Between us - Rozdział 9


 Przez cały dzień bardzo się niepokoiłem. Harry najwyraźniej poszedł za moją radą i nie pojawił się na żadnej lekcji, przez co nie byłem w stanie stwierdzić, jak się czuje. Trzymałem się jednak kurczowo nadziei, że został po prostu w dormitorium i odpoczywał. Widziałem, jak Hermiona i ten rudowłosy Ron wymieniają między sobą dziwne spojrzenia ale nawet nie odważyłem się zaryzykować pytaniem go, o co tak właściwie chodzi ani czym się tak bardzo martwią. W trakcie obiadu w Wielkiej Sali siedziałem jak na szpilkach bo nigdzie nie widziałem znajomej czupryny ani zmęczonych oczu. Nawet w trakcie odrabiania lekcji nie wydarzyło się nic, co mogłoby mi w jakikolwiek sposób dać odpowiedź na temat stanu zdrowia chłopaka, którym się tak bardzo interersowałem.

Schodziłem właśnie na kolację do Wielkiej Sali mając w brzuchu wielki supeł z niepokoju i zdenerwowania, kiedy zatrzymała mnie sama opiekunka domu Godryka Gryffindora, profesor McGonagall. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem gdy pokazała mi gestem, że mam do niej podejść.

-Tak, pani profesor?

Kobieta spojrzała na mnie uważnym wzrokiem ale nawet mimo to widziałem, że jest bardzo zmartwiona i zmęczona chociaż sam nie potrafiłem powiedzieć, czym tak właściwie.

-Malfoy, pan Potter chciałby widzieć się u siebie w skrzydle szpitalnym...

-W skrzydle szpitalnym?

-Tak, jest tam od rana i jego stan się pogarsza. Powiedział, że chciałby z tobą porozmawiać.

Powiedzieć, że byłem zaskoczony to jak nie powiedzieć absolutnie nic w tym wypadku. Jednak poważny wzrok profesor McGonagall mówił mi, że nie powinienem tego ignorować - chociaż i tak nie miałem takiego zamiaru. W jednej chwili odwróciłem się i dziękując w duchu Merlinowi, że wszyscy uczniowie już się zebrali w Wielkiej Sali i na korytarzach nikogo nie było, biegłem jak najszybciej mogłem do Skrzydła Szpitalnego. Dotarłem tam w rekordowym tempie ale zamurowało mnie w drzwiach, gdy zauważyłem jedyne zajęte łóżko. 

Harry leżał spokojnie i gdyby nie jego ciemne włosy, niemal kompletnie zlewałby się z białą pościelą. W kąciku jego ust zauważyłem odrobinę krwi a na podłodze było kilka kolorowych płatków kwiatów. Mimo że był to magiczny szpital i zazwyczaj większość razy dało się wszystko wyleczyć dość szybko i  magicznie, to chłopak leżał podłączony do kroplówki. Musiałem wziąć głęboki wdech i na miękkich nogach podszedłem do łóżka, nie spuszczając z niego wzroku.

-Dziękuję, że przyszedłeś.

Głos Harry'ego był słaby - o wiele słabszy niż jeszcze dzisiaj rano - i przeszły mnie od tego ciarki na plecach. W jakimś dziwnym odruchu chwyciłem jego dłoń w swoje i starałem się jakoś dodać mu otuchy, pokazać że przy nim jestem ale doskonale zdawałem sobie sprawę - on umiera. Mimo to dość dużo czasu zajęło mi zebranie się w sobie na tyle, by sklecić kilka słów.

-Przecież nie zostawiłbym cię samego.

W normalnych okolicznościach już bym się na siebie wściekł za to, jak słabo brzmiał mój głos i starałbym się to jakoś zatuszować. Teraz to jednak nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Tym bardziej w momencie, gdy Harry otworzył oczy i spojrzał na mnie błyszczącymi, intensywnie zielonymi oczami. Zacisnąłem mocniej palce na jego skórze.

-Madame Pomfrey twierdzi, że nie dożyję poranka.

Zrobiło mi się słabo i chyba tylko moja silna wola i surowe wychowanie sprawiły, że nie zemdlałem słysząc te newsy. Odetchnąłem głęboko i spróbowałem się zebrać w sobie.

-Harry, to idzie za daleko. Musisz, MUSISZ powiedzieć tej osobie, że ją kochasz. Nie możesz zginąć, rozumiesz? Nie możesz!

Czułem, że powoli zaczyna ogarniać mnie panika ale mimo to starałem się dzielnie trzymać, chociaż utkwiony we mnie wzrok Pottera wcale mi nie pomagał.

-Mam taki zamiar.

Powiedział i podniósł się do siadu, a ja zamarłem...

Komentarze

Popularne posty