Papieros - rozdział 7-3
Gładziłem palcami twarz Marka jeszcze przez jakiś czas,
obserwując jego ciężko unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Proces
przemiany nie był czasochłonny i wiedziałem, że za kilka godzin się obudzi,
więc nie zamierzałem opuszczać go nawet na krok. Z resztą, nawet, gdyby
przemiana miała trwać latami, trwałbym przez ten czas u jego boku. Widząc, że
przestał oddychać, ułożyłem go wygodnie na poduszkach i usiadłem obok,
trzymając jego dłoń w swojej własnej i obserwowałem go. Nigdy wcześniej nie
miałem okazji przyglądać się procesowi czyjejś przemiany od początku do końca,
ale właśnie dlatego, że to był on, mój przeznaczony kochanek, chciałem
zapamiętać każdy szczegół. Na początku jego skóra stała się jeszcze bledsza,
niż zazwyczaj, nawet lekko bledsza od mojej, co wywołało u mnie śmiech, bo nie
sądziłem, że da się być jeszcze bledszym.
Nie wiem, ile czasu minęło, nim coś faktycznie zaczęło się
dziać. Na początku poczułem bijący od niego chłód. Ale nie ten przerażający,
kojarzony ze śmiercią, a raczej ten spokojny chłód skóry, który umie złagodzić
ból, gdy ma się gorączkę lub ból głowy. Przynajmniej Mark zawsze twierdzi, że
to pomaga, więc chętnie wykorzystywał moje chłodne dłonie za każdym razem, gdy
dopadała go jedna z tych przypadłości, a ja nie miałem nic przeciwko.
Następnie zaobserwowałem, jak jego ciemne włosy powoli
zaczęły się wydłużać, aż osiągnęły długość mniej-więcej do ramion, po czym
niezwykle powoli zmieniły swoją barwę na szare, chociaż bardziej pasowało mi do
nich określenie srebrzyste. Zastanawiałem się, jakiej barwy będzie miał oczy,
ale wiedziałem, że i tak niedługo je zobaczę.
Po jakimś czasie z kącika jego ust popłynęła stróżka krwi,
co jednoznacznie informowało mnie o tym, że jego kły się wyżęły i zraniły
wnętrze jego ust. Jednak nie musiałem się o to martwić, bo doskonale
wiedziałem, że zaraz się to zagoi i nie będzie nawet śladu.
Chwilę później obserwowałem z fascynacją, jak rysy jego
twarzy wyostrzają się i przybierają bardziej męskiego niż chłopięcego, jak do
tej pory, charakteru. Zupełnie, jakby kości mu się przetwarzały i tak pewnie
było. Mimo, że wyglądał teraz na trochę starszego, wciąż wyglądał bardzo młodo,
ale po samym wyglądzie nie dałbym mu więcej niż 25 lat. Tak więc ludzie będą go
szacować przez całą wieczność. Ale akurat z tego powinien być raczej
zadowolony.
Nagle poczułem, jak w moją dłoń wbijają się lekko jego
wydłużone, ostre paznokcie. Szpony, jakby to niektórzy nazwali. W końcu
drapieżnik musi za wszelką cenę złapać swoją ofiarę, nie ważne, co będzie
musiał dla tego poświęcić. Rzuciłem spojrzenie za okno i zorientowałem się, że
jest już późne popołudnie. To zabawne, że nawet nie zauważyłem upływu czasu.
Ale to oznaczało również, że niedługo się obudzi.
Słońce zaczęło już powoli chować się za horyzontem a światło
wpadające przez odsłonięte okno pięknie rysowało cienie na leżącym na łóżku
kochanku, który wyglądał w tym świetle niezwykle tajemniczo i mrocznie. Aż
zaśmiałem się na to porównanie, wiedząc, że jest ono niezwykle trafne. Gdy
poczułem ruch, wbiłem w niego uważne spojrzenie, wiedząc, że zaraz się obudzi,
ale nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu.
Aż w końcu otworzył oczy o pięknej, intensywnie czerwonej
barwie, w której po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni mogłem się na chwilę
zatopić.
Komentarze
Prześlij komentarz