Zapisane w gwiazdach - Rozdział 17
*pov. Marta*
Chyba nawet znając wszystkie języki świata nie byłabym w stanie opisać mojego szczęścia i zaskoczenia, gdy poszłam sprawdzić, co słychać u Billa po tym, jak dowiedziałam się, że ktoś go szukał i zobaczyłam ten obrazek. Aż musiałam przystanąć, żeby dobrze im się przyjrzeć. Bill leżał, zakopany pod kołdrą, wtulony w Toma, który również smacznie spał, trzymając mojego podopiecznego w ramionach. Obaj spali snem sprawiedliwych a po ich twarzach widać było, że jest im to potrzebne. Sięgnęłam po telefon Billa, który leżał na biurku i ignorując multum nieodczytanych wiadomości włączyłam aparat i zrobiłam im zdjęcie. Jestem pewien, że akurat tę chwilę w swoim życiu będą miło wspominać.
Wycofałam się powoli z pokoju i zamknęłam cicho za sobą drzwi, wracając do moich młodszych podopiecznych, ciągle jednak myślami będąc przy śpiącej na drugim piętrze parze. Szczerze mówiąc, po mojej ostatniej rozmowie z Tomem nie byłam pewna, jaką on podejmie decyzję i drżałam o życie mojego najstarszego podopiecznego. Teraz jednak mogłam w końcu odetchnąć z ulgą i powierzyć opiekę nad nim komuś, kto będzie umiał zrobić to o wiele lepiej, niż ja.
W końcu nadeszła jednak pora kolacji i nie zamierzałam pozwolić jej odpuścić nikomu - upewniłam się więc, że wszystkie młodsze dzieci dostały posiłek i zostawiając je pod opieką Marii i Anny chciałam już iść do jedynych, których tu brakowało, gdy nagle pojawili się w drzwiach - uśmiechnięci od ucha do ucha i trzymający się za ręce. I chociaż wciąż jeszcze widać było po nich, że są nieziemsko zmęczeni i dużo przeszli w ostatnim czasie, był to najlepszy obrazek, jaki kiedykolwiek widziałam. Wszyscy jednak z uwagą obserwowali Toma, który na moją prośbę mógł zostać u nas na jakiś czas - ogólnie zarysowałam pracownikom i dyrektorce sytuację chłopców, nie wdając się w szczegóły, i z uwagi na to postanowili dać im obu schronienie przez kolejne kilka tygodni. Ja w tym czasie musiałam postarać się pomóc im z organizajcją wyjazdu. Wracając do tematu... dzieciaki niemal od razu pokochali tego wesołego Dredziarza, który w miejscu jak to zawitał po raz pierwszy w życiu, a dodatkowo on sam wydawał się być bardziej niż zadowolony, że ma kontakt z dziećmi. Widząc, jak cała sala obiadowa odżyła tylko dzięki ich dwójce, aż rosło mi serce. Kto by się spodziewał, że obecność zaledwie dwóch osób mogło zmienić tak wiele? Wierzyłam, chciałam wierzyć, że teraz może być już tylko lepiej.
*pov Tom*
Z naszej słodkiej, popołudniowej drzemki obudził nas współlokator Billa, przypominając nam o zaczynającej się właśnie kolacji. I chociaż moje kochanie w cale nie miało za specjalnie ochoty, żeby iść cokolwiek zjeść, to po moich namowach na stołówce wcinał aż miło i nawet wziął dokładkę! Ja z kolei byłem zaskoczony, że dzieciaki tak szybko po prostu zaakceptowały fakt mojej obecności i zalały mnie gradem pytań - szczególnie podobały im się moje dredy i kolczyki, których tutaj oczywiście nikt nie miał. Po kolacji jednak młodsza część milusińskich została zagoniona do łóżek, mimo wszelkich protestów a ja i Bill zostaliśmy wezwani na rozmowę do jego opiekunki, Marty. Rozsiedliśmy się więc w jej gabinecie, nie puszczając naszych dłoni. Kobieta przypatrywała nam się przez chwilę, nim zaczęła mówić.
-Rozmawiałam z moim znajomym z Francji... mieszka na obrzeżach Paryża. Dobrze mu się wiedzie. Obaj jesteście prawie pełnoletni. Poprosiłam dyrektorkę o pomoc, w przyszłym tygodniu ten znajomy dostanie pełnomocnictwo i do osiągnięcia przez was pełnoletności, pozostanie on waszym prawnym opiekunem. Tom, jak wygląda sprawa z twoimi rodzicami?
Skrzywiłem się lekko na samo wspomnienie o rodzicach, chociaż doskonale wiedziałem, że to pytanie prędzej czy później padnie. Westchnąłem cicho i podrapałem się po głowie.
-No cóż... ojciec nigdy mnie nie zaadoptował oficjalnie, więc z nim nie ma problemu. Z matką nie chcę mieć nic wspólnego, od czasu tamtej kolacji nie zamieniłem z nią słowa. Wypłaciłem pieniądze w banku, zniszczyłem kartę i kupiłem na stacji nową kartę do telefonu. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Ale do taty napiszę maila, żeby się nie martwił, bez zagłębiania się w szczegóły.
Wyjaśniłem, czując na sobie spojrzenia obecnej w pomieszczeniu dwójki. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć i nie byłem pewien, że robię dobrze. Wiedziałem tylko, że nie chciałem mieć absolutnie nic wspólnego z moją matką.
-Masz ukończone 17 lat. Jako sierociniec możemy przejąć nad tobą opiekę w każdej chwili. W każdym razie... nie działamy do końca legalnie. Spakujcie się. Przed świtem wyjeżdżamy.
-Wyjeżdżamy?
Czułem, jak Bill delikatnie drży - a raczej jego dłoń drżała, gdy ją trzymałem - i wiedziałem, że jest zdenerwowany. Ścisnąłem mocniej jego palce, starając się go uspokoić.
-Policja może się tu zjawić w każdej chwili. Lepiej, żebyście jak najszybciej stąd zniknęli. Wyjeżdżamy za trzy godziny. Na jednej z pobocznych dróg, gdzie nie ma kamer, stoi moja przyjaciółka z samochodem z komisu. Przesiądziecie się do niego i zawiezie was ona aż do granicy z Francją. Granicę będziecie musieli przekroczyć pieszo, zaprowadzi was do tego znajomego, u którego zamieszkacie. Ma na imię Michael, przez kolejny rok będzie waszym opiekunem. Będziecie u niego pracować i uczyć się, takie są warunki waszego przyjęcia. Odbierze was już za granicą i zabierze do Paryża.
Szczerze mówiąc byłem kompletnie w szoku, jak dokładnie Marta sobie to wszystko przemyślała i jak dobry był to plan. Spojrzałem na Billa, który najwyraźniej zaniemówił. Po prostu wpatrywał się przed siebie szeroko otwartymi oczami i absolutnie nic nie mówił.
-W porządku. Będziemy gotowi. Chodź, Billy. Trzeba się przygotować.
Pierwszym, co zrobił Bill po tym, jak wróciliśmy do jego pokoju, było pójście pod prysznic. Wiedziałem, że musi teraz zostać na chwilę sam na sam ze swoimi myślami, więc po prostu rozwaliłem się na łóżku i uciąłem sobie miłą pogawędkę z Andym, który okazał się być całkiem w porządku gościem. Nie minęło jednak pół godziny, nim przyszła Marta i wezwała Andy'ego do siebie, po czym już w ogóle nie wrócił.
Bill z kolei w tym czasie wyszedł spod prysznica, ubrany w odrobinę za dużą bluzę i dresy, z mokrymi włosami, z których woda spływała mu po twarzy i po karku.
-Przeziębisz się.
Skomentowałem, jednak chłopak najzwyczajniej w świecie to zignorował, usadzając mi się na kolanach i wtulając się w moją klatkę piersiową. Od razu objąłem go ramionami a moje serce wyskakiwało fikołki. Od dawna nie czułem takiego spokoju. Trzymanie go w ramionach było tym, czego potrzebowałem. Potrzebowałem Billa.
-Tom?
-Hmm?
-Kocham cię.
Nie odpowiedziałem. Po prostu wpiłem się w jego usta, przekazując mu moje uczucia. Nam obu w zupełności to wystarczyło.
Komentarze
Prześlij komentarz