Nuty naszych serc - Rozdział 9


 Kolejne kilka dni pamiętam jak przez mgłę i szczerze mówiąc, nigdy później w życiu nie byłem w stanie sobie nic z tego więcej przypomnieć. Wszystko działo się jednocześnie bardzo szybko i zbyt wolno jak na mój gust. Tommy codziennie przesiadywał przy moim szpitalnym łóżku po tym, jak trafiłem na onkologię i nie opuszczał mnie na krok. Siedział od rana do wieczora i opowiadał mi o różnych pierdołach, nawet pielęgniarki pozwoliły mu przynosić swoją gitarę, żeby na niej dla mnie grał. Mama przychodziła codziennie i robiła wszystko, żebym dostał jak najlepszą opiekę gwarantowaną przez szpital. Przynosiła wszystkim ciasta domowej roboty i dbała o to, żebym porządnie jadł, chociaż ja tak właściwie nie miałem apetytu.

Wiem o tym, chociaż tego nie pamiętam. Wiem o tym, bo lata później opowiedział mi o tym Tommy. Wiem o tym, bo wiele lat później znalazłem o tym zapis w moim własnym pamiętniku, chociaż na każdej kolejnej stronie miałem coraz większe problemy z rozczytaniem mojego pisma. Chemioterapia bardzo mnie wykończała na każdej płaszczyźnie.

Bardzo szybko rozpoczęliśmy ukierunkowane leczenie, żeby jak najskuteczniej zwalczyć znajdującego się w moim organiźmie raka. Wiele razy śpiewałem razem z Tommy'm i bawiliśmy się razem z innymi na oddziale, organizując na świetlicy różnego rodzaju imprezy - pomyśleliśmy, że dzięki temu wszyscy będą czuć się trochę lepiej i będą mieć więcej motywacji do walki ze swoimi chorobami. 

Niestety to szybko minęło. Miałem coraz mniej sił i niedługo nie potrafiłem nawet samodzielnie wstać z łóżka. Pielęgniarki musiały założyć mi cewnik, bo nie byłem w stanie już dłużej wstawać do łazienki. Nie jadałem nic z tego, co przygotowywali mi w szpitalu ani tego, co mama dla mnie przynosiła, bo ani nie miałem sił na jedzenie, ani absolutnie żadnej ochoty. Mama bardzo się o to martwiła i załamywała ręce a ja zacząłem bardzo szybko tracić na wadze. Lekarze nie mieli wyboru i początkowo zdecydowali się na kroplówkę, by potem przejść na rurkę, którą wprowadzali mi jedzenie prosto do żołądka. Nie byłem fanem ani jednej, ani drugiej metody, jednak było to lepsze niż zagłodzenie się na śmierć, do którego mój stan z pewnością by doprowadził prędzej czy później.

Lekarze nie pozwalali nam porzucić nadziei. Powtarzali, że każdy inaczej reaguje na chemioterapię i leki, które przy okazji dostawałem ale wciąż zapewniali nas, że to najskuteczniejszy sposób by mnie wyleczyć. Nawet Nail i tata w końcu w to uwierzyli, chociaż początkowo byli bardzo sceptycznie nastawieni do mojego leczenia. Co mogłem powiedzieć? Ja nie miałem na ten temat absolutnie żadnego zdania. Podejmowałem decyzję, do których namawiali mnie mama i Tommy i czułem się z tym całkiem dobrze. Po pierwsze, że miałem do nich pełne zaufanie i wiedziałem, że nie pozwolą mi zrobić sobie krzywdy a po drugie, miałem wrażenie jakby ta cała sytuacja wogóle mnie nie dotyczyła. Czy to normalne? Sam nie wiem, może tak a może nie. Nie mogłem jednak nic zrobić z faktem, że tak właśnie było i było mi z tym całkiem wygodnie. Przecież nie walczyłem dla siebie - walczyłem tylko dla nich.

Westchnąłem cicho i spróbowałem przekręcić się na bok, co przy moich mocno osłabionych mięśniach ani trochę mi się nie udało. Mogłem tylko obserwować, jak Tommy zapisuje nuty i słuchać tonu jego głosu, chociaż absolutnie nie docierał do mnie sens jego wypowiedzi.

Każdy, kto wchodził do mojego pokoju szpitalnego powtarzał, że nie ma nic złego w byciu słabym, kiedy przechodzi się tak ciężką chorobę. Że moja słabość to tak na prawdę nie jest słabość, tylko siła. Że nie mogę się poddawać, bo mam dla kogo walczyć i dla kogo żyć. Wiedziałem o tym, ale oni i tak w kółko mi to powtarzali.

Nie mogę powiedzieć, że nie miałem wsparcia i nie czułem się kochany. Nie mogę powiedzieć, że nie miałem przy sobie nikogo i że nie miałem się do kogo zwrócić. Gdybym powiedział którąkolwiek z tych rzeczy, skłamałbym. Byłem cholernie wdzięczny za moją rodzinę i za Tommy'ego, za wszystkie pielęgniarki i wszystkich lekarzy, którzy przy mnie trwali i wspierali mnie w mojej codziennej walce.

W mojej codziennej rutynie polegającej na jedzeniu przez rurkę, przyjmowaniu leków, przyjmowaniu leków i tak na okrągło, nie zaskakiwało mnie absolutnie nic. Nie wiedziałem, ile to wszystko jeszcze potrwa ani jak długo będę mieć siłę, żeby dalej walczyć z wyniszczającą mnie chorobą. Wiedziałem, że nie mogę się poddać dla moich bliskich, a jednak z każdym dniem walka stawała się coraz cięższa.

Największy kryzys przeżyłem, gdy po terapii zaczęły wypadać mi włosy. Kiedy to odkryłem, niemal wpadłem w panikę. Już i tak byłem cieniem samego siebie, praktycznie nie miałem już żadnych mięśni, bo z niedożywienia z dnia na dzień traciłem coraz więcej na wadze ale wyłysienie w wyniku choroby ostatecznie mnie dobiło. Zauważyłem to, gdy jedna z pielęgniarek pomagała mi wziąć prysznic i zerknąłem na swoje odbicie w lustrze. Niemal się załamałem na samą myśl o tym. Byłem chudy jak szkielet, blady jak duch a teraz w dodatku miałem być jeszcze łysy. Ile tego wszystkiego może się na mnie jeszcze zwalić, zanim w końcu pęknę?

Kiedy później czytałem raport z rozwoju swojej choroby zastanawiałem się, jaki tak właściwie wtedy byłem. W raportach od pielęgniarek i lekarzy, które musiałem zabrać ze sobą do domu widziałem, jak opisywali moje przypadłości. Okazało się, że często mdlałem a nawet nie miałem tego świadomości. Mój organizm bardzo źle reagował na leczenie i nie mogłem się nie zastanawiać, dlaczego tak własnie się stało. Mama powtarzała mi niemal codziennie przez czas leczenia, że Bóg zawsze ma dla nas plan i jest pewna, że wszystko dobrze się zakończy. Ja nie byłem tego taki pewien. Zastanawiałem się, dlaczego miał mi dać tak wiele na moje barki skoro ja sam nie byłem pewien, czy będę w stanie to wszystko znieść.

Choroba jest okropnym i wyniszczającym przeżyciem nie tylko dla chorego, ale i dla jego rodziny i najbliższych mu ludzi. To wszystko, przez co przeszła moja rodzina, koniec końców nas wzmocniło i kompletnie zmieniło moje stosunki z Tommy'm. Jednak nawet jeśli na samo zakończenie tego wszystkiego wyszło nam to pozytywnie, to nigdy w życiu nie chciałbym przeżyć tego wszystkiego po raz drugi ani nigdy nie życzyłbym temu najgorszemu wrogowi.

Leżąc w szpitalnym łóżku i wpatrując się w śnieżnobiały sufit zastanawiałem się, kiedy nadejdzie koniec.

Komentarze

Popularne posty