Zapisane w gwiazdach - Rozdział 16


 *pov Tom*

Chodziłem po pokoju i strzelałem palcami, zastanawiając się nad tym wszystkim. Martwiłem się. Martwiłem się i tęskniłem za Billem tak bardzo, że od momentu gdy niemal cztery miesiące temu wyszedł z mojego pokoju, non stop towarzyszył mi ból, który odbierał mi oddech i sen. Dodatkowo ten głos... Sir Thomas ciągle do mnie mówił. Powtarzał w kółko tylko jedno zdanie. 

"Walcz o niego!"

Cały czas to powtarzał, a ja... wahałem się. Bałem się co się stanie, jeśli ktoś, na przykład nasza kochana matula zgłosi to na policję i trafimy do więzienia. Bałem się, że przez moją reakcję tamtego wieczora Bill mnie nienawidzi i nie będzie chciał mnie nigdy więcej widzieć. Bałem się, że w jakiś sposób jeszcze bardziej go skrzywdzę. Po rozmowie z Martą jednak moje obawy coraz bardziej malały i czułem coraz większą pewność, że powinienem zrobić tak, jak doradzała mi kobieta, która zajmowała się Billem od dziecka. Westchnąłem cicho i jęknąłem, nie mogąc zdecydować się, w którą stronę powinienem pójść. Bałem się i to najbardziej mnie hamowało przed działaniem a to sprawiało, że sam siebie nienawidziłem. 

-Tom, kochanie?

Usłyszałem niepewny, kobiecy głos, i nim jeszcze tam spojrzałem chwyciłem w rękę stojący na szafce wazon ze świeżymi kwiatami i rzuciłem go z całej siły w stronę drzwi. Oczywiście roztrzaskał się na drzwiach a nie na tej obrzydliwej twarzy, bo nie miałem zamiaru iść do więzienia ani za uszkodzenie ciała, ani za morderstwo. 

-Nie możesz się na mnie wiecznie złościć, Tom, ja...

-W DUPIE MAM, CO TY! NIENAWIDZĘ CIĘ, ROZUMIESZ?! WYPIERDALAJ I ZOSTAW MNIE RAZ NA ZAWSZE W ŚWIĘTYM SPOKOJU!

Wrzasnąłem, nie pozwalając jej dokończyć. Od tamtego wieczoru nie zamieniłem z nią ani jednego normalnego słowa i nie żałowałem niczego. Szczerze jej nienawidziłem a cała ta sytuacja była tylko i wyłącznie jej winą. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, wiedziałem już, co mam robić. Wziąłem w rękę pierwszą lepszą torbę i wpakowałem do niej tyle rzeczy, ile mogłem. Wybiegłem z domu najszybciej, jak mogłe i pobiegłem do banku, gdzie wypłaciłem całe środki z mojego konta a kartę zniszczyłem. Nie miałem zamiaru więcej wracać.

Pół godziny później siedziałem w pociągu, który miał zawieźć mnie do osoby, którą najbardziej na świecie kochałem, a którą tak strasznie skrzywdziłem...

Do Domu Dziecka, w któym wychował się mój ukochany, dotarłem niecałe trzy godziny później. Rozejrzałem się dookoła. Na podwórku przed domem poustawiane były ławki, gdzie starsze dzieciaki właśnie chillowały, korzystając z ładnej pogody. Na parkingu stało kilka aut i mogłem tylko się domyślać, że należały one do pracowników ośrodka. Z duszą na ramieniu wszedłem po kamiennych schodach i otworzyłem niepewnie ciężkie, drewniane drzwi, jednak w środku nikogo nie zastałem. Wszedłem więc ostrożnie do środka i rozejrzałem się dookoła. Mimo że był środek dnia, w korytarzu panował półmrok a wystrój był zupełnie nijaki. Nie wiedziałem, jak mam to inaczej określić. Poprawiłem torbę na ramieniu i zacząłem szukać kogokolwiek. Rozglądałem się uważnie, zaglądając do mijanych pomieszczeń, w których nie było żywej duszy, gdy nagle na kogoś wpadłem. Muszę w końcu zapamiętać, żeby patrzeć przed siebie a nie bujać w obłokach! Spojrzałem na młodszą ode mnie dziewczynkę, która patrzyła na mnie cosik niepewnie wielkimi oczami i kucnąłem przed nią z lekkim uśmiechem na ustach, chociaż z każdym kolejnym krokiem moje serce biło coraz mocniej.

-Hej. Szukam Billa. Wiesz, gdzie jest?

Dziewczynka skinęła głową i wskazała na znajdujące się za mną schody. Czyli poszedłem w kompletnie złym kierunku, co?

-Drugie piętro należy do pani Marty. Po lewej jest część dla chłopców. Ostatnie drzwi po lewej to jego pokój. Ale pani Marta mówi, że jest chory. Lepiej, żeby się pan nie zaraził.

Powiedziała i pobiegła w bliżej mi nieznanym kierunku, gdzie najwyraźniej były jej koleżanki, z którymi się bawiła. Poszedłem więc tam, gdzie mnie skierowała i po chwili stałem przed drzwiami, na których widziałem tabliczkę. A & B. Czyli Bill powinien tutaj mieszkać... chyba nie pomyliłem pokoi, prawda? Westchnąłem cicho, czując serce w gardle i zapukałem, jednak nikt nie odpowiedział. Cały zestresowany nacisnąłem w końcu klamkę i wszedłem do środka.

Minęła chwila, nim moje oczy przyzwyczaiły się do panującej w środku ciemności. Gdy jednak tak się w końcu stało, zauważyłem skuloną postać na łóżku pod ścianą, w całości okrytą kołdrą. Nie musiałem jednak go widzieć żeby wiedzieć, że to właśnie on. Położyłem ostrożnie torbę na podłodze i podszedłem do jego łóżka, po czym usiadłem na materacu i ułożyłem mu dłoń na... chyba na ramieniu.

-Mówiłem, że chcę zostać sam, Marta. 

Usłyszałem stłumiony, zachrypnięty głos a potem pociąganie nosem. Płakał. Serce krajało mi się na samą myśl o tym, że płakał. Przez chwilę nawet nie potrafiłem się odezwać. Ale w końcu musiałem.

-Mnie tego jeszcze nie mówiłeś.

Bill niemal w sekundę poderwał się do siadu i spojrzał na mnie szeroko otwartymi, przekrwionymi od płaczu oczami. Na zapadłych policzkach miał zaschnięte łzy, skóra była szara i wydawała się być tak cieńka, że najmniejszy dotyk mógłby ją zniszczyć. Włosy były w nieładzie a ciemne cienie pod oczami zdradały, że chłopak już od dawna ma ogromny deficyt snu. Wpatrywał się we mnie niczym w jakiegoś ducha, nie poruszył się jednak ani odrobinę ani nic nie powiedział.

-Billy...

Zacząłem i ująłem jego dłoń w swoje, gładząc kciukiem jego dłoń. On jednak nie zareagował. Zupełnie, jakby ktoś zamienił go w posąg.

-Nie wiem, czy czytałeś moje wiadomości, bo nie odpowiadałeś. Ale proszę, żebyś teraz mnie posłuchał. Nawet na sekundę nie przestałem cię kochać. Te ostatnie miesiące były koszmarem. Każdy oddech palił mnie żywym ogniem, każdy sen kończył się koszmarem i każdego dnia tęskniłem... tak okropnie za tobą tęskniłem. Bałem się. Bałem się, co mam zrobić bo wiem, że nie jestem w stanie traktować cię jak brata. Zakochałem się w tobie i kocham cię miłością szczerą, Billy. Bałem się, że gdy pozwolę sobie na te uczucia, trafimy do więzienia. Jednak zrozumiałem, że zrobiłem błąd. Jest kilka rozwiązań a ta sytuacja nie jest naszą winą. Żałuję, Billy. Żałuję, że pozwoliłem ci wtedy odejść i żałuję, że nie przyszedłem wcześniej się z tobą spotkać. Dalej się boję, ale... wierzę, że damy sobie radę. Razem. A jestem pewien jedynie tego, że nie jestem w stanie bez ciebie żyć. Bill, błagam... błagam, wybacz mi, proszę.

Wyrzuciłem z siebie i spojrzałem mu w twarz, zaglądając głęboko w czekoladowe oczy. Miałem nadzieję, że zrozumie i mi wybaczy. Przez chwilę nie działo się nic, a potem...

*pov Bill*

Słyszałem słowa Toma i docierał do mnie sens jego wypowiedzi, ale uderzyło to we mnie dopiero kilka sekund później. Jednak przez cały czas mu się uważnie przyglądałem. Pierwszym, co rzucało się w oczy, była blada, zapadła twarz i ciemne cienie pod oczami. Widać było, że nie sypia najlepiej od dłuższego czasu. Potem zwróciłem uwagę na dredy. Sporo urosły i należało je na nowo zapleść, ale nawet o to nie dbał. No i przy okazji brak czapki. On nigdy nie zapominał swojej czapki. I chociaż miał bardzo obszerne ubrania doskonale widziałem, że bardzo schudł, odkąd widziałem go poraz ostatni.

Przeanalizowałem każde jego słowo po kolei mimo że wiedziałem, że czeka na odpowiedź i... rzuciłem mu się w ramiona. Po prostu objąłem go za szyję i wtuliłem się w niego, zaciągając się jego zapachem i chłonąc jego ciepło. Rozkoszując się bliskością chłopaka, którego tak bardzo kochałem. Widziałem, że się zawahał, ale po chwili on również objął mnie mocno w pasie i wciągnął mnie na swoje kolana, żebśmy mogli być jeszcze bliżej siebie. 

-To oznacza, że mi wybaczysz?

Usłyszałem jego szept i wiedziałem, że jego głos drży i ledwo jest w stanie wypowiedzieć te słowa. Wtuliłem się w niego mocniej.

-Tak. Dużo rozmawiałem z Williamem. Z resztą... nie mam ci czego wybaczać. Po prostu na ciebie czekałem. Cieszę się, że w końcu tu jesteś, Tom. Tak strasznie cię kocham.

Zdawałem sobie sprawę, że mój głos brzmi cholernie słabo, jednak starałem się teraz nie zwracać na to uwagi. To nie było teraz najważniejsze. O nie. Najważniejszy teraz był Tom i tylko on. Nie liczyło się dla mnie absolutnie nic innego. Nic innego nie miało znaczenia...

Marta była w dość dużym szoku, gdy zaalarmowana przez jedną ze swoich wychowanek, że "jakiś dziwny chłopa" mnie szukał wpadła do mojego pokoju i zastała mnie w ramionach Toma, tak szczęśliwego, jak już dawno nie byłem i jak nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek mogę być. Po raz pierwszy od dawna w końcu znowu czułem się na właściwym miejscu.

Komentarze

Popularne posty