Roppi x Tsuki - Wyjaśnienia
Gdy obudziłem się rano, czułem obok siebie ciepłe ciało i słyszałem bicie czyjegoś serca. Przestraszyłem się. Czy jeszcze śpię?
Otworzyłem niepewnie oczy i spojrzałem na białą koszulkę. Odsunąłem się
trochę by móc zobaczyć postać obok mnie. Moje serce zamarło. Leżałeś
przy mnie... miękkie, blond włosy odznaczały się na ciemnej pościeli,
Twoje czerwone oczy ze strachem, smutkiem i żalem wpatrywały się we mnie
zza cienkich szybek okularów. Więc to nie był sen? Przebiegło mi
przez myśl. Zacząłem płakać, co uświadomiłem sobie dopiero po chwili,
gdy otarłeś moje łzy. Wtuliłem twarz w Twoją ciepłą dłoń i uspokajałem
się powoli.
-Roppi... - moje imię w Twoich ustach miało przecudowne brzmienie. Wypowiedziałeś je z taką czułością, jak to zapamiętałem. Chociaż Twój głos drży od niepewności, wciąż mógłbym się w niego wsłuchiwać godzinami.
-Pół roku... tak długo Cię nie było... - powiedziałem cicho, jakby bojąc się wypowiedzieć te słowa głośniej. - Powiedziałeś, że mnie nie kochasz. Potem znalazłem karteczkę... sądziłem, że już więcej Cię nie zobaczę... - wyszeptałem lekko zduszonym głosem.
-Przepraszam. - powiedziałeś te słowa równie cicho co ja. Ta chwila była jakby magiczna. Baliśmy się mówić głośno, jakby każdy dźwięk mógł rozbić nasz obecny stan i znów nas rozdzielić. Nie pozwolę na to i czuję, że Ty też nie. - Wszystko Ci wyjaśnię. - zapewniłeś. Popatrzyłem w Twoje czerwone oczy, bliźniaczo podobne do moich i zdjąłem Ci z nosa niepotrzebne okulary, po czym odłożyłem je na stolik, obok róż które już dawno temu uschły, a mimo to nie pozwoliłem ich wyrzucić.
-Więc czekam. - oznajmiłem i usiadłem po turecku naprzeciw Ciebie. Również podniosłeś się do siadu. Westchnąłeś cicho i zacząłeś swoją opowieść.
-W cale nie chciałem odchodzić. Nigdy nie przestałem Cię kochać. Bardzo cierpiałem... Ty zapewne też... - omiotłeś wzrokiem moją wychudzoną postać po czym kontynuowałeś - Ci ludzie znaleźli mnie jakiś czas temu. Powiedzieli, że mam z nimi pójść, bo im się przydam. Nie chciałem. Wtedy odmówiłem. Jednak nie mogłem tego długo unikać. Zagrozili, że coś Ci zrobią. Byli gotowi na wszystko. Dali mi ostatni dzień, na pożegnanie. Potem miałem spakować swoje rzeczy i odejść stąd na zawsze, zostając ich swoistego rodzaju sługą. Warunek był jeden: ktokolwiek się dowie o całej sprawie, zginie, a razem z nim Ty. Bałem się o Ciebie. Nic nikomu nie powiedziałem. Zrobiłem dokładnie to, co chcieli. Odszedłem i musiałem jeszcze kłamać... zraniłem Cię, tak bardzo...
Sposób, w jaki wypowiadałeś kolejne słowa, rozdzierał mi serce. Przerwałeś na chwilę by uspokoić drżenie głosu. Przymknąłeś powieki i oparłeś się o ścianę. Wyglądałeś w tej chwili jakbyś miał się zaraz rozsypać. Tak bardzo chciałem Cię przytulić, a mimo to nie ruszyłem się z miejsca. Czekałem, a Ty kontynuowałeś.
-Na początku miałem być chłopcem na posyłki i tym podobne. Miałem ich wyręczać w różnych rzeczach lub bić się zamiast nich. Jednak to nie wystarczało. Potem... zaczęli mnie gwałcić. - Twój głos został zduszony przez szloch, który wyrwał Ci się z gardła. Przez chwilę nie czułem nic. Znów byłem zupełnie wolny od uczuć. A potem zalała mnie fala gniewu, żalu, troski i smutku.
-Głupek. - powiedziałem i przytuliłem się do Ciebie ufnie. Spojrzałeś na mnie powstrzymując łzy i niepewnie, delikatnie objąłeś mnie w pasie. - Trzeba było im się sprzeciwić. - oznajmiłem, a Twoje piękne oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
-Ale wtedy... - nie pozwoliłem Ci jednak dokończyć.
-Wtedy coś by mi zrobili. Ale Ty byłbyś bezpieczny. Widzisz? Czuliśmy to samo. - poczekałem chwile aż się uspokoisz, a uścisk Twoich ramion stanie się silniejszy.
-Rozumiem Twoje postępowanie. Pewnie sam bym tak zrobił. - westchnąłem w końcu i odsunąłem się od Ciebie tak, by patrzeć Ci w twarz. Nie chciałem od Ciebie więcej wiedzieć. Widziałem, że to sprawia Ci ból. Wolałem nawet o to nie pytać, bo pewnie tylko bym się rozzłościł. Podwinąłeś rękawy mojej bluzki i przejechałeś palcami po świeżych bliznach. Potem pod koszulką dotknąłeś moich wystających żeber.
-Przepraszam... to moja wina... - Twoje spojrzenie było tak przepełnione smutkiem, że nie mogłem się powstrzymać przed przytuleniem Cię.
-Nie. Nie martw się. - poprosiłem cicho. - Cieszę się że wróciłeś, Tsuki. Tęskniłem. - przez chwilę panowała tylko cisza. Wsłuchiwałem się w ciągle zmieniający się rytm Twojego serca.
-Wybaczysz mi, Roppi? - spytałeś niepewnie. Znów spojrzałem Ci w oczy. Uśmiechnąłem się delikatnie do Ciebie. Tylko do Ciebie, Tsuki, osoby którą kocham, umiem się tak uśmiechać. Oparłem czoło o Twoje.
-Tak, Tsuki. Wybaczyłem Ci już w chwili, gdy zobaczyłem Cię obok mnie, skruszonego i przygnębionego. Wiedząc teraz to wszystko... rozumiem, czemu Izaya-san mówił, że wrócisz. Rozumiem, czemu tyle pracował. Rozumiem wszystko, czego wcześniej nie potrafiłem zrozumieć lub po prostu nie chciałem. Kocham Cię i dla mnie tylko to się liczy. To, że mnie kochasz. To, że jesteś obok mnie. To, że słyszę bicie Twego serca. - szepnąłem. Twoja twarz z każdym moim słowem rozpromieniała się i skończyła z uśmiechem jak u człowieka, który właśnie wygrał w śmiertelnej grze z Bogami Śmierci.
-Dziękuję, Roppi. Tak bardzo Cię kocham...- wyszeptałeś i delikatnie pocałowałeś mnie w czoło.
-Tak, ja Ciebie też...
-Roppi... - moje imię w Twoich ustach miało przecudowne brzmienie. Wypowiedziałeś je z taką czułością, jak to zapamiętałem. Chociaż Twój głos drży od niepewności, wciąż mógłbym się w niego wsłuchiwać godzinami.
-Pół roku... tak długo Cię nie było... - powiedziałem cicho, jakby bojąc się wypowiedzieć te słowa głośniej. - Powiedziałeś, że mnie nie kochasz. Potem znalazłem karteczkę... sądziłem, że już więcej Cię nie zobaczę... - wyszeptałem lekko zduszonym głosem.
-Przepraszam. - powiedziałeś te słowa równie cicho co ja. Ta chwila była jakby magiczna. Baliśmy się mówić głośno, jakby każdy dźwięk mógł rozbić nasz obecny stan i znów nas rozdzielić. Nie pozwolę na to i czuję, że Ty też nie. - Wszystko Ci wyjaśnię. - zapewniłeś. Popatrzyłem w Twoje czerwone oczy, bliźniaczo podobne do moich i zdjąłem Ci z nosa niepotrzebne okulary, po czym odłożyłem je na stolik, obok róż które już dawno temu uschły, a mimo to nie pozwoliłem ich wyrzucić.
-Więc czekam. - oznajmiłem i usiadłem po turecku naprzeciw Ciebie. Również podniosłeś się do siadu. Westchnąłeś cicho i zacząłeś swoją opowieść.
-W cale nie chciałem odchodzić. Nigdy nie przestałem Cię kochać. Bardzo cierpiałem... Ty zapewne też... - omiotłeś wzrokiem moją wychudzoną postać po czym kontynuowałeś - Ci ludzie znaleźli mnie jakiś czas temu. Powiedzieli, że mam z nimi pójść, bo im się przydam. Nie chciałem. Wtedy odmówiłem. Jednak nie mogłem tego długo unikać. Zagrozili, że coś Ci zrobią. Byli gotowi na wszystko. Dali mi ostatni dzień, na pożegnanie. Potem miałem spakować swoje rzeczy i odejść stąd na zawsze, zostając ich swoistego rodzaju sługą. Warunek był jeden: ktokolwiek się dowie o całej sprawie, zginie, a razem z nim Ty. Bałem się o Ciebie. Nic nikomu nie powiedziałem. Zrobiłem dokładnie to, co chcieli. Odszedłem i musiałem jeszcze kłamać... zraniłem Cię, tak bardzo...
Sposób, w jaki wypowiadałeś kolejne słowa, rozdzierał mi serce. Przerwałeś na chwilę by uspokoić drżenie głosu. Przymknąłeś powieki i oparłeś się o ścianę. Wyglądałeś w tej chwili jakbyś miał się zaraz rozsypać. Tak bardzo chciałem Cię przytulić, a mimo to nie ruszyłem się z miejsca. Czekałem, a Ty kontynuowałeś.
-Na początku miałem być chłopcem na posyłki i tym podobne. Miałem ich wyręczać w różnych rzeczach lub bić się zamiast nich. Jednak to nie wystarczało. Potem... zaczęli mnie gwałcić. - Twój głos został zduszony przez szloch, który wyrwał Ci się z gardła. Przez chwilę nie czułem nic. Znów byłem zupełnie wolny od uczuć. A potem zalała mnie fala gniewu, żalu, troski i smutku.
-Głupek. - powiedziałem i przytuliłem się do Ciebie ufnie. Spojrzałeś na mnie powstrzymując łzy i niepewnie, delikatnie objąłeś mnie w pasie. - Trzeba było im się sprzeciwić. - oznajmiłem, a Twoje piękne oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu.
-Ale wtedy... - nie pozwoliłem Ci jednak dokończyć.
-Wtedy coś by mi zrobili. Ale Ty byłbyś bezpieczny. Widzisz? Czuliśmy to samo. - poczekałem chwile aż się uspokoisz, a uścisk Twoich ramion stanie się silniejszy.
-Rozumiem Twoje postępowanie. Pewnie sam bym tak zrobił. - westchnąłem w końcu i odsunąłem się od Ciebie tak, by patrzeć Ci w twarz. Nie chciałem od Ciebie więcej wiedzieć. Widziałem, że to sprawia Ci ból. Wolałem nawet o to nie pytać, bo pewnie tylko bym się rozzłościł. Podwinąłeś rękawy mojej bluzki i przejechałeś palcami po świeżych bliznach. Potem pod koszulką dotknąłeś moich wystających żeber.
-Przepraszam... to moja wina... - Twoje spojrzenie było tak przepełnione smutkiem, że nie mogłem się powstrzymać przed przytuleniem Cię.
-Nie. Nie martw się. - poprosiłem cicho. - Cieszę się że wróciłeś, Tsuki. Tęskniłem. - przez chwilę panowała tylko cisza. Wsłuchiwałem się w ciągle zmieniający się rytm Twojego serca.
-Wybaczysz mi, Roppi? - spytałeś niepewnie. Znów spojrzałem Ci w oczy. Uśmiechnąłem się delikatnie do Ciebie. Tylko do Ciebie, Tsuki, osoby którą kocham, umiem się tak uśmiechać. Oparłem czoło o Twoje.
-Tak, Tsuki. Wybaczyłem Ci już w chwili, gdy zobaczyłem Cię obok mnie, skruszonego i przygnębionego. Wiedząc teraz to wszystko... rozumiem, czemu Izaya-san mówił, że wrócisz. Rozumiem, czemu tyle pracował. Rozumiem wszystko, czego wcześniej nie potrafiłem zrozumieć lub po prostu nie chciałem. Kocham Cię i dla mnie tylko to się liczy. To, że mnie kochasz. To, że jesteś obok mnie. To, że słyszę bicie Twego serca. - szepnąłem. Twoja twarz z każdym moim słowem rozpromieniała się i skończyła z uśmiechem jak u człowieka, który właśnie wygrał w śmiertelnej grze z Bogami Śmierci.
-Dziękuję, Roppi. Tak bardzo Cię kocham...- wyszeptałeś i delikatnie pocałowałeś mnie w czoło.
-Tak, ja Ciebie też...
...Heiwajima Tsukishima.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak więc mamy ostatni rozdział tego opowiadania c:
Tsuki i Roppi prawdopodobnie będą pojawiać się trochę częściej.
Pozdrawiam
Komentarze
Prześlij komentarz