Roppi x Tsuki - Przepraszam
-Tsuki. - usłyszałem głos. Ale nie zwykły głos. O nie. Ten był wyraźnie
podobny do najwspanialszego głosu, jaki znałem. Głosu, który nigdy się
nie załamywał i bez jednego zająknięcia potrafił przeczytać, nawet
bardzo trudny tekst.
-Tsuki. - kolejne wołanie. Jednak tym razem, głos jest inny. Podobny do mojego, ale wyraźnie słychać w nim większą pewność siebie niż u mnie. Lekko zdarty od ciągłego krzyku. Tylko skąd? - Nie budzi się. Może coś mu podali? - znów ktoś pyta. Druga osoba wzdycha cicho.
-Shizu-chan, pierwotniaku. Nie śpi. Budzi się. Półsen, słyszałeś o czymś takim, ne? - zapytał lekko złośliwie właściciel pierwszego głosu. Zmarszczyłem lekko brwi, gdy usłyszałem warknięcie i otworzyłem oczy. Przede mną, w kamiennej celi z jednym, drewnianym krzesłem i prymitywnym łóżkiem na którym aktualnie leżałem, stali dwaj mężczyźni - jeden w czarnej kurteczce z białym futerkiem, Drugi z nich był ubrany w strój barmana, a ciemne okulary przeciwsłoneczne zakrywały jego oczy.
-Izaya? Shizuo? - zamrugałem zaskoczony. Od kamiennych ścian odbił się śmiech.
-Nie, duchy. - zachichotał niższy mężczyzna i wyszedł z półmroku, podając mi rękę. -Wstawaj. - dodał już spokojnie, uśmiechając się uspokajająco. Shizuo za nim, stał z taką samą miną.
-Gdzie idziemy? - zapytałem głupio, zerkając na moją zniszczoną walizkę stojącą w kącie. Cały mój dobytek został zniszczony, gdy tylko przekroczyłem próg tej okazałej budowli.
-Do domu. Do Roppi'ego. - posmutniałem, gdy wypowiedział imię swojego kuzyna, a do moich oczu po raz nie wiem, który w ciągu tylko tego tygodnia napłynęły łzy.
-Ja nie-nie mogę... - wychrypiałem. Nie mogłem ruszyć się z miejsca.
-Chodź. Oni nic Wam już nie zrobią. Zadbaliśmy o to. - pocieszał mnie Shizuo, gdy przykucnął obok mnie. Pokręciłem energicznie głową.
-Ufam, że się tym zajęliście. Ale... - nie chciałem... nie byłem w stanie wypowiedzieć tych słów. - Co z Roppi'm? - zapytałem tylko, ściszając głos. Brunet przysiadł obok mnie i patrząc w sufit, zaczął mówić.
-Gdy odszedłeś... załamał się. Przez pierwszych kilka dni nic się nie działo, po prostu siedział lub leżał na łóżku, wpatrzony w sufit i czekał na Twój powrót. Gdy zrozumiał w końcu, że odszedłeś, próbował kilka razy popełnić samobójstwo. Przez sen mówił, że nie ma już po co żyć, skoro osoba którą najbardziej kochał, nie kochała jego. Raz o mało go nie straciliśmy. Gdy wyszliśmy, podciął sobie żyły podczas kąpieli, Ledwo udało się go uratować. Potem przestał. Przestał prawie w ogóle jeść, przestał wychodzić z pokoju i przestał próbować umrzeć. Shizu-chan pilnował go, by nic sobie nie zrobił i by w miarę, bo w miarę, ale dbał o siebie. Tak jest do tej pory. Zachowuje się trochę jak żywa lalka. - zakończył swoje opowiadanie, a ja poczułem piekące łzy, spływające po moich policzkach.
-To moja wina... - szepnąłem.
-Tak. Bo jesteś głupi. Nie przyszedłeś do nas od razu. - wyjaśnił Shizuo i wstał. - A teraz chodź. - zażądał.
-Jak mogę iść? Roppi mnie nienawidzi! Nie mam dokąd iść. - załkałem cicho.
-On Cię nie nienawidzi. Wciąż na Ciebie czeka. - wyjaśnił spokojnie informator Ikebukuro. - Idziemy do mnie. Doprowadzisz się tam do porządku i przebierzesz. Potem pójdziesz do Roppi'ego. - oznajmił po czym we trzech wyszliśmy z ciemnego pomieszczenia.
Zrobiliśmy tak, jak Izaya powiedział. Po dwóch godzinach stałem pod drzwiami mojego mieszkania i pukałem w nie niepewnie. Otworzyła mi je osoba, którą najbardziej kocham, a którą najbardziej zraniłem. Czerwone oczy z początku tępo wpatrywały się we mnie, a potem rozszerzyły się ze zdziwienia. Zamknąłem drzwi i padłem przed nim na kolana. Schowałem twarz między ramionami.
-Roppi... ja wiem, że teraz możesz mnie nienawidzić, ale ja Ciebie dalej kocham. Wtedy kłamałem. Grozili mi... mówili, że... Roppi, przepraszam! - podniosłem na niego wzrok i wtedy zobaczyłem, jak powoli upada. Chwyciłem go w ostatniej chwili i mocno przytuliłem do siebie. - Błagam, wybacz mi, Roppi.. - wciąż prosiłem, przyciskając drobne ciało do piersi.
-Tsuki.. - wyszeptałeś. Twój głos był lekko zachrypnięty a oddech płytszy niż zwykle. Wczepiłeś palce w moją koszulkę. - Tak się cieszę... - dodałeś. Odetchnąłem z ulgą i zaniosłem Cię do sypialni, gdzie położyłem Cię na środku łóżka. Dopiero wtedy uderzyło mnie to, jak bardzo zbladłeś. Podczas mojej nieobecności sporo schudłeś, a cienie pod krwistoczerwonymi oczami były aż nadto widoczne.
-Przepraszam... To moja wina. - powtarzałem to jak mantrę. - Wszystko Ci wyjaśnię.
-Tsuki. - przerwałeś mój wywód i popatrzyłeś na mnie zaszklonymi oczami. - Jutro. Wszystko opowiesz mi jutro. Teraz tylko... bądź przy mnie. - poprosiłeś. Położyłem się obok Ciebie i niepewnie przytuliłem. Mimo, iż było wcześnie, wtuliłeś się we mnie i zasnąłeś spokojnym, zdrowym snem.
-Obiecuję.. już nigdy Ci tego nie zrobię.
-Tsuki. - kolejne wołanie. Jednak tym razem, głos jest inny. Podobny do mojego, ale wyraźnie słychać w nim większą pewność siebie niż u mnie. Lekko zdarty od ciągłego krzyku. Tylko skąd? - Nie budzi się. Może coś mu podali? - znów ktoś pyta. Druga osoba wzdycha cicho.
-Shizu-chan, pierwotniaku. Nie śpi. Budzi się. Półsen, słyszałeś o czymś takim, ne? - zapytał lekko złośliwie właściciel pierwszego głosu. Zmarszczyłem lekko brwi, gdy usłyszałem warknięcie i otworzyłem oczy. Przede mną, w kamiennej celi z jednym, drewnianym krzesłem i prymitywnym łóżkiem na którym aktualnie leżałem, stali dwaj mężczyźni - jeden w czarnej kurteczce z białym futerkiem, Drugi z nich był ubrany w strój barmana, a ciemne okulary przeciwsłoneczne zakrywały jego oczy.
-Izaya? Shizuo? - zamrugałem zaskoczony. Od kamiennych ścian odbił się śmiech.
-Nie, duchy. - zachichotał niższy mężczyzna i wyszedł z półmroku, podając mi rękę. -Wstawaj. - dodał już spokojnie, uśmiechając się uspokajająco. Shizuo za nim, stał z taką samą miną.
-Gdzie idziemy? - zapytałem głupio, zerkając na moją zniszczoną walizkę stojącą w kącie. Cały mój dobytek został zniszczony, gdy tylko przekroczyłem próg tej okazałej budowli.
-Do domu. Do Roppi'ego. - posmutniałem, gdy wypowiedział imię swojego kuzyna, a do moich oczu po raz nie wiem, który w ciągu tylko tego tygodnia napłynęły łzy.
-Ja nie-nie mogę... - wychrypiałem. Nie mogłem ruszyć się z miejsca.
-Chodź. Oni nic Wam już nie zrobią. Zadbaliśmy o to. - pocieszał mnie Shizuo, gdy przykucnął obok mnie. Pokręciłem energicznie głową.
-Ufam, że się tym zajęliście. Ale... - nie chciałem... nie byłem w stanie wypowiedzieć tych słów. - Co z Roppi'm? - zapytałem tylko, ściszając głos. Brunet przysiadł obok mnie i patrząc w sufit, zaczął mówić.
-Gdy odszedłeś... załamał się. Przez pierwszych kilka dni nic się nie działo, po prostu siedział lub leżał na łóżku, wpatrzony w sufit i czekał na Twój powrót. Gdy zrozumiał w końcu, że odszedłeś, próbował kilka razy popełnić samobójstwo. Przez sen mówił, że nie ma już po co żyć, skoro osoba którą najbardziej kochał, nie kochała jego. Raz o mało go nie straciliśmy. Gdy wyszliśmy, podciął sobie żyły podczas kąpieli, Ledwo udało się go uratować. Potem przestał. Przestał prawie w ogóle jeść, przestał wychodzić z pokoju i przestał próbować umrzeć. Shizu-chan pilnował go, by nic sobie nie zrobił i by w miarę, bo w miarę, ale dbał o siebie. Tak jest do tej pory. Zachowuje się trochę jak żywa lalka. - zakończył swoje opowiadanie, a ja poczułem piekące łzy, spływające po moich policzkach.
-To moja wina... - szepnąłem.
-Tak. Bo jesteś głupi. Nie przyszedłeś do nas od razu. - wyjaśnił Shizuo i wstał. - A teraz chodź. - zażądał.
-Jak mogę iść? Roppi mnie nienawidzi! Nie mam dokąd iść. - załkałem cicho.
-On Cię nie nienawidzi. Wciąż na Ciebie czeka. - wyjaśnił spokojnie informator Ikebukuro. - Idziemy do mnie. Doprowadzisz się tam do porządku i przebierzesz. Potem pójdziesz do Roppi'ego. - oznajmił po czym we trzech wyszliśmy z ciemnego pomieszczenia.
Zrobiliśmy tak, jak Izaya powiedział. Po dwóch godzinach stałem pod drzwiami mojego mieszkania i pukałem w nie niepewnie. Otworzyła mi je osoba, którą najbardziej kocham, a którą najbardziej zraniłem. Czerwone oczy z początku tępo wpatrywały się we mnie, a potem rozszerzyły się ze zdziwienia. Zamknąłem drzwi i padłem przed nim na kolana. Schowałem twarz między ramionami.
-Roppi... ja wiem, że teraz możesz mnie nienawidzić, ale ja Ciebie dalej kocham. Wtedy kłamałem. Grozili mi... mówili, że... Roppi, przepraszam! - podniosłem na niego wzrok i wtedy zobaczyłem, jak powoli upada. Chwyciłem go w ostatniej chwili i mocno przytuliłem do siebie. - Błagam, wybacz mi, Roppi.. - wciąż prosiłem, przyciskając drobne ciało do piersi.
-Tsuki.. - wyszeptałeś. Twój głos był lekko zachrypnięty a oddech płytszy niż zwykle. Wczepiłeś palce w moją koszulkę. - Tak się cieszę... - dodałeś. Odetchnąłem z ulgą i zaniosłem Cię do sypialni, gdzie położyłem Cię na środku łóżka. Dopiero wtedy uderzyło mnie to, jak bardzo zbladłeś. Podczas mojej nieobecności sporo schudłeś, a cienie pod krwistoczerwonymi oczami były aż nadto widoczne.
-Przepraszam... To moja wina. - powtarzałem to jak mantrę. - Wszystko Ci wyjaśnię.
-Tsuki. - przerwałeś mój wywód i popatrzyłeś na mnie zaszklonymi oczami. - Jutro. Wszystko opowiesz mi jutro. Teraz tylko... bądź przy mnie. - poprosiłeś. Położyłem się obok Ciebie i niepewnie przytuliłem. Mimo, iż było wcześnie, wtuliłeś się we mnie i zasnąłeś spokojnym, zdrowym snem.
-Obiecuję.. już nigdy Ci tego nie zrobię.
Przepraszam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej~
Z racji weny dodałam dzisiaj dwa rozdziały c:
Miłego czytania~
Komentarze
Prześlij komentarz