Rette mich - rozdział 4

Siedziałem przy oknie wpatrzony w budzące się powoli Tokyo. Nienawidziłem wschodów słońca. W sumie, czego ja nie nienawidzę? Ah, tak, bólu fizycznego. Zapomniałbym. Stwierdziwszy, że przydałoby się coś wypić, zszedłem na dół. Zobaczyłem włączony telewizor i gdy podszedłem ujrzałem też śpiącego na kanapie Psyche. Westchnąłem cicho i przykryłem go leżącym na sąsiednim fotelu kocem. Wiedziałem, że jeżeli wyłączę telewizor to prawdopodobnie się obudzi, wolałem więc tego nie robić. Wchodząc do kuchni pierwszy raz od wielu dni spojrzałem na wiszący tam kalendarz. Była środa. Więc jutro jest to spotkanie, huh? Zastanawiam się, dlaczego tak właściwie to zrobiłem. Dlaczego zgodziłem się na to spotkanie? Przecież to zupełnie do mnie nie pasuje, więc dlaczego? Coś mi nie pasowało w tym Truskawce... Moje rozmyślania przerwał Izaya, podający mi kubek kawy.
-Nawet nie zauważyłeś gdy wszedłem, huh? - zapytał lekko rozbawiony. Wziąłem od niego naczynie i upiłem łyk napoju nic nie odpowiadając. Skoro to wie to po co się pyta? - Tak swoją drogą... muszę Cię ostrzec. - spojrzał na mnie wyczekująco. Zapewne chciał, żebym się spytał, przed czym takim najlepszy informator musi mnie ostrzec. Ja jednak wyraźnie milczałem co trochę mu nie pasowało. - Cóż, uważaj na siebie, bo są plotki, że ktoś chce Ci dokopać.
-Nie ma to dla mnie znaczenia. - stwierdziłem, a on roześmiał się w odpowiedzi. Tylko ktoś kto nie jest zdrowy psychicznie mógł się tak śmiać. Wzruszyłem ramionami i odstawiając w połowie pusty już kubek poszedłem do łazienki troszkę się ogarnąć. Przydałoby się wyjść... nie mam ochoty znów chodzić do psychologa i słuchać tego 'On od trzech tygodni nie ruszył się z domu, martwię się o niego...' Nie. To zbyt denerwujące. Lepiej czasem wyjść.
Zebrałem się dosyć szybko, starannie zakrywając rękawem swetra nowe rany i narzucając na siebie kurtkę. Nic nikomu nie mówiąc, zamknąłem drzwi najciszej jak potrafiłem i wyszedłem z apartamentu. Na ulicy było już tłoczno, mimo wczesnej pory. Która może być? 7:00? To dlatego Izaya już jest. Shizuo-san rozpoczyna pracę o 7;00 a on ma o 7:30 jakiegoś ważnego klienta, z tego co ostatnio mówił. Naprawdę, czasem jak rozmawia przez telefon to słychać go w całym mieszkaniu.
Nie zwracając zbytnio uwagi na to gdzie idę, doszedłem do parku. Zatrzymałem się na chwilę, gdy jakieś dziecko na mnie wpadło. Chłopiec podniósł na mnie swe oczy i już chciał przeprosić, gdy uciekł z krzykiem. No cóż... moja twarz nie wyraża zbytnio emocji. Ruszyłem dalej, mając zamiar chodzić tak przez jakiś czas. Widziałem wystawy w sklepach, które wielu ludzi podziwiało. Dla nich były piękne. Nie potrafiłem zrozumieć, co oni w tym widzą.
Ze środka miasta przeszedłem w mniej uczęszczane uliczki. Słońce było już wysoko, a większość ludzi była w pracy lub w szkole, więc w takim miejscu jak to było praktycznie pusto. Nagle usłyszałem, jak ktoś mnie woła.
-Ty, Hachimenroppi. - zawołał ktoś. Obróciłem się w kierunku zaułka z którego dobiegał głos. - Chodź, mam do Ciebie sprawę. - powiedział. Rozpoznałem go. Kiedyś sprzedał mi trochę narkotyków. Z niechęcią ruszyłem w jego stronę i po chwili zostałem otoczony przez dryblasów.
-Czego chcecie? - spytałem wypranym z emocji głosem.
-Zabić Cię. - wysyczał jeden z nich. Prześlizgnąłem się wzrokiem, po każdym i wzruszyłem ramionami.
-Proszę bardzo. - powiedziałem to, ale nic nie zrobili. Nawet nie drgnęli. Wtedy ten diler podszedł do mnie i kopnął z całej siły w brzuch. Zgiąłem się wpół. Wtedy wszyscy zaczęli. Z każdej strony czułem ból, kopali mnie wszyscy naraz, każdy centymetr mojego ciała. W końcu jeden z nich wyciągnął nóż i przejechał mi nim po klatce piersiowej. Nie zrobił nic więcej.
-R-roppi-san! - usłyszałem czyiś głos, jednak nie byłem w stanie rozpoznać do kogo należy. Był podobny do głosu Shizuo i Tsugaru, a jednak trochę inny. Nie myślałem wtedy o tym jednak, przyćmiony bólem. Czułem, że odpływam. Nie byłem do końca świadom, co się stało, ale nagle nikt mnie nie bił, nikt mnie nie dźgał. Usłyszałem tylko niewyraźne słowa, chociaż były wypowiadane blisko. Nie potrafiłem wychwycić nic. A potem ogarnęła mnie ciemność.

Gdy się obudziłem nie wiedziałem gdzie jestem. Było bardzo jasno i biało. Przez chwilę mrugałem próbując przyzwyczaić oczy do światła. Usłyszałem czyiś głos.
-Roppi?
Kto to mówił? Kim jesteś?
Chciałem zapytać ale czułem jak moje gardło wyschło i nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.
-Spokojnie, wszystko będzie dobrze. - usłyszałem znowu. Spróbowałem obrócić głowę w stronę skąd dobiegał głos, co było bolesne, ale udało się... w pewnym stopniu. Spojrzałem na bliźniaczo podobną do mojej twarz. Kuzyn patrzył się na mnie z niepokojem,
-Pij. - podał mi wody i pomógł się napić. - Lepiej? Tsuki wszystko nam powiedział.
-Huh? Tsukishima? - zdziwiłem się. Skąd i co on mógł wiedzieć?
-Tak, nie wiedziałeś? On Cię znalazł, gdy tamci kolesie pobili Cię do nieprzytomności. Pobił ich i zadzwonił po pogotowie. - wyjaśnił. Skinąłem głową. Więc to tak, to Tsukishima był tym kimś, kogo słyszałem.
-Bardzo się martwił, wiesz? - czułem badawcze spojrzenie kuzyna na mojej twarzy. - Nie chciał stąd wyjść póki nie był pewien, że nic poważnego Ci nie jest. Przyniósł Ci białą różę. - drgnąłem na te słowa, Różę?
-Jedną? - zapytałem cicho. Jeśli tak, to...
-Tak. Przyniósł Ci tylko jedną, białą różę. Ah... to było romantyczne~! - Izaya przesadnie się zachwycał, a ja czułem jak zaschło mi w ustach.
-Dlaczego ją przyniósł? - zapytałem. Chociaż trochę bałem się odpowiedzi.
-Powiedział że mieliście się dzisiaj spotkać, a on miał mieć ze sobą taką różę. - więc to Tsukishima był na chacie! Jak mogłem dać się tak wrobić? - Posłuchaj mnie, Roppi. - zerknąłem na niego tylko, gdy przez dłuższą chwilę nic nie mówił. - Tsuki naprawdę Cię lubi. Psyche i ja dużo mu o Tobie opowiadaliśmy i już całkiem Cię znał, gdy przyszedł, wtedy do nas. Naprawdę chciał Cię spotkać ale się bał. - wyjaśnił. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.
-Po co mu o mnie opowiadaliście? - zapytałem.
-Może to trochę głupie, ale chcieliśmy, że byście się ze sobą zaprzyjaźnili. Cóż... myśleliśmy, że sobie przypasujecie. - wyjaśnił z przepraszającym uśmiechem. Westchnąłem cicho. To wszystko wyjaśnia....
-Niepotrzebnie to robiliście. Ja nigdy nikogo nie polubię. Nienawidzę ludzi. - przypomniałem mu, co spotkało się tylko z cichym westchnieniem,
-Wiem, ale chcę żebyś się z nim poznał. Co Ty na to? - zapytał z nadzieją w głosie. To dziwne, bo Izaya zazwyczaj nie okazuje uczuć. Musi mu serio zależeć.
-Mam się z nim tylko spotkać i dasz mi potem spokój? - zapytałem zrezygnowany.
-Jeśli nie będziesz chciał więcej się z nim spotykać to tak, nikt nie będzie Cię zmuszał. - jego brązowe oczy zabłysły. Już wiedział, że wygrał. - Ze szpitala wypiszą Cię jutro rano, więc przyjdę zabrać Cię do domu. Teraz muszę lecieć do pracy, już po 13:00.. ahm, no i Psyche coś mówił że wpadnie do Ciebie potem~. Zdrowiej~! - rzucił szczęśliwy i wybiegł z pokoju. Jeszcze przez chwile słyszałem jego kroki rozbrzmiewające na korytarzu aż w końcu całkowicie ucichły. Westchnąłem. W co ja się wpakowałem?

Komentarze

Popularne posty