Trust me - rozdział 6


-Skarby, wróciłam! - usłyszeliśmy głos naszej matuli, w momencie, gdy siedzieliśmy u mnie na łóżku. No... ty siedziałeś na łóżku, a dokładniej na jego brzegu a ja siedziałem na twoich udach i naprzemiennie przytulając się, dotykając i całując. Akurat zassałeś się na mojej szyi gdy wróciła. Jęknąłem niezadowolony, gdy odsunąłeś się ode mnie i niechętnie, powoli zszedłem z twoich kolan, ale objąłeś mnie w pasie i przyciągnąłeś do siebie, całując delikatnie w kark, a  mnie aż przeszedł dreszcz.

-Przyjdę w nocy, gdy pójdzie spać. - szepnąłeś niskim głosem do mojego ucha, od czego aż mi włoski na ciele stanęły. Chwyciłeś mnie za dłoń i wyszliśmy z pokoju, schodząc powoli po schodach i dopiero przy wejściu do kuchni, w której krzątała się nasza rodzicielka, pozwoliliśmy naszym dłonią się rozpleść. Weszliśmy do pomieszczenia a blondwłosa kobieta odwróciła się do nas z uśmiechem i porwała każdego z nas po kolei w swoje ramiona, całując nas po policzkach.

-Och, jak ja was dawno nie widziałam! - rozczulała się, gdy w końcu odsunęła się od nas i spojrzała na nas z odległości kilkudziesięciu centymetrów, przysiadła na krześle, badając nas wzrokiem. -Zrobiliście jakąś imprezę? - spytała lekko podchwytliwie ale w jej głosie nie wyczułem złości, raczej rozbawienie. Spojrzałem na ciebie niepewnie, ale ty jedynie wciąż szeroko uśmiechałeś się do rodzicielki. Popchnąłeś mnie lekko w stronę stołu więc podszedłem tam i usiadłem na swoim miejscu a ty nalałeś do szklanek wody i podałeś każdemu po jednej. Uśmiech nie schodził z twojej twarzy, więc ja także się uśmiechałem.

-Tak, niewielką, tylko kilku znajomych. - przyznałeś, chcąc nas kryć przed matką. Najwyraźniej worek z dowodami mych licznych zbrodni, o których wie tylko Księżyc i Gwiazdy mu przyświecające, nie został jeszcze wywieziony. Blondynka pokiwała głową, upijając kilka łyków wody.

-Wiecie, wpadłam tylko na chwilę, chcę wiedzieć, czy sobie radzicie. Poznałam w trakcie podróży na prawdę wspaniałego mężczyznę, spędziliśmy razem każdą wolną chwilę i zaprosił mnie do siebie na kilka dni, zanim znów wylecę w podróż. Nie przeszkadza wam to? - zapytała z niepewnością, ale obaj jak na zawołanie po prostu pokręciliśmy głowami. Jej twarz rozpromieniła się.

***

Nawet nie zorientowałem się, gdy nastał wieczór. Czas bardzo szybko upłynął na rozmowie z naszą rodzicielką. Właśnie stoi w drzwiach i upewnia się, czy ma wszystko w torebce - walizki ma już bagażniku, w końcu nie wróci tu przez następny miesiąc. Uśmiechnęła się jeszcze do nas i wypadła za drzwi, w biegu odbierając telefon. Zamknąłeś za nią prostokątny kawałek drewna i przekręciłeś wszystkie zamki. Uśmiechnąłeś się do mnie i schyliłeś się w pół, chwytając moją dłoń w swoją i całując każdą z kostek po kolei.

-Czy pozwolisz ze mną? - zapytałeś niskim głosem, patrząc mi z dołu w oczy. Skinąłem głową i dałem ci się poprowadzić do kuchni, gdzie usadziłeś mnie na krześle, wyciągając z lodówki przygotowany nie wiadomo kiedy deser. zakładam, że wtedy, gdy mama porwała mnie, do pomocy jej w przerobieniu jednej bluzki i spódnicy. Postawiłeś przede mną talerzyk, a na nim niewielki, okrągły torcik. Pokryty dokładnie jakby czerwonym pudrem i paskami czekolady a dookoła, na talerzyku oprócz odrobiny mięty dodałeś też roztopioną, białą czekoladę, a na sam wierzch całość ozdobiłeś czymś, co przypominało krople wody. Patrzyłem na to jak urzeczony, gdy ty dałeś mi widelczyk do ręki. -Nie przyglądaj się, tylko jedz. - powiedziałeś z delikatnym uśmiechem a ja zawiesiłem dłoń nad tym małym dziełem sztuki. W końcu zatopiłem srebrny sztuciec w delikatnym cieście i odkroiłem kawałek, wkładając go do ust. Idealny... lekko kwaśny od galaretki, ciasto delikatne i rozpływające się w ustach a masa, którą wszystko pokryłeś była słodka i idealnie współgrała z całością. Aż zamknąłem oczy, rozkoszując się tym smakiem. Wiedziałem, że potrafisz działać cuda, ale nie wiedziałem, że aż takie. Powoli podniosłem powieki i natrafiłem na twój zadowolony wzrok. Wiedziałeś, że mi smakuje. Uśmiechnąłem się do ciebie i zacząłem jeść dalej. -Myślałem, żeby zrobić coś takiego na nasze urodziny. - wyznałeś. No tak... za tydzień koniec szkoły a miesiąc potem nasze urodziny. Siedemnaste. Skinąłem głową.

-Świetny pomysł. To jest... pyszne. Po prostu niebo w gębie. - pochwaliłem i widziałem zadowolenie malujące się na twojej twarzy. Zjedliśmy deser i poszliśmy na górę, mając splecione dłonie. Weszliśmy do mojego pokoju a stamtąd do łazienki i... stanęliśmy, na środku pomieszczenia, zwróceni przodem do siebie. Patrzyliśmy sobie w oczy a twoja dłoń delikatnie gładziła mój policzek. Zjechałeś nią na szyję a stamtąd na obojczyk i wsunąłeś palce pod cienki materiał mojej bluzy. Była tylko do zakrycia ran przed mamą, bo w domu jest ciepło, z resztą jak wszędzie. Zmusiłeś ją do zjechania z mojego lewego ramienia i wciąż patrząc mi w oczy, po chwili to samo zrobiłeś z prawym. Delikatnie uwolniłeś moje dłonie z niepotrzebnego materiału i uniosłeś je w górę. Patrząc mi w oczy zacząłeś całować moje przedramiona, dokładnie w miejscach, gdzie miałem blizny. Pocałunki zakończyłeś po wewnętrznej stronie łokcia i puściłeś moje nadgarstki. Odrzuciłeś moje włosy w tył i dotknąłeś mojej nagiej skóry na ramieniu. Zjechałeś palcami w dół, podążając wzrokiem za swoją własną dłonią. Pociągnąłeś lekko za brzeg mojej koszulki i po  chwili pozbawiłeś mnie jej, badając wzrokiem moją klatkę piersiową. Nim zdołałeś zrobić coś jeszcze, położyłem dłoń na twoim mostku. Zjechałem nią w dół, powoli i włożyłem dłoń pod koszulę, gładząc chwilę twój lekko umięśniony brzuch. Badałem dłonią twój brzuch przez kilka chwil a potem pozbyłem się tej części garderoby. Obaj byliśmy w dresowych spodniach, więc nie mieliśmy problemu z odpinaniem pasków, po prostu zerwaliśmy je z siebie wraz z bokserkami, łącząc nasze usta w delikatnej pieszczocie. Weszliśmy do kabiny i wciąż się całując, puściłeś na nas strumień ciepłej wody. Zadrżałem od zderzenia się z zimną ścianą, do której mnie przycisnąłeś. Błądziliśmy dłońmi po swoich ciałach i pozwalaliśmy ustom zostawiać oznaczenia na naszej skórze. Kabinę oprócz gorącej wody i pary wypełniały nasze jęki i sapnięcia. Obaj byliśmy już podnieceni, ale żaden z nas nie spieszył się z ulżeniem sobie czy temu drugiemu, po prostu pozwoliliśmy pożerać się buzującemu w nas podnieceniu. W końcu chwyciłeś za żel pod prysznic i namydliłeś mnie całego. Twoje smukłe palce zahaczały o wszystkie wrażliwe punkty na moim ciele, rozgrzanym i gotowym na zbliżenie z tobą. Jednak wciąż torturowałeś nas oboje, nie pozwalając nam na nic więcej niż dotyk, nawet nie można było dotknąć swoich przyrodzeń. Jęczałem od nierozładowanego podniecenia i dotyku twojej skóry na mojej a ty mruczałeś cicho do mojego ucha. W końcu rozsunąłeś mi nogi i zacząłeś pocierać o siebie nasze przyrodzenia, wprawiając moje ciało w drżenie i wyrywając z mojego gardła całą symfonię dźwięków. Rozłożyłem nogi na tyle, na ile mogłem i zacisnąłem palce na twoim karku, drapiąc cię przy tym. Przyssałeś się do mojego obojczyka i w końcu zacząłeś nas masturbować. Wypchnąłem biodra w przód a ty badałeś moje ciało, tak, jak ja twoje. Błagałem cię o szybsze ruchy, mocniejszy ucisk, jednak ty wciąż odpowiadałeś, że mamy czas na takie rzeczy, a teraz chcesz doprowadzić mnie do szaleństwa. Nie wiedziałeś, że ja już jestem na jego granicy, ale czułem to. Czułem nie tylko swoje podniecenie, ale i twoje. Czułem podwójną przyjemność i gdy zacząłem czuć podwójnie, przez moje ciało przeszła fala dreszczy, odbierając mi zdolność do wydania jakiegokolwiek dźwięku z moich zaciśniętych strun głosowych, mimo otwartych ust. Kątem oka zauważyłem, że coś błysnęło w twoich oczach... potem była tylko przyjemność. Obezwładniająca, targająca naszymi nagimi, mokrymi ciałami i nie pozwalająca na głośniejszy dźwięk. Wtuliłem się w twoje bezpieczne ramiona i uspokajałem ciało po przeżytym orgazmie... tak, jakby był podwójny. Szok był tak duży, że nawet teraz jeszcze, z mojego powoli opadającego członka, sączyły się resztki nasienia. Czułem, że również drżysz. Umyłeś nas obu i całowałeś mnie wciąż w różne miejsca na ciele, po czym wyszliśmy z zaparowanej kabiny i wytarłeś nas do sucha. Nadzy przeszliśmy do pokoju, gdzie rzuciliśmy się na łóżko i wciąż oszołomieni niezwykłym przeżyciem poszliśmy spać.

***

Nie wiem, jak dużo czasu minęło do chwili, gdy się obudziłem. Moje ciało paliła potrzeba. Musiałem się zranić. Próbowałem to zignorować ale z każdą chwilą było coraz gorzej. Nie mogłem uleżeć, więc zacząłem chodzić, ostrożnie, by cię nie zbudzić. Płakałem cicho, ciągnąłem się za włosy. Ale to nie pomagało. Wiedziałem, gdzie mogę znaleźć ukojenie. Przed oczami stanął mi nóż, którym rano kroiłeś pomidory. Powstrzymywałem się. Chodziłem od drzwi z powrotem do pokoju i znów do bariery, dzielącej mnie od rzeczy, która przyniesie mi ulgę. Ale w końcu nie mogłem. Nie wytrzymałem, z łzami płynącymi po twarzy zbiegłem na dół, nie zważając na to, czy będę cicho. Mój umysł, moje ciało, myślały w tej chwili tylko o tym, by zaspokoić ten naglący głód. Płacząc już całkiem otwarcie wpadłem do kuchni i drżącymi dłońmi zacząłem szukać noża. Chwyciłem ten sam, którego używałeś rano i nie przyglądając mu się nawet przez sekundę, zatopiłem jego ostrze w lewym nadgarstku. Ale to za mało. Potrzebuję więcej. Więcej. Tylko to słowo brzmiało w mojej głowie. Nagle złapałeś mnie za nadgarstki, ale ja się wyrywałem. Jak w amoku próbowałem się wyrwać, płacząc, pragnąc więcej bólu. Nie wiem, co do mnie mówiłeś, wiem tylko, że kręciłem głową i płakałem, błagałem, byś mi pozwolił. W końcu jakoś wyrwałem prawy nadgarstek z twojego uścisku i skierowałem go na lewe przedramię, ale na drodze stanąłeś mi ty. Dopiero, gdy zobaczyłem krew nabiegającą do rany na twoim nadgarstku, powróciło moje trzeźwe myślenie. Zamarłem, przez chwilę nie mogłem oddychać. Wpatrywałem się w płytkie nacięcie na twojej skórze, z którego wypłynęło parę kropel krwi i nie mogłem zrozumieć, jak mogłem cię zranić. Mój zaćmiony potrzebą bólu umysł dopiero wracał do normalności a dusza i serce wyły z rozpaczy, że ci to zrobiłem. Zacząłem się niekontrolowanie trząść, dostając ataku paniki. Nie mogłem wydobyć z siebie słowa, mimo, że chwilę temu krzyczałem, a moje oczy potrafiły jedynie wpatrywać się w twoją ranę. Przytuliłeś mnie mocno do siebie a ja nie mogłem się otrząsnąć. Znów się rozpłakałem, niczym małe dziecko.

-Widzisz, Billy? Kiedy ranisz siebie, ranisz i mnie. - szepnąłeś i odsunąłeś mnie od siebie, zmuszając mnie, bym patrzył ci w twarz. -Nie płacz, nic mi nie jest. - uśmiechnąłeś się delikatnie i pogłaskałeś mnie po policzku. Jednak ja jeszcze długo płakałem, nawet już wtedy, gdy leżałem już w łóżku, po opatrzeniu naszych ran, wtulony w ciebie, wciąż nie mogłem uspokoić się i przestać drżeć czy płakać. Czułem się źle z tym, że cię zraniłem a najgorzej z tym, że zawiodłem. Nasza mała chwila szczęścia uleciała z naszych dłoni wraz z powrotem mojego głodu, który z każdym dniem będzie rósł. Co ja teraz zrobię?

Komentarze

  1. No i miałam rację. A wolałabym jej nie mieć. Zrobił to. Nie udało mu się wygrać walki samym ze sobą. Ech...biedaczek. Tom musi mu pomóc pokonać samego siebie. Oby mu się to udało. Pozdrawiam i całuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to co zrobisz?
    Będziesz walczył! :)
    Melduje się i czekam na kolejną część ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy kolejny odcinek???
    Bardzo mi sie podoba ta historia, nie moge sie doczekac kazdej publikacji!! :-*
    /// Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ago - jak powiedziałam pod jednym z odcinków - kolejne publikację, gdy pod danym postem będą przynajmniej 3 komentarze od 3 różnych osób :) Już udostępniam :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty