Wo bist du? - Rozdział 4


 Czekałem. Wszyscy czekaliśmy zebrani w kuchni, mimo że był już środek nocy. Detektyw Brown ciągle z nami był, jednak od kilku godzin nie dał nam żadnych nowych informacji. Denerwowałem się coraz bardziej i nie wiedziałem, co mam ze sobą począć. Miałem złe przeczucia i nie potrafiłem nic na to poradzić. Czarne myśli nawet na moment nie chciały mnie opuścić.

-Przykro mi, ale dzisiaj nie będę w stanie przekazać wam żadnych więcej nowych informacji. Według naszych kolegów z Karlsruhe, Bill po prostu zapadł się pod ziemię po zrobieniu tego zdjęcia.

W jednym momencie w moim żołądku pojawił się ogromny, bardzo ciężki kamień i miałem ochotę zwymiotować. Schowałem twarz w dłonie i siedziałem tak, słysząc szloch mamy i uspokajające mówienie Gordona. Jost i chłopaki milczeli, najwyraźniej sami nie potrafili się z tym pogodzić.

-Cholera...

Warknąłem i poczułem, jak po moich policzkach popłynęły łzy. Nie potrafiłem się już dłużej powstrzymać, nie potrafiłem nie płakać i być spokojnym. Chciałem coś zniszczyć, dać upust swojej złości ale jednocześnie kompletnie nie miałem siły na nic, nawet na wstanie z krzesła.

-Co teraz?

Zapytał w końcu nasz manager, który jak zawsze myślał tylko i wyłącznie o tym, żeby wszystko jakoś zorganizować i pomóc jak najbardziej znaleźć mojego bliźniaka.

-Wrócimy do punktu wyjścia. Zaczniemy go znowu szukać i spróbujemy dowiedzieć się, gdzie teraz jest. Powiadomiliśmy już policję w każdym możliwym kraju, w momencie gdy gdziekolwiek znajdziemy ślad Billa od razu powiadamiamy o tym odpowiednie miasto i zostają wysłani ludzie do szukania go. 

-Jak często udaje wam się znaleźć zaginioną osobę?

Zapytałem w końcu to, co chyba nam wszystkim leżało na sercu ale nikt nie miał odwagi tego powiedzieć na głos.

-W takich wypadkach? Ponad 90 procent, jestem pewien że nam się uda. Czasem potrzeba na to po prostu trochę więcej czasu.

Pokiwałem ze zrezygnowaniem głową i miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nigdy nie uda mi się odnaleźć w życiu bez bliźniaka. Nigdy...

...

Przez kolejne dni nie dostaliśmy żadnej nowej informacji i nie wiedzieliśmy, co mamy ze sobą tak właściwie zrobić. Po prostu czekaliśmy na jakiś cholerny cud a ja czułem się coraz gorzej i nie potrafiłem zmotywować się do niczego, nawet do wstania z łóżka, więc to tam spędzałem wiekszość  kolejnych dni. Nie płakałem, nie krzyczałem, mało spałem i prawie nic nie jadłem. To wszystko nie miało dla mnie najmniejszego sensu, więc najczęściej po prostu wpatrywałem się w sufit. Wyszedłem z założenia, że i tak nie jestem w stanie nic zrobić i muszę czekać na informacje od policji. 

Tego dnia z jakiegoś powodu coś mnie tknęło i zacząłem przeglądać zdjęcia na telefonie. Po co? Sam nie wiedziałem ale czułem, że coś tam znajdę. Było to kompletnie irracjonalnie ale nie rezygnowałem, po prostu przeglądałem wspólne zdjęcia z Billem i starałem się trzymać tego przeczucia, że coś mi to da. Wpatrywałem się w każdy szczegół na zdjęciu i w końcu olśnilo mnie coś, co było tak oczywiste, że aż nie mogłem uwieżyć że nie pomyślałem o tym wcześniej. 

Od razu zerwałem się z łóżka i zleciałem na dół do kuchni, gdzie tak jak się spodziewałem zastałem Josta, który od razu spojrzał na mnie znad laptopa jak na zmorę nocną. W sumie nic dziwnego, bo było już dosyć późno i raczej nie spodziewał się mnie zobaczyć.

-JOST! Kupuj bilety do Caen.

Manager spojrzał na mnie, jakbym mówił conajmniej po chińsku i nie miał pojęcia, o co mi chodzi.

-Proszę?

-Caen, Jost, miasto we Francji.

-Tyle to ja wiem, byliśmy tam raz, ale o co ci chodzi?

Westchnąłem cierpiętniczo, bo oczekiwałem że Jost oczywiście pojmie w lot to, co dla mnie wydawało się oczywiste dopiero od jakiś pięciu sekund, jednak musiałem mu to w jakiś sposób wytłumaczyć.

-Billowi bardzo się tam spodobało, kiedy tam byliśmy. Kilka razy mówił, że chce tam wrócić. Poza tym to Francja, perfumy, ciuchy i te sprawy, jego świat. No i ostatni raz był widziany przy granicy z Francją.

Wyrzuciłem z siebie w tempie karabinu maszynowego i widziałem, że na twarzy naszego managera w końcu maluje się zrozumienie, ale ku mojemu zdziwieniu sięgnął po telefon.

-Powiadomię detektywa Browna.

-Powiadamiaj kogo chcesz ale kup mi bilet do Caen, proszę.

Warknąłem niezbyt proszącym tonem ale było to dla mnie zbyt ważne. Sam nie mogłem sobie kupić biletu, bo po naszym wybryku jak uciekliśmy z domu cztery lata temu Jost nas uziemił i teraz dawał nam tylko ograniczone kieszonkowe a reszta pieniędzy powoli kumulowała się na naszych kontach, do których mieliśmy dostać dostęp dopiero po osiemnastce.

David najwyraźniej nad czymś się przez chwilę zastanawiał, po czym westchnął ciężko i pokiwał głową.

-W porządku. Pojadę z tobą i z Sakim do Caen ale już nie dzisiaj. Zadzwonię do detektywa Browna i kupię bilety ale na razie idź się spakować i spać. 

Poprosił na co westchnąłem cierpiętniczo, bo czekanie ani trochę mi się nie podobało i nie miałem na to ochoty ani trochę, jednak wiedziałem że więcej nie ugram. Zastanawiałem się, jak długo Bill oszczędzał żeby móc tak po prostu uciec i się gdzieś zaszyć... a że miałem ku temu okazję.

-Bill dostawał większe kieszonkowe niż ja, prawda?

Zapytałem na wyjściu z kuchni i już po minie Josta wiedziałem, że trafiłem w dziesiątkę. Mężczyzna spojrzał na mnie cosik niepewnie.

-Tak, masz rację. Twierdził, że potrzebuje więcej pieniędzy na kosmetyki i ubrania. Nie sądziłem, że odłoży na tyle żeby gdzieś zniknąć.

-Bill kupuje dużo ciuchów w second handach. Sam je później przerabia, powinieneś już to wiedzieć. Tylko we współpracy i na koncerty dostaje od was nowe ubrania i kosmetyki.

Wyjaśniłem, chociaż teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Miałem nadzieję i modliłem się do kogoś tam nade mną, chociaż nie miałem pojęcia tak właściwie do kogo, żebym w Caen znalazł swojego brata.

Billy, błagam, wróć do domu...

Komentarze

  1. Uwielbiam twoje opowiadania czekam na kolejną część i niech proszę Bill się wreszcie znajdzie

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty