Zapisane w gwiazdach - Rozdział 10


 Kilka dni później kiedy zbierałem się, żeby spędzić weekend u Toma, zastałem Martę czekającą na mnie przy swoim prywatnym aucie z wielkim uśmiechem na ustach. Zaskoczony uniosłem w górę brwi i dopiąłem kurtkę pod szyję, bo nagle z dnia na dzień zrobiło się zimniej. No cóż, w końcu już koniec listopada i niedługo zacznie się okres świąteczny.

-Wsiadaj.

-Dokąd chcesz jechać?

-Do Hannover.

Jej oznajmienie które brzmiało, jakby było najnormalniejszą oczywistością na świecie sprawiło, że dosłownie zacząłem się zastanawiać, czy może nie mam jakiś dziur w pamięci i o czymś zapomniałem, ale nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć. Musiałem mieć przekomiczną minę, bo Marta zaczęła się śmiać.

-Dyrektorka dała mi wolny weekend. Pomyślałam, że podwiozę cię do Hannover a przy okazji poznam tego całego Toma, który cię stąd porywa. 

Pokiwałem głową i wrzuciłem swoją torbę do bagażnika, po czym wsiedliśmy do ciepłego wnętrza auta i po kilku chwilach byliśmy na drodze, ruszając w drogę do sąsiedniego miasta. Rozsiadłem się wygodnie, zdjąłem szalik i rozpiąłem kurtkę.

-Dyrektorka mówiła, że do akademika przeprowadzasz się 3 stycznia, po świętach. To prawda?

-Uhm. Dopięliśmy wszystkich formalności ale dyrektorka poprosiła, żebym poczekał do świąt. I tak bym musiał tutaj wrócić na ferie świąteczne i w ogóle, więc nie ma zbyt dużej różnicy. 

-Cieszysz się, co?

-Tak, ale pewnie i tak większość czasu będę przesiadywać z Tomem albo u Toma. 

-To dla niego ta przeprowadzka?

Wiedziałem, co Marta chce powiedzieć przez te pytania. Chciała być pewna, że nie przeprowadzam się tylko dla miłości, bo byłoby to nierozsądne. Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się lekko. 

-To dla mnie wygodniejsze, po prostu ale faktycznie, Tom też wpłynął na tę decyzję. Ale... dyrektorka mówiła, że jeśli coś się stanie, będę mógł tu wrócić i znowu chodzić do szkoły w Hamburgu. 

-Tak, ustaliłyśmy to. Wiem, że jesteś już prawie dorosły, Bill, ale... wciąż mam wrażenie, jakbyś był małym dzieckiem. Te szesnaście lat minęło bardzo szybko... ciągle doskonale pamiętam, jak do nas trafiłeś.

-Byłaś tu wtedy?

-To było... trzy i pół miesiąca po tym, jak zacząłem tu pracować. Przyjechała tu pielęgniarka z okolicznego szpitala a ja zostałam tu na kilka chwil sama, dyrektorka i inni wychowawcy zabrali wtedy dzieciaki do lekarza, mieliśmy tu jakąś pandemię grypy i potrzebowaliśmy leków. Byłam przerażona. Dobrze, że pięlęgniarka już znała wszystkie procedury i mi pomogła. Położyła dokumenty na biurku a ciebie podała mi na ręce mówiąc, że urodziłeś się 01 września a twoja matka zostawiła cię w szpitalu, zrzekając się wszelkich praw rodzicielskich. Specjalnie zaznaczyła, że masz się znaleźć w tym właśnie domu dziecka, chociaż nikt nie wie, dlaczego. Nim wybiła północ, z nieba zaczął padać śnieg. Stąd twoje nazwisko. 

-Winter.

-Dokładnie. Kiedy dyrektorka wróciła, była w szoku. Rzadko trafiają do nas noworodki, szczególnie w 48 godzin po porodzie. Tym rzadziej przyniesione przez pielęgniarkę. Zazwyczaj noworodki znajdujemy jako podrzudki pod drzwiami lub odbieramy je ze szpitala po wszystkich badaniach, gdy zostaną porzucone gdzieś na ulicy.

Westchnąłem ciężko, i spojrzałem na mijany krajobraz, gdy wjechaliśmy na autostradę. Sam nie do końca potrafiłem ułożyć sobie tego wszystkiego w głowie. Zawsze czułem się źle z tego powodu, że nie miałem rodziców.

-Zastanawiałam się, kto mógł porzucić takiego słodkiego malucha. W cale nie miałam brać cię pod swoje skrzydła, byłam za młoda i zbyt niedoświadczona. Ale tylko przy mnie się uspokajałeś i dawałeś się karmić, więc zostałeś ze mną. Byłeś moim pierwszym, oficjalnym podopiecznym. A teraz wyprowadzasz się do akademika w innym mieście i tak rzadko będę cię widywać. Serce mi się kraja. Czuję się trochę, jakbym była twoją matką. 

-Jesteś dla mnie jak starsza siostra. Nigdy nie odwdzięczę ci się za to, co dla mnie zrobiłaś przez te wszystkie lata. 

-Nie musisz mi się odwdzięczać. Po prostu bądź szczęśliwy. 

-Jestem. Głównie dzięki tobie i Tomowi. Ale jestem szczęśliwy.

-I to mi wystarczy.

Umilkliśmy na chwilę, po prostu słuchając płynącej z radia muzyki, gdy pokonywaliśmy kolejne kilometry. Spojrzałem na Martę i zobaczyłem, że delikatnie się uśmiecha, przez co sam się uśmiechnąłem. 

-Marta?

-Hmm?

-Pokochasz Toma. Zobaczysz.

-Jestem tego pew...

W tym momencie usłyszałem jedynie trzask a potem nie było już kompletnie nic.

***

Dryfowałem. Dryfowałem, chociaż sam nie miałem pojęcia, gdzie. Nie było tu kompletnie niczego. Żadnych dźwięków, żadnych obrazów. Nawet własnego oddechu nie słyszałem. Było ciemno i cicho. Kojarzyło mi się to z próżnią, o której uczyłem się kiedyś na lekcjach. 

Potem zacząłem słyszeć pisk. Miarowy i cichy ale z każdą chwilą coraz głośniejszy. W pewnym momencie wydawało mi się, jakby rozsadzał mi czaszkę. Nie mogłem się nawet ruszyć a swojego krzyku nie słyszałem. Wiedziałem tylko, że głowa mi pulsuje od bólu i miałem ochotę wyszarpać sobie mózg, byleby tylko zatrzymać ten okropny ból. 

Poczułem coś w gardle i chciałem to wykrztusić, ale nie mogłem. Krztusiłem się i dusiłem jednocześnie. Poczułem jakiś nacisk na ramionach ale nie potrafiłem określić, co to było ani dlaczego poczułem ten ucisk. Usłyszałem jakieś słowa, ale nie potrafiłem ich rozróżnić ani nawet stwierdzić, do kogo należał ten głos. Jeszcze raz spróbowałem wykrztusić to coś z gardła, ale nie potrafiłem. Całe szczęście nagle poczułem, że to coś z mojego gardła znika i chociaż ból pozostał, mogłem w końcu zacząć normalnie oddychać. Mogłem odetchnąć z ulgą. Coraz wyraźniej słyszałem, że coś się dookoła mnie dzieje, ale nic nie potrafiłem rozróżnić. Jedyne, co pozostawało niezmienne, było ciepło na mojej dłoni, którego tym bardziej nie potrafiłem zidentyfikować. Starałem się skupić i dojść do jakiś wniosków, ale to nie było w cale takie proste.

W końcu udało mi się jednak zacząć rozróżniać dźwięki a światło delikatnie przebijało się przez zbyt ciężkie powieki, których nie miałem siły unieść. Spróbowałem się poruszyć, ale było to strasznie ciężkie. Słyszałem czyiś głos obok mnie i postanowiłem się na tym skupić, jednak dopiero po chwili udało mi się zacząć rozróżniać słowa.

-...się obudzi?

-Zaczął samodzielnie oddychać. To dobry znak. 

-Martwię się o niego. Czy on mnie słyszy?

-Nie wiem. Skoro zaczął sam oddychać, może obudzić się w każdej chwili. Może za chwilkę, może za miesiąc, może za rok. Słyszałeś, co mówili lekarze. Musimy czekać.

-Minął już miesiąc, Marta! Miesiąc, rozumiesz?! Ja za chwilę zwariuję z tej niepewności!

-Rozumiem, ale musimy czekać. Ja też się martwię, Tom.

Tom? Marta? Ale o czym oni mówili? A przede wszystkim... kim byli? Nie mogłem sobie niczego przypomnieć. Trochę zdenerwowany tą niepewnością spróbowałem otworzyć oczy i... po dłuższej chwili w końcu mi się udało, ale światło niemal mnie oślepiło. Chwilę to trwało, nim udało mi się odzyskać ostrość widzenia i rozejrzałem się dookoła. Po mojej prawej siedział przystojny chłopak w ciemnych blond dredach, który chyba wstrzymywał oddech i przypatrywał mi się uważnie trzymając moją rękę a po mojej lewej stronie siedziała jakaś młoda, ładna kobieta z kilkoma plastrami na twarzy. Oboje mieli miny, jakbym był jakimś kosmitą i niezbyt mi się to podobało. 

-Bill? Billy, słyszysz mnie?

Zapytał się ten chłopak a ja zmarszczyłem brwi. Wydawało mi się tylko, czy on mówił do mnie? Zerknąłem na niego jeszcze raz żeby upewnić się, że to o mnie mu chodzi a gdy się w tym upewniłem, pokiwałem powoli głową.

-Tak, całkiem nieźle cię słyszę. 

Przytaknąłem a Dredziarz odetchnął z ulgą i uśmiechnął się do mnie. Usłyszałem jakiś ruch po mojej lewej i gdy odwróciłem głowę zauważyłem, że ta kobieta wstała. Co ciekawe, rękę miała całą w bandażu i chodziła o kulach. 

-Pójdę po lekarza. Powinien cię zbadać. 

W tym momencie uświadomiłem sobie, że faktycznie znajduję się w szpitalu, co jakoś wcześniej mi zupełnie umknęło. Kobieta wyszła powoli a ja zwróciłem znowu uwagę na ciągle wpatrującego się we mnie chłopaka. Co prawda nie miałem pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi i w ogóle, ale w jakiś sposób podskórnie czułem, że ten chłopak jest dla mnie ważny. Nawet bardzo ważny. Spróbowałem lekko odwzajemnić uśmiech i już chciałem się o coś zapytać, gdy ktoś wszedł do pomieszczenia a gdy spojrzałem na drzwi zauważyłem jakiegoś faceta około pięćdziesiątki i tą kobietę, która siedziała to wcześniej.

-Panie Winter, cieszę się, że pan się w końcu obudził. Jak się pan czuje?

Zapytał mężczyzna, spoglądając na mnie znad otwartego segregatora. Wyglądał dosyć miło i miałem wrażenie, że mogę mu zaufać i mnie nie skrzywdzi. Mimo to chciałem wybiec stąd w mgnieniu oka i uciec najdalej, jak się da. Najwyraźniej nie za bardzo przepadałem za szpitalami czy lekarzami. 

-W porządku. Chyba. W sumie to nie jestem pewien. 

-Rozumiem, że jest pan zdezorientowany. 

-Panie Brown, co z nim będzie? Kiedy możemy go stąd zabrać?

Spojrzałem z wdzięcznością na blondyna bo sama myśl o opuszczeniu tego miejsca mnie odprężała.

-Pan Winter dopiero się obudził, trzeba wykonać trochę badań. Panie Winter, wie pan, kim pan jest? Kim są ludzie w pana pokoju?

Zagryzłem wargę i zastanowiłem się przez chwilę. Wiedziałem, że wszyscy się na mnie patrzą. Patrzą i czekają na moją odpowiedź. Westchnąłem ciężko i postanowiłem mieć to już wszystko za sobą.

-Nie mam pojęcia.

Komentarze

Popularne posty