Umieram w ciszy - rozdział 9
TOM
Krzyk. W środku nocy, z głębokiego snu, wyrwał mnie przeraźliwy krzyk. Byłem tak zaskoczony, że aż spadłem z łóżka. Bill zdecydował się dzisiaj spać w swoim pokoju, mam wrażenie, że to przez ten pocałunek, ale nie miałem mu tego za złe, więc od razu poleciałem jak na skrzydłach do jego pokoju, a tam......zauważyłem jego drobne ciało, skulone na łóżku, z głową między ramionami. Z jego gardła wydobywał się krzyk a ramionami poruszał płacz. Podbiegłem do niego i porwałem w moje ramiona, dając mu ucieczkę od nieprzyjemnych myśli.
A przynajmniej taką miałem nadzieję.
-Billy, ciii... cichutko, już jest dobrze. - szeptałem mu do uszka, głaszcząc go po głowie. Wtulił się we mnie i po chwili uniósł na mnie wzrok. Uśmiechnął się lekko.
-Tom... Tommy... braciszku. - wyszeptał i pochylił się, by pocałować mnie w usta. Zdziwiłem się, ale oddałem pocałunek i przytuliłem go mocniej. Gdy się odsunął, przez chwilę nie otwierał oczu.
-Twoje usta są słodkie. - stwierdził po chwili poważnie i spojrzał na mnie. Zaraz potem spuścił wzrok.
-Nie mogłem spać, i wziąłem tabletki nasenne, ale nie podziałały. - oznajmił, przytulając się do mnie bardziej. Moje miarowe ruchy przeszły na jego plecy.
-Nie szkodzi, Billy. Nie szkodzi. To był tylko zły sen, teraz już jest dobrze. - szeptałem mu do ucha i kołysałem lekko w ramionach. Dopiero nad ranem zasnął spokojnym snem. Martwiłem się jego problemami ze snem. Jak wiele razy nie mógł zasnąć i płakał w poduszkę, a mnie nie było? Ile razy budził się z krzykiem i nie wziąłem go w ramiona? Ile razy zażywał leki, by nie zemdleć na scenie, a ja jeszcze mu dokuczałem, że wygląda jak zombie, jak trup? Nie wiem i chyba nie byłbym w stanie zliczyć, ile razy go zawiodłem, jeśli chodzi o sam tylko sen. Westchnąłem w jego włosy. Dlaczego więc teraz wtula się we mnie tak ufnie? Chociaż to właśnie ja sprawiłem, że jego życie stało się koszmarem?
-Też cię kocham.
-Kocham cię... proszę, wróć Tom!
-Pragnę tylko, żebyś był szczęśliwy.
-Chcę, żeby mój brat był szczęśliwy. (...) Kocham go najbardziej na świecie.
-Tak bardzo cię kocham, chociaż jesteś moim najgorszym koszmarem.
-Kocham cię do szaleństwa.
Te słowa krążyły mi w głowie i właśnie teraz uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. On mnie cały czas kochał, mimo wszystko, co mu zrobiłem. Nie potrafiłem tego zrozumieć, ale uznałem, że muszę być dla niego tak naprawdę wyjątkowy. Wzruszyło mnie to, i jednocześnie zaniepokoiło. Co by się stało, gdybym nie przejrzał na oczy i wciąż próbował mu zaszkodzić? Gdybym znów go gnębił i gwałcił? Zakładam, że chowałbym go w ziemi w krótszym czasie niż miesiąc... dobrze, że dojrzałem i skończyłem z tym cyrkiem, bo nie wytrzymam bez niego ani dnia... Westchnąłem cicho i niedługo potem zasnąłem. Obudziłem się w łóżku sam, przez co przeraziłem się nie na żarty, szybko wyskakując z łóżka i zbiegając na dół, prosto do kuchni. Miałem nadzieję, że mój braciszek zatroszczył się o swój żołądek, i faktycznie, zastałem tam bliźniaka wpatrzonego w okno w kuchni i obejmującego dłońmi kubek z zimną już kawą, ale najwyraźniej Czarny nie zwrócił na to uwagi. Był tak pogrążony w myślach, że zdążyłem postać nad nim z pięć minut, przejść na drugi koniec kuchni i wypić spokojnie szklankę wody, po czym wrócić do niego, a mój bliźniak mimo wszystko nie zorientował się, że nie jest sam w pomieszczeniu. Dopiero, gdy położyłem mu dłoń na ramieniu, drgnął i spojrzał na mnie zamglonym wzrokiem z lekkim niezrozumieniem.
-O... już wstałeś? Masz gościa w salonie. - powiedział dziwnie obojętnym głosem i wrócił wzrokiem do śledzenia czarnego ptaka skaczącego za oknem. Nie powiem, zdziwiłem się jego werwą w stosunku do kogoś innego. Zaciekawiony przeszedłem do wspomnianego przez niego pomieszczenia, nie zwracając uwagi na to, że nie mam na sobie koszulki, i wręcz doznałem szoku. W salonie, na kanapie, siedziała mama a przed nią, na szklanym stoliczku do kawy stała szklanka z sokiem pomarańczowym - jedyny, jaki zawsze był w naszej lodówce. Gdy wszedłem do pomieszczenia, skierowała wzrok swoich brązowych oczu na mnie i schowała jeden z opadających na jej twarz blond kosmyków za ucho. Nie widziałem jej, odkąd kazałem jej, dosłownie, wypierdalać ze szpitala, gdy jeździła po Billu niemal tak źle, jak ja. Westchnąłem i opadłem ciężko na stojący po przekątnej od kanapy fotel, wbijając w nią uważne spojrzenie. Miała oczy bardziej podobne do Billa, przez co jeszcze ciężej było mi z nią walczyć, szczególnie, że tak bardzo przypominały mi spojrzenie bliźniaka sprzed lat, kiedy był jeszcze pełen życia i nadziei, którą tak okrutnie mu odebrałem.
-Przyszłaś w jakimś konkretnym celu? - zapytałem w końcu, po kilku minutach ciążącej nam ciszy. Tym razem to z jej ust wyrwało się ciche westchnienie i dopiero wtedy zaczęła cokolwiek mówić.
-Chciałam cię prosić, żebyś wrócił do domu. - powiedziała nadzwyczaj opanowanym głosem. Prychnąłem i spojrzałem jej twardo w oczy.
-Nie ma takiej opcji. - odpowiedziałem sucho i założyłem ręce na piersi, przyjmując postawę jasno mówiącą, że nie mam ochoty na jakiekolwiek rozmowy z nią.
-Tom... kochanie, wiesz, że chce dla ciebie jak najlepiej. Nie chcę, żeby choroba Billa wpłynęła na ciebie. Nie chcę, żebyś nagle stał się gejem, zapadł na chorobę weneryczną bądź zwariował, zupełnie, jak on. Nie chcę stracić kolejnego syna. - powiedziała drżącym głosem. Mimo, że oczy były dość podobne do oczu mojego brata, jej głos wręcz ociekał nienawiścią, gdy o nim wspominała. Zacisnąłem dłonie w pięści i wstałem.
-Myślę, że najlepiej będzie, jeśli teraz wyjdziesz i nie odezwiesz się do nas, póki nie zaakceptujesz Billa takim, jakim jest. A jest cudowny. Nie wiem, dlaczego go nienawidzisz, ale ja go nie zostawię. - oznajmiłem twardo i patrzyłem, jak podnosi się z kanapy.
-Ale, Tom, kochanie... - zaczęła, ale widząc mój wzrok urwała.
-Wyjdź. - powtórzyłem, czekając, aż wyjdzie w końcu z naszego domu i zostawi nas w spokoju. Wróciłem do kuchni, gdy tylko drzwi zamknęły się za moją rodzicielką i objąłem mojego braciszka, wtulając go w moje ramiona. Intuicyjnie oddał pieszczotę i rozluźnił się pod wpływem mojego dotyku. Uśmiechnąłem się przez to.
-Na co masz ochotę? - zapytałem, na co otrzymałem wzruszenie ramion. Westchnąłem. Znów ma dzień, gdy nie chce z nikim rozmawiać i praktycznie się nie odzywa. Gdyby nie to, że jesteśmy bliźniakami, pewnie bym zwariował nie wiedząc, o co mu chodzi, ale dzięki temu mogłem zrozumieć, że po prostu potrzebuje pobyć trochę sam na sam ze swoimi myślami, co było wielką odmianą po tym, jak całe życie ględził jak najęty. Bill z natury był gadułą, o czym chyba zapomniał przez ostatnie kilka lat. Westchnąłem cicho i pocałowałem go w czoło, po czym odsunąłem się i zmierzyłem do blatu, odwracając się do niego, by zadać kolejne pytanie. -Jadłeś już? - zapytałem, na co po prostu pokręcił głową, więc zacząłem przygotowywać śniadanie dla nas obu.
-Nie będę jadł. - usłyszałem cichy głos a potem szuranie krzesła po podłodze i lekkie kroki rozbrzmiały na schodach. Westchnąłem cicho i zmieniłem porcje składników do jajecznicy, żeby zjeść samemu. Znając życie będzie cały dzień leżał w łóżku i nic nie robił, błądząc myślami gdzieś w przestrzeni kosmicznej. Ewentualnie posłucha muzyki i pójdzie spać. Zawsze tak robił, żeby odciąć się od życia. A przynajmniej robił tak, gdy byliśmy dziećmi. Jednak to, co zrobił, sprawiło, że o mało co nie zemdlałem. Zastałem go, leżącego na łóżku z słuchawkami w uszach i obracającego w palcach mały przedmiot. Żyletkę. Prawie padłem na miejscu, ale na spokojnie policzyłem w myślach do dziesięciu i powoli podszedłem, siadając na łóżku obok brata i zaczynając głaskać go po włosach. Spojrzenie orzechowych oczu spoczęło na mnie. Uśmiechnąłem się lekko nerwowo.
-Hej. Co robisz? - zapytałem, na co jego wzrok zsunął się z powrotem na ostry przedmiot.
-Myślę. - odpowiedział po dłuższej chwili. Ująłem jedną z jego dłoni w swoją.
-Z tym w palcach? - zadałem kolejne pytanie. Pokiwał powoli głową i znów minęła chwila, nim odpowiedział.
-Tak mi się łatwiej myśli. W jakiś sposób chłód stali mnie uspokaja. - odpowiedział. Przejechałem palcami po jego bliznach na nadgarstku i przyglądałem im się.
-Ale nie będziesz tego robić? - zapytałem, na co pokręcił znów głową i po kilku minutach odłożył przedmiot na szafkę nocną. Odwrócił twarz i spojrzał na mnie a w jego oczach malowała się cała gama emocji.
-Kocham cię. To jedno wiem na pewno. Nie wiem natomiast nic innego. Czuję strach, że mnie zawiedziesz. Że jednak mnie nie chcesz. Czuję się winny, że kłócisz się z mamą i że ja ci sprawiam problemy. Czasem chciałbym po prostu cię przytulić, ale boję się i się powstrzymuję. A czasem nie jestem w stanie się powstrzymać i wtulam się w ciebie. - pogłaskałem go delikatnie po policzku. -Nie musisz się bać. Możesz robić to, na co masz ochotę, o ile nie wiąże się to z autodestrukcją. No i... kocham cię. - powiedziałem cicho, odgarniając kosmyki jego czarnych włosów z jego twarzy. Uśmiechnął się delikatnie. Przytuliłem go mocno do siebie. Już wiedziałem, że nic więcej nie potrzebuję, jeśli będzie u mojego boku.
Cudo zresztą jak zawsze. Normalnie nie wiem co bym na ich miejscu zrobiła z taką matką. Ale się wystraszyłam że ten Bill leży z żyletką w ręku. Ciekawe czy mi też by to pomogło w myśleniu. Trzeba spróbować. Coś czuję że w te urodziny może się więcej zadziać i fajnie by było. Tylko z drugiej strony Bill może wpaść w panikę że Tom znowu chce go skrzywdzić. No ciekawe co tam im wymyślisz. Czekam na następne odcinki. Życzę dużo weny. Całuję i pozdrawiam kochana!
OdpowiedzUsuń