Samobójca - Prolog
-Tom, ja nie chcę, żebyś wyjeżdżał.
Czarnowłosy chłopiec łkał w ramiona swego najlepszego przyjaciela, który również westchnął. Nie chciał opuszczać tej drobnej istotki, która była dla niego jak brat, ale nie ma wyboru. Bo co może zrobić, powiedzieć, że zostaje? Na pewno go posłuchają. Zawsze bawili się razem, zamknięci w swoim własnym świecie, a teraz ktoś próbuje im to odebrać.
-Bill, ja też nie chcę się z tobą rozstawać...
Tulił do siebie chudego chłopca, pozwalając mu się wypłakać.
-Bill? Złóżmy sobie przysięgę.
Wypalił na co oczy płaczącego dotąd dziecka rozszerzyły się gwałtownie.
-Nie bardzo rozumiem...
Wyłkał, wycierając oczy piąstkami. Zaraz jego towarzysz odsunął mu ręce za nadgarstki i zmusił, by czarnowłosy patrzył na niego.
-Babcia mówiła, że jak na kimś Ci bardzo zależy i chcesz z kimś być na zawsze związany, to składa się sobie przysięgę i trzeba jej przestrzegać. A mi na tobie bardzo zależy, Billy. Jesteś dla mnie najważniejszy pod słońcem, jesteś jak mój braciszek.
Wyjaśnił, a Trumper pokiwał powoli główką.
-Ja też.. jesteś dla mnie strasznie ważny.
Przyznał, na co wargi blondyna wyszczerzyły się w uśmiechu.
-No, to co powinniśmy mówić?
Zapytał Bill a jego przyjaciel zamyślił się na moment.
-Powtarzaj za mną, ale wstaw swoje imię: Ja, Tom Kaulitz...
-Ja, Bill Trumper...
-Przysięgam, że Bill zawsze będzie dla mnie najważniejszy...
-Przysięgam, że Tom zawsze będzie dla mnie najważniejszy...
-I że kiedyś znów będziemy razem.
-I że kiedyś znów będziemy razem.
Blondyn pocałował przyjaciela w policzek i mocno przytulił. Chciał już odejść, za chwilę mieli ruszać w drogę.
-Zaczekaj!
Odwrócił się w stronę przyjaciela, który zdejmował właśnie z szyi swój ukochany łańcuszek. Gumka z paroma koralikami i z zawieszką w kształcie koniczynki. Niby nic takiego, ale czarnowłosy zawsze miał go na sobie.
-Weź go.
Poprosił, wręczając Tom'owi ozdobę. Chłopczyk zdziwił się, ale zaraz potem uśmiechnął i założył wisiorek.
-Dziękuję. W sumie...
Zerknął w stronę samochodu, gdzie jego rodzice jeszcze się krzątali. Nie rozumiał, czemu czasem ganili go, za robienie tego, ale...
-Billy, pamiętaj, że cię kocham i zawsze będę.
Nie znając jeszcze ważności tych słów i gestów, pocałował przyjaciela w usta i odszedł, wsuwając mu coś do dłoni. Jak się okazało, była to jego ulubiona kostka do gry. Od roku próbował grać na mini-gitarze.
Jeszcze długo, gdy odjeżdżał, widział za sobą czarnowłosego, po którego policzkach ciekły łzy.
Potem zniknął z jego życia.
Znowu to samo... znów ten sam sen...
Dredziarz wstał i poszedł do łazienki, by wziąć odświeżający prysznic. Co noc śniły mu się różne sytuacje z dzieciństwa z Bill'em w roli głównej. Jest tak odkąd sięga pamięcią. Ale ostatnio coraz częściej śni mu się ich ostatnie spotkanie i nie ma pojęcia, dlaczego. Pamiętał dobrze, jaki smutek i żal czuł tamtego dnia, gdy musiał żegnać się z najważniejszą dla niego osobą.
Mimo biegu lat, jego uczucia względem czarnowłosego nigdy się nie zmieniły. Wciąż go kochał i nigdy nie wyrzucił go ani z serca, ani z umysłu.
W portfelu zamiast zdjęcia dziewczyny, której i tak nigdy nie miał, bo zwyczajnie "to nie było to", nosił zdjęcie przyjaciela z dzieciństwa. Lubił spoglądać na jego bladą, roześmianą buzię okoloną kruczoczarnymi włosami. Zawsze lubił na nie patrzeć. Ciemnobrązowe oczy były podobne, do jego własnych, ale było to bardzo dziwne i jednocześnie pociągające, hipnotyzowało ich to już od dziecka. Ciemne włosy były takie mięciutkie i przyjemne w dotyku, zawsze lubił się nimi bawić, o co chłopiec często się denerwował. Malinowe usta zawsze rozciągały się w uśmiechu, ilekroć byli razem. Blada skóra nigdy nie chciała zabarwić się na chociażby najdelikatniejszy odcień brązu, co było niezwykle dziwne, ale także dobre. Nigdy nie mógł sobie wyobrazić Czarnego z ciemniejszą skórą. W końcu wyglądałby dziwnie.
Gdy wychodził z łazienki usłyszał, jak mama rozmawia z kimś lekko zdenerwowanym tonem.
-Tom! Zejdź tu, proszę!
Zawołała kobieta, a on już zbiegał po schodach, ciekaw, co się dzieje. Nieczęsto jego mama była tak poważna, z reguły jest wesołą kobietą, która lubiła zajmować się domem i rozpieszczać swojego jedynego syna. Wmurowało go, gdy zobaczył w drzwiach dwóch policjantów i... jego.
Wysokiego, chudego chłopaka z burzą czarnych włosów, o delikatnych rysach, bladej cerze, oczach niczym płynna czekolada i pełnych wargach.
Chłopaka, który miał teraz oczy zapuchnięte od płaczu i ledwo trzymał się na nogach.
Chłopaka, którego spotykał co noc od dziesięciu lat...
-Bill!
Krzyknął i rzucił się w stronę czarnowłosego, po czym mocno go przytulił. Chłopak nic nie odpowiedział, jedynie wypuścił torbę z rąk i drżąc na całym ciele, wtulił się ufnie w blondyna. Było to tak, jakby ufał mu bezgranicznie i oddał całe swoje jestestwo właśnie w jego ręce.
To było dziwne, w końcu nie widzieli się tyle lat... skąd mógł mieć pewność, że to ciągle ta sama osoba? Czemu momentalnie mu zaufał, chociaż w cale nie mógł mieć pewności, jak blondyn się zachowa? Przyjaźń z dzieciństwa mogła w końcu już nic dla niego nie znaczyć.
-Tom... błagam, nie wyrzucaj mnie.
Szepnął załamującym się głosem, a Kaulitz natychmiast odsunął go na odległość ramienia i przyjrzał się uważnie najpierw jemu, a potem wszystkim wokoło.
-Nie mam zamiaru, ale powiedz mi najpierw, co się stało, że wyglądasz jak zombie? Bo Bill zostanie, prawda, mamo?
Zapytał rodzicielki, która z bladym uśmiechem skinęła głową. Do przedpokoju wniesiono kilka walizek, zapewne z rzeczami chłopaka i policjanci zniknęli, a zaniepokojony Dredziarz zaprowadził przyjaciela do salonu, gdzie nakazał mu nie ruszać się z kanapy i przyniósł mu wodę.
Usiadł obok drobnej postaci i przytulił ją do siebie, chcąc jakoś uspokoić i dodać otuchy. Tak bardzo cieszył się, że w końcu może go spotkać. Przez te lata nie mieli ze sobą kontaktu. Podejrzewał, że była to po części sprawka jego rodziców, ale nigdy się ich o to nie spytał. Nie mógł też nigdzie znaleźć nazwiska swego przyjaciela, dlatego był zadowolony, że teraz go widzi. Ale jednocześnie czuł niepokój, który ogarniał jego duszę, gdy patrzył na tak roztrzęsionego czarnowłosego. Wiedział, że stało się coś złego, nie mógł tylko domyślić się, co aż tak przeraziło chłopaka i dlaczego wylądował tu z policją?
-Tom... oni nie żyją...
Wyszeptał Trumper z tak ogromnym przerażeniem, że jego towarzysza aż przeszły dreszcze.
Objął drobnego chłopaka mocniej i pozwolił, by tak jak przy ostatnim spotkaniu, długie palce chwyciły go za koszulkę, ciało ufnie wtuliło w jego tors i by zaczął płakać. Pozwalał, by słone łzy wsiąkały w jego koszulkę, by czarnowłosy cicho wyrażał cały swój żal i smutek, by wszystkie duszone w nim emocje ujrzały światło dzienne.
Tom'a paliła ciekawość, o kim mówi ta drobna istotka, ale nie ciągnął go za język, jedynie głaszcząc go uspokajająco po głowie. Domyślał się, co usłyszy, ale bał się przyjąć to do wiadomości, a co dopiero powiedzieć na głos. To była zbyt straszna wizja, żeby mogła być prawdziwa.
A przynajmniej taką miał nadzieję.
-Zabił ich... w domu... na moich oczach...
Dodał czarnowłosy i dopiero wtedy cała prawda dotarła do Tom'a. Czyli jednak...
Rodzice.
Zabito mu rodziców. Ale gdyby tak, opiekę nad nim sprawowałaby siostra. Ale że jest tutaj, więc ją też musieli zamordować. Z dalszą rodziną pewnie wciąż kontakty są nienajlepsze, jak kiedyś. Więc podał moje nazwisko?
-Chciałem tu przyjść, do ciebie... nie mogę mieszkać z rodziną, a o tobie pomyślałem od razu. Bałem się, że mnie wyrzucisz, albo nie poznasz, albo... albo nie będziesz chciał już znać. Nawet, jeśli nic już dla ciebie nie znaczę, miałem nadzieję, że pozwolisz mi tu zostać na jakiś czas... Że w twoim sercu będzie jakaś część, która zlituje się nade mną i że chociaż w minimalnym stopniu mi pomożesz.
Łkał dalej czarnowłosy a Dredziarza aż zamurowało. Odsunął od siebie drobną postać tak, by patrzeć chłopakowi w twarz. Spojrzał głęboko w jego oczy, pragnąc pokazać mu, że nic a nic się nie zmieniło, od kiedy widzieli się po raz ostatni.
-Bill, zapomniałeś już? Przysięgam, że Bill będzie dla mnie najważniejszy i kiedyś znów będziemy razem. Kocham cię. Zapomniałeś już o tym, Billy? Bo ja wciąż pamiętam.
Zapytał, wyjmując spod koszulki łańcuszek, który dostał tego dnia od przyjaciela. Ten zrobił wielkie oczy, widząc swój wisiorek i doskoczył szybko jednej z toreb, grzebiąc w niej zawzięcie. W końcu wyciągnął portfel i siadając z powrotem na kanapie, wyjął z niego kostkę do gry na gitarze.
Czerwoną kostkę do gry ze złotym kwiatem wygrawerowanym na środku. Tę samą, którą Tom uczył się grać, tę samą, którą zagrał dla Bill'a pierwszą piosenkę i którą oddał mu ostatniego dnia.
-Ja nigdy nie zapomniałem...
Szepnął czarnowłosy, trzymając drobny przedmiot w dłoni. Kolejne łzy spłynęły po jego bladych policzkach, a delikatny uśmiech zamajaczył w kącikach ust.
Tragiczna chwila przyniosła im znów siebie i pozwoliła na odnalezienie szczęścia, mimo cierpienia jakiego doznał jeden z nich. Teraz, po latach, dostali kolejną szansę od losu. Szansę, na odnalezienie szczęścia. Ale by go zaznać, czeka ich długa droga.
Pytanie, czy dadzą sobie radę nie zboczyć ze ścieżki.
Czy pisząc: "Pytanie tylko czy.." zdania nie powinno się zakończyć znakiem zapytania? - od dawna ma rozkmine, bo nie wie lol debilka
OdpowiedzUsuńTak piengnie się zapowiada *^* Choć czytając ten rozdział miałam wrażenie, że czytam jakieś OneShota xD
Pozdrawiam, ślę wene i czekam na next