Doki-Doki - rozdział 19

Chyba mnie zabijecie po tym rozdziale...
_______________________________________________________________________________

Weekend, niestety, jak wszystko co dobre szybko się skończył i chłopaki musieli wracać do siebie. Gdy tylko wyjechali, trochę przygasłem. To tak, jakby oni dawali mi energię do życia, do oświecania wszystkiego i wszystkich dookoła mnie. Do.... latania.

Właśnie usiadłem w mojej kochanej ławce - moim trzecim przyjacielu z nowej szkole - kiedy Kuuro podleciał do mnie z bliżej niezidentyfikowanym wyrazem twarzy i oparł się dłońmi o moją ławkę, aż huknęło. Spojrzałem na niego zaskoczony, z resztą tak jak wszyscy obecni w klasie.

-Krewetka! Co się stało z Karasuno?!

Wrzasnął a ja spojrzałem na niego jak na idiotę. Co się miało stać? Stoi, nie?

-Eee?

Odpowiedziałem, jakże inteligentnie. Chłopak pokręcił głową.

-Rozmawiałem z trenerem, dzwonił opiekun drużyny siatkarskiej i odwołał trening.

Zatkało mnie. Chłopaki w życiu nie odpuściliby treningu. Wyjąłem telefon i wybrałem szybko odpowiedni numer. Po zaledwie dwóch sygnałach usłyszałem w słuchawce Sugę-mamę.

-Hej, Hinata. Coś się stało?

Zapytał, a ja potrząsnąłem głową.

-To ja się pytam. Podobno zrezygnowaliście z treningu z Nekomą. Na mózg wam się rzuciło?

Zapytałem autentycznie zdziwiony. Na chwilę zapanowała cisza a potem...

-Hinata... Noya jest w szpitalu.

Moje serce na kilka chwil zamarło. To dlatego nie odpisał na moją wiadomość? Coś mu się stało. Co? Nie...

-To żart, tak?

Zapytałem, ale usłyszałem ciągnięcie nosem.

-Nie, Hinata. Wszyscy siedzimy w szpitalu i czekamy na lekarza.

-Co się stało?

Spytałem od razu. Zapanowało zamieszanie i po chwili usłyszałem  Daichi'ego.

-Noya stanął w obronie jednej z dziewczyn. Jakiś skurwiel ją napastował i chciał pomóc. Skończyło się na to, że doznał poważnych obrażeń, szczególnie głowy. Przerażona dziewczyna wezwała pomoc.

Wyjaśnił a ja przełknąłem ciężej ślinę. Po chwili zacząłem się histerycznie śmiać.

-Hinata?

Usłyszałem głos taty.

-To jakiś popieprzony żart.

Powiedziałem i rozłączyłem się. Ukryłem twarz w dłoniach, pozwalając łzą opuszczać moje oczy. Czyjaś duża dłoń wylądowała na moim ramieniu.

-Hinata...

-Zostaw mnie!

Krzyknąłem i zerwałem się z ławki, zabierając tylko torbę, po czym wybiegłem ze szkoły. Nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że mojemu przyjacielowi stała się krzywda. Dlaczego jemu a nie mnie?! No dlaczego?!

Sam nie wiem, jakim cudem dotarłem na dworzec i po chwili kupowałem bilet do domu. Muszę tam pojechać. Muszę zobaczyć uśmiechniętego Noyę, który powie mi, że to był tylko głupi żart i przytuli mnie. Po godzinie rozmyślań wysiadłem na stacji i pobiegłem do szkoły. Chodziłem po szkole, szukając go po salach lekcyjnych, boisku, szatni, stołówce, pokoju klubowym i darłem się, raz po raz wołając jego imię. W końcu dotarłem na salę gimnastyczną.

-Noya! Noya, nie baw się tak, głupku! To nie jest fajne, Noya!

Krzyczałem, ale nie było odpowiedzi. Jedynie mój głos odbijał się od ścian pomieszczenia.

-Hinata?

Usłyszałem za sobą w pewnym momencie. Tsukki przyglądał mi się z zaciekawieniem.

-Gdzie jest Noya? Muszę go opieprzyć za robienie mi głupich żartów.

Spytałem, gdy do mnie podszedł.

-Noya jest w szpitalu.

-Przestań! Przestań wygadywać te bzdury, koniec zabawy! Noya, wyjdź z ukrycia!

Zacząłem się drzeć ale silne dłonie przytrzymały mnie za ramiona.

-Noya walczy o życie!

Wrzasnął mi blondyn prosto w twarz. Dopiero teraz zamilkłem i pozwoliłem nowej partii łez popłynąć po policzkach. Upadłem na kolana i płakałem rzewnie, chcąc, żeby jednak wszystko okazało się tylko sennym koszmarem. Ale wiedziałem, że to było prawdziwe, i chyba tego najbardziej w tym nienawidziłem - bezsilności. Okularnik westchnął.

-Chodź, pojedziemy tam.

Powiedział. Spojrzałem na niego, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć.

-Suga przewidział, że przyjedziesz. Kazał komuś tu być, gdybyś się pojawił.

Wyjaśnił, jakby czytając mi w myślach. Podał mi rękę i pomógł mi wstać. Drogę do szpitala pokonaliśmy w milczeniu.

Komentarze

Popularne posty