Zapisane w gwiazdach - Rozdział 19
*pov. Bill*
Biegłem przed siebie tak szybko, jak mogłem, co w cale nie było łatwe. Co chwilę się potykałem i upadałem, chyba tylko trzymająca mnie ręka Toma wciąż ciągneła mnie do przodu i sprawiała, że nie zwalniałem ani na chwilę i nie zostałem w tyle. Nie wiedzieliśmy, ile mamy czasu, zanim policja zacznie nas szukać. Tylko z grubsza potrafiliśmy określić kierunek, w którym mieliśmy biec.
-Czekaj!
Niemal wpadłem na drzewo, gdy Tom nagle się zatrzymał. Wygrzebał z kieszeni telefon i rzucił go na ziemię. W ciszy patrzyłem, jak zdeptał urządzenie a potem rzucił je najdalej, jak potrafił, w zupełnie innym kierunku niż ten, w którym biegliśmy.
-Lepiej, żeby znaleźli jakieś ślady i myśleli, że przepadliśmy jak kamień w wodę.
Pokiwałem głową, doskonale rozumiejąc jego logikę. Wyciągnąłem z plecaka cienki szalik, który wziąłem na wszelki wypadek i pobiegłem kawałek z powrotem, po czym skręciłem w jakąś ścieżkę uważając, żeby się nie zgubić. Z otartej po upadkach dłoni zebrałem materiałem odrobinę krwi, po czym porwałem materiał w dłoniach i rzuciłem na jeden z wyższych krzaków. Biegiem wróciłem do czekającego na mnie ukochanego, który chwycił na powrót moją dłoń, splatając ze sobą nasze palce.
-Możemy iść dalej?
Zapytał miękko, a kiedy pokiwałem głową, zaczęliśmy dalej biec. Nie zatrzymywaliśmy się już więcej, aż dotarliśmy do rzeki. Z tego, co pamiętałem ze studiowania mapy, nazywała się Westerwoldse Aa i była ona rzeką graniczną - to tutaj mogliśmy przekroczyć granicę z Holandią. Spojrzeliśmy po sobie niepewnie. Rzeka nie była duża, do pokonania jej potrzebowaliśmy zaledwie kilku kroków. Pytanie tylko, czy nic nas nie porwie. W otaczającym nas mroku wyglądała przerażająco i szczerze mówiąc, przerażała mnie myśl o wejściu do niej.
-Jeśli kawałek przejdziemy rzeką, powiedzmy... na południe, dalej od morza, to nawet psy tropiące zgubią ślad i nie będą nas szukać, uznają nas za zaginionych.
Nie wiedziałem, że się trzęsę. Poczułem to dopiero, gdy Tom mnie przytulił. Wdychałem przez chwilę jego zapach, po czym zamknąłem oczy i uspokajałem się powoli. Chciałem zapomnieć o tym wszystkim. Chciałem wrócić do ciepłego pokoju w sierocińcu, do opowieści, które Marta opowiadała dzieciakom... W tym momencie byłem po prostu przerażony. Tom pocałował mnie w czoło po czym odgarnął mi włosy z twarzy i uśmiechnął się lekko.
-Ufasz mi?
Wyszeptał, ale mogłem jedynie pokiwać głową, bo głos wiązł mi w gardle. Trzymając się za ręce, weszliśmy do rzeki i trzymając się ściśle brzegu powoli szliśmy pod prąd. Całe szczęście, że woda była spokojna a nurt nie był zbyt silny, ale i tak byłem przerażony a teraz w dodatku było mi zimno i mokro. Zaciskałem jednak zęby i starałem się dotrzymać Tomowi kroku. Obaj robiliśmy to dla nas. Żebyśmy mogli być razem. Żeby nic nam się nie stało. Z takimi myślami, skupiając się na nich, czas jakoś szybciej mijał. Ledwo zorientowałem się, gdy Tom się zatrzymał i wpadłem na jego plecy.
-Niedaleko jest jakaś droga. Lepiej przejdźmy już na drugi brzeg.
Powiedział a gdy spojrzałem przed nas, faktycznie zauważyłem słabo oświetloną drogę i jadące nią od czasu do czasu samochody. Nie uśmiechało mi się przechodzenie na drugi brzeg, ale... Tom miał rację, musieliśmy to zrobić. W końcu jednak udało nam się wyjść na drugi brzeg i znowu biegliśmy przed siebie, cały czas mając na oku drogę, która znajdowała się po naszej lewej. Szczerze? Nie miałem pojęcia, ile tak biegliśmy ale zdawało mi się, że droga się nie kończy. Sam byłem zaskoczony moją kondycją, ale dalej niemal wypluwałem płuca, co w cale mi się nie podobało. Tom chyba to zauważył, bo po prostu zwolniliśmy i teraz najzwyczajniej w świecie szliśmy przed siebie - brudni, głodni, ociekający wodą, przemarznięci i niezmiernie zmęczeni. Niemal odetchnąłem z ulgą, gdy zauważyłem jakiś znak z nazwą.
-Winschoten, 5 km. Jeszcze daleko...
Jęknąłem chociaż zdawałem sobie sprawę, że coś zrobić musimy. Tom rozejrzał się dookoła i pociągnął mnie za niewielkie wzniesienie, na którym rosły jakieś krzaki i rozwaliliśmy się tam na ziemi - w ten sposób byliśmy niewidoczni od strony ulicy. Albo raczej autostrady, bo gdy zaczęło świtać zorientowałem się, że to musi być autostrada.
-Musimy wymyślić jakiś plan. W Winschoten znajdziemy z pewnością miejsce, gdzie będziemy mogli się umyć, coś zjeść i przespać się. Ale jak tylko chwilę odpoczniemy, musimy biec dalej.
Mówiłem, ale Tom mi nie odpowiadał. Wpatrywał się w niebo, zupełnie jakby chciał tam znaleźć odpowiedź na swoje pytania. Widziałem, że nad czymś myślał, więc cierpliwie czekałem na to, co mi powie. W końcu westchnął cicho i oparł się o swój plecak.
-Może zostaniemy w Holandii? Łatwiej będzie nam się nauczyć języka i się tu odnaleźć. No i będziesz mógł częściej widywać się z Martą.
Zrobiło mu się smutno na myśl o mojej opiekunce. Pewnie będzie się bardzo o nas martwić, ale na jakiś czas musimy zniknąć. Zastanowiłem się nad tym, co powiedział Tom.
-W sumie możemy, ale chyba powinniśmy wybrać jakieś miasto, które nie jest tak blisko granicy?
Zaproponowałem, a Tom pokiwał w zamyśleniu głową. W końcu spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
-Co powiesz na Heerenveen?
*pov. Tom*
Bill był bardzo zaskoczony moim pomysłem, ale szybko wspólnie zdecydowaliśmy, że przynajmniej na razie zamieszkanie w pięknym Heerenveen będzie dla nas najlepszą opcją. Ruszyliśmy więc w dalszą drogę, szybko w końcu znajdując się w Winschoten, gdzie staraliśmy wtopić się w tło. Poczułem ciągnięcie za tył bluzy a gdy się odwróciłem, zauważyłem wpatrującego się we mnie wielkimi oczami Billa. Był zdecydowanie bardziej pobudzony, niż jeszcze kilkanaście minut temu gdy martwiłem się, że niedługo zaśnie mi tu w trakcie marszu i będę musiał go nieść. Pogrzebał przez chwilę w swoim plecaku, po czym podał mi coś, co wyglądało na płaszcz przeciwdeszczowy. Grzebał jeszcze przez chwilę, po czym wyciągnął duże okulary przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem. Uniosłem brew, podczas gdy mój kochany uciekinier ubierał się w nowe rzeczy.
-Załóż pelerynę i naciągnij kaptur na głowę. Jest głęboki, w połączeniu z twoją czapką z daszkiem powinna prawie całkowicie zakryć ci twarz. Lepiej, żebyśmy nie znaleźli się na nagraniach miejskich kamer.
Miałem ochotę walnąć się w łeb za to, że kompletnie nie pomyślałem o kamerach. Pokiwałem glową i zrobiłem, jak mi kazał, po czym w końcu ruszyliśmy dalej. Szliśmy tak na prawdę po omacku, gdy w końcu natrafiliśmy na stację benzynową. Wciąż było bardzo wcześnie, więc nie liczyłem na to, aby o wiele więcej rzeczy było otwarte. Weszliśmy uważając na to, by nie unosić głów i nie dać się uchwycić przez kamery, po czym rozdzieliliśmy się pomiędzy półkami w niewielkim sklepie. Kątem oka zauważyłem, że niedwano minęła szósta rano. W końcu skończyliśmy zbierać rzeczy - dodatkowy plecak, sporo jedzenia, jeszcze więcej picia i kilka kosmetyków - szczególnie zaskoczyła mnie farba do włosów, którą na ladzie położył Bill.
-Goedemorgen. Is het allemaal voor jou? /Dzień dobry. To wszystko dla was?/
Dziękowałem sobie w duchu, że nauczyłem się kiedyś kilku zdań po holendersku i szybko spróbowałem przypomnieć to, którego teraz potrzebowałem.
-Uh... nee... twee koffie... en... yy... we willen de... de... de badkamer gebruiken. /Nie... dwie kawy i skorzystamy z łazienki./
Pracownik stacji uśmiechnął się miło i dał nam klucz, po czym zajęła się robieniem kawy. Dałem klucz Billemu, który po upewnieniu się, że jego akcesoria łazienkowe już zostały zeskanowane, zebrał je szybko i czmychnął do łazienki. Podziękowałem dziewczynie i zapłaciłem gotówką, po czym spakowałem nasze rzeczy i przysiadłem przy jednym ze stolików, powoli pijąc kawę i starając się nie pokazać mojej twarzy. Na stacji było spokojnie i cicho a po drodze tylko od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód. Tak się zamyśliłem, że niemal podskoczyłem, gdy poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłem się i spojrzałem prosto w oczy mojego chłopaka, który po prysznicu wydawał się o wiele bardziej odprężony, niż chwilę wcześniej. Wziąłem od niego klucz i sam poszedłem do łazienki, gdzie szybko się umyłem i po kilku minutach wróciłem do studiującego coś w gazecie Billa. Tak go pochłonęła lektura, że ledwo mnie zauważył.
-Możemy iść?
Zapytałem i po chwili ruszyliśmy w dalszą podróż, szybko schodząc z głównej drogi i przechodząc na różne pobocza. Na kupionej przeze mnie mapie dobrze było widać, że przed nami daleka droga. Na oko od miejsca docelowego dzieliło nas około 100 km. Zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu...
Czekam na kolejną część!
OdpowiedzUsuń