że po raz pierwszy udało mi się go zagiąć.

-Przepraszam.

Wymamrotałem całkiem zrezygnowany i pozwoliłem poprowadzić się do jednego z plastikowych krzesełek zamontowanych przy ścianie, po czym westchnąłe cicho i schowałem twarz w dłoniach. Brak mi było sił na cokowliek, nie wiedziałem, co mam jeszcze tak właściwie zrobić, żeby to wszystko jakoś przyspieszyć i jednocześnie uratować mojego bliźniaka.

Kompletnie straciłem poczucie czasu i byłem całkowicie zaskoczony, gdy nagle przede mną pojawił się lekarz - jeden z lekarzy, który operował Bill'a. Poderwałem się na równe nogi i czułem, jak moje serce bije jak szalone - teraz miałem się dowiedzieć, co wydarzy się dalej.

-Bill stracił wiele krwi. Przynajmniej od kilku dni miał niewielkie krwawienie wewnętrzne. Oprócz tego ma dwa złamane żebra, które przytrzymaliśmy śrubkami i wstrząśnienie mózgu. Jest bardzo wycieńczony a jego toksykologia jest zaskakująca. Specyfik, którym był szprycowany wydaje się mieć bardzo długie działanie, ciężko nam wypłukać go z jego organizmu ale w końcu nam się to uda. Jego serce jest w gorszym stanie, jesteśmy niemal pewni że to przez podawany mu specyfik, jednak jeśli detox się uda to za jakiś czas jego serce się zregeneruje. Odwodnienie i wygłodzenie oczywiście jest wręcz rażące w oczy. Nabawił się też zapalenia płuc. Operacja się udała, teraz będzie leżał na sali gdzie będzie podwana mu kroplówka i leki. Nie jestem w stanie teraz powiedzieć, czy przeżyje, decydujące będą kolejne 24 godziny. Teraz możemy się tylko modlić o to, żeby wystarczyło mu woli walki do wyzdrowienia. Pielęgniarki przewiozą go na salę i zaprowadzą tam pana, może pan tam zostać ile chce.

Słysząc słowa lekarza dosłownie straciłem grunt pod nogami i padłem z powrotem na krzesła. Odetchnąłem głęboko i starałem się uspokoić, co nie było takie proste. Bill żył. Co prawda był w bardzo złym stanie i jeszcze nie było wiadomo, czy z tego wyjdzie ale na ten moment żył. I chyba tylko to się dla mnie jeszcze na tym świecie liczyło.

-Mogę cokolwiek zrobić, pomóc mu w jakikowiek sposób?

Zapytałem, podnosząc pełen nadziei wzrok na lekarza i niemal wstrzymałem oddech. Lekarz pokręcił głową i wymienił spojrzenia z Randalem, co wydało mi się dziwne ale na ten moment nie zaprzątało mojej głowy.

-Może pan tylko przy nim siedzieć i go wspierać. Wsparcie od rodziny dużo daje chorym, nieraz gorsze przypadki wychodziły z oddziałów na własnych nogach.

Wyjaśnił a ja w tym momencie zamknąłem oczy. Bill przeżyje. Zrobię wszytsko, co w mojej mocy żebyśmy razem mogli wrócić do domu.

Komentarze

  1. Ojjj... Ostatnio sporo tych szpitali w Twoich opowiadaniach ;)
    Troszkę 'jałowa' ta cześć ale gra na emocjach jednak była... Ten moment oczekiwania na jakąkolwiek informację od lekarza... To była chwila, przez którą czytało sie to opko na wstrzymanym oddechu :)
    Czekam na kolejną część by dowiedzieć się coś więcej niż tylko to, że szanse na przeżycie Czarnego są pół na pół 🤭
    Kochana, życzę weny - Twoja ASIA 💋💋💋

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kolejna częśc bardziej Ci się spodoba <3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty