Miłość i nienawiść dzieli cienka granica - rozdział 36

Niestety, nie zawsze idzie wszystko zgodnie z planem a nic co dobre nie trwa wiecznie. I obaj chłopcy powoli zaczęli się o tym wkrótce przekonywać, nie mając ani chwili wytchnienia. Wszystko zaczęło się w pierwszy wtorek zaraz po przerwie świątecznej, gdy nagle znów zaczęła się swego typu nagonka na nich, chociaż na początku nie było to aż tak zauważalne, ale myśląc o tym wszystkim z perspektywy czasu obaj stwierdzili, że to zaczęło się już wtedy. Najpierw rzucano im dziwne spojrzenia. Nie złośliwe, nie zazdrośnie, nie z nienawiścią, po prostu... dziwnie. Mimo że na początku nie zwracali na to jakoś specjalnej uwagi, to z każdym kolejnym dniem było to coraz bardziej natarczywe i zastanawiające. W końcu zdarzył się jednak pewien "wypadek" - na ich ławce w sali do zajęć z Obrony Przed Czarną Magią leżał martwy królik, a obok karteczka z napisem "Jesteście następni". To była już ewidentna groźba i sprawa szybko trafiła do dyrekcji szkoły, a jeszcze przed kolacją wiedzieli o tym wszyscy uczniowie i nauczyciele, co było już czymś kompletnie normalnym w Hogwartcie. Chłopcy jednak z pozoru w ogóle się tym nie przejęli. Z pozoru, bo jeden martwił się o drugiego bardziej niż o samego siebie i w myślach planowali już, co zrobią, by obronić ukochaną osobę. Jednak na nieszczęście nie było to odosobnione zdarzenie. Takich gróźb śmierci pojawiało się coraz więcej, aż w końcu dostali jedną groźbę zapisaną w języku węży i wtedy sie domyślili, kto ich zastrasza. Był to nie kto inny, jak Lord Voldemort. Domyślając się, że spotkanie z nim i natychmiastowe dowiedzenie się, co ma im do zarzucenia, po tym jak od niemal dwóch miesięcy dostawali od niego groźby. Jak postanowili tak zrobili i już dwa dni później, wczesnym wieczorem, znaleźli się w tymczasowej siedzibie Czarnego Pana, gdzie poza nimi znajdowało się aktualnie jedynie trzech Śmierciożerców - ochroniarzy Toma Riddle'a. Zostali poprowadzeni dość długim i ciemnym korytarzem, nim w końcu znaleźli się w pomieszczeniu, w którym czekał na nich rzeczony mężczyzna.

-Panie, czy jest jakiś powód, dla którego wysyłałeś nam ostatnio takie ostrzeżenia? 

Zaczął Harry, doskonale zdając sobie sprawę, że jego partner jest zbyt przerażony, by wydusić z siebie choć słowo. Niestety w konfrontacji z Czarnym Panem wychowanie w domu Malfoyów, które wymagało obawiania się i czczenia go, mocno dawało się w takich sytuacjach we znaki, z czego nie był szczególnie zadowolony, ale nie potrafił tego zmienić w przeciągu kilku miesięcy na tyle, by nie czuć strachu przed Czarnoksiężnikiem. 

-Owszem, panie Potter. Kazałem wam znaleźć sposób na zabicie Dumbledora a wciąż nie mam od was żadnych wieści. 

Wysyczał wyglądem przypominający gada mężczyzna i przeszył swoich gości zimniejszym od wód Oceanu Atlantyckiego spojrzeniem.

-Wybacz nam, Panie, ale nie jest łatwo znaleźć sposób na zabicie kogoś tak potężnego, jak Dumbledore. Rozważaliśmy różne opcje. Rodziny niestety nie ma już żadnej. Przyjaciele... Już tylu ich umarło, że nie zrobi to na nim zbytniego wrażenia, by móc go podejść. Trucizny rozpozna na pierwszy rzut oka, choćby były skrzętnie ukryte. Ciągle nad tym pracujemy.

Czarnowłosy chłopak ścisnął dłoń swojego partnera, próbując dodać mu odwagi, ale wciąż patrzył hardo prosto w twarz Lorda Voldemorta, chcąc pokazać, że nie ma nic do ukrycia i że jest z nim szczery.

-Próbowaliście czegoś?

Dość długą, zbyt długą jak dla młodego dziedzica rodu Malfoyów, chwilę ciszy przerwał syk siedzącego przed nimi mężczyzny.

-Tak. Wielu sposobów. Niestety, nic się nie powi...

-Kłamiesz! Obaj kłamiecie!

Przerwał wypowiedź byłemu Gryfonowi, wprawiając obu nastolatków w osłupienie a w jednej chwili otoczyło ich stado Śmierciożerców, których wcześniej tu nie było. Albo chcieli sprawić, by myśleli, że wcześniej ich tu nie było.

-Draco, twój ojciec zawiódł mnie już wielokrotnie. Miałem nadzieję, że nie pójdziesz w jego ślady. Z kolei ty, Harry, jesteś nowy w naszych szeregach i twoja rodzina nigdy nie miała z nami żadnych powiązań. Być może nie do końca orientujesz się, jak to u nas funkcjonuje. Chociaż nie chciałem tego robić, nie pozostawiacie mi wyboru. Zabrać młodego Malfoya.

W jednej chwili, na jego słowa, rzuciło się na nich kilku Śmierciożerców, starających się ich rozdzielić, jednak oni kurczowo trzymali swoje dłonie splecione ze sobą, walcząc z dopadającym ich coraz bardziej zmęczeniem i próbując nie dać się rozdzielić, mimo że o wiele silniejsi od nich mężczyźni ciągnęli ich w przeciwne strony i okładali pięściami, coraz bardziej się irytując. W końcu osiągnęli swój cel, co zajęło im dłuższą chwilę, i dłonie dwóch uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwartcie zostały rozdzielone. Szmaragdowe oczy mogły jedynie spoglądać z rozpaczą, jak jasnowłosa głowa znika gdzieś za drzwiami w akompaniamencie szyderczych śmiechów i szeptów.

-Ma pan miesiąc, panie Potter. Przynieś mi wyniki, które mnie zadowolą. Inaczej go zabiję.

Usłyszał  Harry w momencie, gdy puszczony przez Śmierciożerców upadł na podłogę, czując, jakby coś właśnie rozerwało jego duszę na pół i nie mogąc oderwać wzroku od drzwi, za którymi zniknął jego ukochany, jakby samą siłą woli mógł przejrzeć grube drewno i zobaczyć blondwłosego Księcia Slytherinu.

Komentarze

Popularne posty