Umieram w ciszy - rozdział 2


Ile razy obiecałeś mi, że będzie dobrze? Próbuję odnaleźć każdy z nich w odmętach mej pamięci, ale jest ich zbyt wiele, by móc przywołać każdy z nich. Wzdycham cicho. Teraz też. Najpierw poprosiłeś, żebym się nie bał. Gdy tylko zostaliśmy sami ująłeś moją dłoń w swoje i wpatrywałeś się we mnie jak w obrazek. "Teraz już będzie dobrze, obiecuję." Powiedziałeś, patrząc mi w oczy. Ale jak mam ci wierzyć, kiedy ostatnie dwa lata były dla mnie piekłem twojego autorstwa? To, że gdzieś dzwoniłeś, że się denerwowałeś, w cale nie znaczy, że się przejmujesz. Możesz po prostu stwarzać pozory. Może właśnie teraz czekasz na dogodny moment by mnie dobić? Skąd mam wiedzieć, Tom, jak mam ci zaufać? Nie da się.  Zbyt dużo złego zostało wyrządzone. I ja już więcej nie zniosę, nie od ciebie. Nie obchodzą mnie reporterzy, fani, rodzina, tylko właśnie ty. Zawsze miałeś mnie w garści i teraz ponoszę najgorsze z możliwych konsekwencji za to, że obdarzyłem cię uczuciem silniejszym niż powinienem i że w ogóle ci o tym powiedziałem. I teraz też. Obiecałeś, ale skąd mam wiedzieć, czy mogę ci wierzyć? Bezpieczniej będzie, gdy tego nie zrobię. Tak. Tak będzie najlepiej. Westchnąłem cicho i przewróciłem się na drugi bok. Mój zagubiony wzrok spoczywa teraz na twojej, pogrążonej we śnie postaci. Zasnąłeś już dobrą godzinę temu, ale podobno, gdy byłem nieprzytomny, czyli 20 godzin, nie odstępowałeś mnie na krok, dlatego teraz musisz to sobie odbić. 34 godziny bez ani minuty snu. Wstałeś o 8:00, około 16:00 zemdlałem a obudziłem się w południe następnego dnia, cztery godziny później usiadłeś by moment odpocząć i zasnąłeś. Musisz się w końcu kiedyś wyspać, chociaż wciąż zaprzeczasz. Krzyk. Słyszę nasze nazwisko powtarzane jak mantrę przed drzwiami sali i pod oknami. Różne głosy. Reporterzy? Fani? Czuję wibracje telefonu. Wiadomość od Josta.

Fani dostali ataku paniki, że jesteś w szpitalu. Okupują szpital. Zostawią to w spokoju jak dostaną dowód że nic ci nie jest.

Odczytałem. Westchnąłem. Okey, okey... Włączyłem kamerę w telefonie i przeraziłem się widząc, jak wyglądam. Jednak nie mam czasu tego zmieniać, więc po prostu nacisnąłem przycisk nagrywania i z lekkim uśmiechem na ustach zacząłem mówić.

-Hej, kochani. Słyszę, że się martwicie. To kochane, ale nie musicie, jestem w dobrych rękach. Tom aż zasnął, tak troskliwie się mną opiekuje. - powiedziałem i na moment pokazałem w obiektywie twoją śpiącą postać. -Proszę, dajcie mi spokojnie wyzdrowieć. Koncerty na pewno se odbędą. Cześć! - macham jeszcze do kamery po czym kończę ten krótki filmik i czym prędzej wrzucam do Internetu. Niemal jednocześnie rozlegają się dzwonki setek telefonów ludzi okupujących szpital. Mój słaby głos rozchodzi się echem i odbija od ścian szpitala. Potem szmer i nagle zapada cisza. Mój telefon znów wydaje z siebie wibracje. Odczytuję wiadomość od managera.

Dobra robota.

Uspokojony, że już nikt nie okupuje szpitala i nie przeszkadza w leczeniu chorych ludzi kładę się z powrotem na łóżku, na którym do tej pory siedziałem i zamykam oczy. Słyszę jakich ruch jednak dopiero po chwili unoszę powieki i zamieram. Siedzisz obok mnie i patrzysz mi w twarz, a mnie w jednej chwili paraliżuje strach.

-Przepraszam za obudzenie cię i nagranie bez pozwolenia. - powiedziałem ściśniętym ze strachu głosem i spuściłem wzrok na moje bawiące się nerwowo lekko szorstką pościelą palce. Westchnąłeś cicho i ujmujesz jedną z moich dłoni, po czym czekasz aż spojrzę ci w oczy. Gdy w końcu to robię, widzę w twoich oczach strach i smutek. Jednak nie przejąłem się tym zbytnio, w końcu co to dla ciebie, gra aktorska?

-Bill... ja wiem, że to wszystko moja wina. To ja powinienem cię przeprosić bo to przeze mnie tu jesteś. - mówisz. Wywołuje to u mnie zaskoczenie, ale wolę zostać ostrożny. Chcę ci wierzyć, na prawdę chcę, ale nie potrafię. Nie po tym wszystkim. Po długiej chwili milczenia postanowiłeś ją przerwać. -Wiesz... gdy tak nagle się ode mnie odsunąłeś, byłem kompletnie zaskoczony, smutny i rozbity. Mój kochany, młodszy braciszek nawet nie chce ze mną rozmawiać. Postanowiłem dać ci czas ale nie chciałem siedzieć sam. Wtedy poznałem Andreasa. Wyjawiłem mu, co mnie gryzie. Powiedział, że na pewno mnie nienawidzisz i jeśli nie będę się bronić to mnie zagryziesz. Kazał mi grać nieczysto. Gdy powiedziałem mu o twoich przeprosinach, uśmiechnął się. Wtedy usłyszałem od niego słowa "Jeśli cię przeprasza, to znaczy, że zorientował się, że jest słabszy. Jeśli mu ulegniesz, zniszczy cię, więc zrób to pierwszy." Niedługo potem znęcanie się nad tobą stało się dla mnie codziennością. Zaczął pilnować, bym każdego dnia cię krzywdził i gasił moje poczucie winy wraz z wyrzutami sumienia. Sądziłem, że cały czas mnie zwodzisz. Że ta miłość, cierpienie i przeprosiny to tak na prawdę gra. Wczoraj, gdy umierałeś w moich ramionach, po raz pierwszy zrozumiałem, że nie chciałeś mnie skrzywdzić ani zniszczyć. Że obdarzyłeś mnie najwspanialszym uczuciem na świecie. A ja zraniłem cię, niewyobrażalnie, niewybaczalnie. Nigdy nie zapomnę strachu, gdy cię traciłem, tym razem już nieodwracalnie. Gdy twoje serce przestało pracować na te kilka chwil, nieomal oszalałem. Nie tak miało być. Andy mówił, że będziesz po prostu pokonany i wtedy zaprzestaniemy walki a nasze relacje wrócą do normy. Wczoraj wyznał, że cały ten czas próbował cię zabić z moją pomocą. - wyznałeś, patrząc mi cały czas głęboko w oczy. Wahałem się. Skąd mam wiedzieć, że mnie nie zwodzisz? Zagryzam wargę. Tak na prawdę to równie dobrze możesz roześmiać mi się w twarz jak tylko dam ci znak, że uwierzyłem w tę opowieść. Spuszczam wzrok a ty wzdychasz ciężko. -Przepraszam, Bill. Straszny ze mnie idiota. Wiem, że trudno będzie ci kiedykolwiek mi wybaczyć, ale zrobię wszystko, by to nastąpiło. By odbudować naszą więź i zasłużyć na wybaczenie. - biorę powietrze do płuc. Po raz pierwszy od dawna czuję odwagę, by coś ci powiedzieć.

-Ty nie rozumiesz, Tom. Zmieniłeś mnie. Szmaciłeś, poniżałeś, wykorzystywałeś... zmieniłeś mnie w marionetkę. Szczerze, teraz potrafię czuć już tylko strach i ból. Nic więcej. Nie wiem, jak chcesz odbudować relacje z kukiełką. Nie wiem nawet, czy w tej chwili mnie nie okłamujesz. - widzę ból na twojej twarzy ale nie potrafię przeprosić za to, co powiedziałem. Wzdychasz znów cicho i zamykasz na moment oczy. Gdy znów uniosłeś powieki, zobaczyłem błyszczące w twoich tęczówkach zdeterminowanie.

-Jesteś człowiekiem, Bill. I dopilnuję, by ci o tym przypomnieć. Nie kłamię. Chcę cię z powrotem. Chcę znów mieć brata. - skinąłem głową ale tak na prawdę pozostałem neutralny na twoje słowa. Nie wierzę ci, że będzie lepiej. Już nie, Tom. Bo po co, skoro prawdopodobnie znowu się zawiodę? Teraz w twoich rękach jest to, czy to odbudujesz czy nie, ale ja nie mam zamiaru robić nic w tym kierunku. Wolę umrzeć niż znów zostać przez ciebie zeszmacony. Po całym dniu zasnąłem w porze kolacji, gdy wciąż trzymałeś moją dłoń i delikatnie gładziłeś ją kciukiem.

***

Obudziłem się będąc sam w szpitalnym pokoju. Otwarte okno wpuszczało ciepłe promienie słoneczne i słodkie powietrze wypełnione zapachem kwiatów. Zdołałem się już dowiedzieć, że pod oknami rozciąga się dość duży ogród szpitalny z wszelkimi możliwymi kwiatami ogrodowymi. Wdycham przyjemną woń i powoli sięgam po telefon, by sprawdzić godzinę i zauważam wiadomości od ciebie. Odczytuję.

Jost wyciągnął mnie na jakąś konferencję. Wrócę tak szybko, jak się da. [zdjęcie]

Wstałeś już? Jak się czujesz?

Będę za 20 minut.

Zerkam na zegarek. Teraz pozostaje już tylko połowa tego czasu. Odkładam urządzenie i spoglądam za okno. Obserwuję, jak do mojego pokoju wlatuje pszczoła. Jedna, samotna pszczela pracownica. Nie przejąłem się tym zbytnio, mimo, że dla mnie jest to przecież zagrożenie życia. Na początku usiadła na szafce obok mnie. Kręci się chwilę po czym odlatuje w stronę okna. Jestem pewien, że wyleci i już nie wróci, jednak w ogóle nie kieruje się do otwartej przestrzeni, jedynie siada na szybie i przygląda się chwilę swojemu odbiciu, po czym powoli zaczęła krążyć po lustrze, jakby podoba jej się zabawa, że ktoś nieznajomy robi dokładnie to, co ona, w tym samym czasie. Jednak po jakimś czasie nudzi jej się obserwowanie swojego żółto-czarnego odbicia i podlatuje w moim kierunku. Przyglądam się, jak powoli zatacza kółka nad moją głową a potem siada mi na ręce. Czuję, jak jej drobne odnóża wędrują po mojej skórze i znaczą przedramię. Czuję, jak swoim długim żądłem wodzi delikatnie po moim przedramieniu, jednak nie reaguje na to. Słyszę kroki i cichy jęk przerażenia. Spoglądam w tamtą stronę i widzę ciebie ze wzrokiem utkwionym w pszczole siedzącej na moim ciele. Podchodzisz powoli, ostrożnie, po drodze zabierasz pojedynczy kwiat z wazonu. Kładziesz go tuż obok złotej damy i oboje czekamy chwilę, aż w końcu wdrapie się na kwiat. Wtedy ostrożnie zabierasz ją i wyrzucasz kwiat za okno, od razu je zamykając. Uspokajasz się moment po czym odwracasz się i podchodzisz do mnie, patrząc ze strachem w moją twarz, po czym pytasz.

-Tak bardzo chcesz zginąć? - nie odpowiadam. Żaden z nas nie chce znać odpowiedzi na to pytanie. Albo inaczej: obaj doskonale ją znamy i dlatego nie chcemy jej słyszeć. Wzdychasz ciężko i przecierasz twarz dłońmi i po chwili twoje czekoladowe tęczówki znów wpatrują się we mnie. Wiem to, czuję, chociaż sam badam dokładnie śnieżnobiały sufit. Z zamkniętymi oczami potrafię już wskazać każdą plamę i zadrapanie lub pęknięcie na tym skrawku znajdującym się nade mną. Do sali wchodzi lekarz i spogląda na mnie zmartwiony.

-Czy... czy choruje pan na coś? - zapytał. Czuję na sobie wzrok was obu, ale wciąż patrzę w sufit. Tak, choruję. Kocham osobę, która mnie zniszczyła i jestem wypraną z siebie marionetką. Unoszę delikatnie kąciki ust.

-Nie. - pada krótka odpowiedź. Mężczyzna notuje coś w papierach, zapewne to, co właśnie powiedziałem.

-Czy bierze pan jakieś leki? - kolejne pytanie. Zawahałem się, ale nie zauważył tego.

-Tak.

-Jakie? - przeniosłem wzrok na niego. Wzdrygnął się, gdy nasze spojrzenia się zetknęły.

-Nasenne. Przez stres mam problemy ze snem. - wyjaśniłem. Pokiwał głową i po kilku kolejnych sekundach oderwał wzrok od moich tęczówek. Przejechał długopisem po kartce i spojrzał, tym razem na ciebie.

-Chciałbym zamienić z panem słówko.  - oznajmił. Zaprzeczyłeś ruchem głowy.

-Proszę mówić tutaj. - zarządziłeś. Wróciłem wzrokiem do białego skrawka nad moją głową i czekałem, aż mężczyzna zacznie.

-Pana brat... jego temperatura ciała utrzymuje się w granicach 34-36 stopni, od kiedy do nas trafił, a jego krew ma odczyn zasadowy... jego niedowagę widać gołym okiem, ale to ju przechodzi na stan fizyczny jego organizmu. W dodatku ma zaburzony rytm serca, na pewno zdarzają się zawroty głowy i omdlenia. Nie sądzę też, by z jego psychiką było w porządku, ale z objawów fizycznych... jego płuca przestają powoli pracować. Jeśli nie wróci do normalnej wagi, zaczną się poważniejsze problemy, aż w końcu umrze. - wygłosił wyrok. Uśmiechnąłem się pod nosem. O tak. Chcę umrzeć. Jak nic innego, tego właśnie pragnę. Zacząłem się śmiać, gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, a jednocześnie po moich policzkach popłynęły łzy. Stanąłeś nade mną z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie wiedziałeś, jak się zachować.

-Czy to nie cudowne, Tom? Zniszczyłeś mnie! A teraz ja niszczę siebie i umrę w cudownym bólu, w cierpieniach! A wiesz, czemu ból jest cudowny? Bo na końcu zawsze przynosi ukojenie. Zawsze... - powiedziałem i uśmiech z mojej twarzy wyparował, a pozostał jedynie płacz. -Z wyjątkiem momentu, gdy osoba, która jest ci najdroższa, zaczyna cię nienawidzić i robi wszystko, by uprzykrzyć ci życie, by cię zniszczyć. Wtedy nawet sen nie przychodzi a nawet, jeśli, to nie jest dane ci w nim odpocząć. I powoli wariujesz. Od tego bólu, który wypełnia cię całego. Tak dogłębnie, tak idealnie... I oddajesz się tej osobie, mimo, że boli i traktuje cię jak dziwkę. Ale robisz wszystko, co ona chce, bo ją kochasz. I jesteś w stanie oddać za nią życie. - przerywam na moment i spoglądam na ciebie. Przerażenie i poczucie winy aż wyziera z twojej twarzy. -Wiesz co, Tom? Wyznam ci coś. Kocham cię do szaleństwa. To jedyne, co mnie utrzymuje przy życiu - to, jak bardzo cię kocham i jak bardzo mi na tobie zależy. To wszystko, co posiadam ja, marionetka. Jedyna pozytywna rzecz. I gdybym był w stanie zmienić przeszłość... nigdy bym się nie urodził, żebyś był szczęśliwy. - wyznałem, a ty aż pobladłeś na te słowa. Nie byłeś w stanie nic powiedzieć, ale to nic, bo ja mówiłem dalej. -Kiedy pierwszy raz do mnie przyszedłeś... byłem w niebo wzięty. "Mój braciszek mnie zaakceptował! Mój braciszek też mnie kocha!" myślałem. Kazałeś mi się rozebrać. Ogarnął mnie niepokój. Nie chciałem tego robić. Jeszcze nie teraz. Ale poddałem ci się. W końcu pragnąłem twojego szczęścia. Zawsze tego pragnąłem. Dlatego każdego roku błagałem mamę, by nie kupowała prezentu dla mnie, tylko kupowała dwa dla ciebie. I dlatego z każdym swoim prezentem, który nie był w twoim guście, latałem do sklepu, by je zwrócić i wymienić na coś, czego chciałeś. Wtedy też, chciałeś, żebym się rozebrał, więc to zrobiłem. I pozwoliłem ci robić, co chciałeś. Zgwałciłeś mnie wtedy, Tom. Do tej pory pamiętam, jak prześcieradło było całe w mojej krwi. Kilka dni nie byłem w stanie normalnie siedzieć, szczególnie, że każdej nocy przychodziłeś po więcej. Ale nie żałowałem. Bolało mnie tylko, że traktujesz mnie z taką nienawiścią. Za każdym razem myślałem "Może dziś będzie inaczej? Nie będzie bolało? Będzie czuły? Powie, że mnie kocha?" Mamiłem się tym tym bardziej, im bardziej mnie szmaciłeś. A wiesz, kiedy to wszystko we mnie runęło? Kiedy się złamałem i odrzuciłem wszelkie emocje, zostając kukiełką? - zapytałem. Wciąż milczałeś. Odrzuciłem kołdrę i podwinąłem koszulę szpitalną do samej klatki piersiowej, pozostając nagi. Pokazałem na poranione kości biodrowe, po czym pokazałem takie same rany na łydkach i lewym przedramieniu. Wszystkie od żyletki. Każda jedna. Pokazałem na ranę znajdującą się pod żebrami, po lewej stronie - tam, gdzie jest serce. Srebrne linie układały się w jedno imię. TOM. -Tego dnia, kiedy wyryłem sobie twoje imię na ciele. Były nasze siedemnaste urodziny, ale nie szczędziłeś mnie. Pieprzyłeś swoją dziwkę mimo tego, że po pewnym czasie zaczynałem tracić przytomność na kilka minut i budziłem się i tak w kółko. Mimo tego, że krwawiłem i błagałem, byś przestał. Wtedy powiedziałeś po raz pierwszy, że mnie nienawidzisz. Że jestem dla ciebie nic nie wartą kurwą i wstydzisz się, że masz takiego brata. Że gdybyś mógł, pozbyłbyś się mnie, bo swoim zachowaniem tylko przeszkadzam. Wyszedłeś, zostawiając mnie na wpół przytomnego. Jakimś cudem wyciągnąłem z kieszeni spodni żyletkę i na ciele wyryłem twoje imię, płacząc. Każda kreska zabijała we mnie jedno uczucie. T-O-M. 10 kresek. Tyle zrobiłem. Postanowiłem już więcej nie przeszkadzać. Nie być problemem. Więc zostałem kukiełką, w której tli się już jedynie płomyk miłości do ciebie a która nienawidzi samej siebie całym sercem. Lalką, która potrafiła dawać ci przyjemność, ale sama odczuwa tylko ból i smutek, bo tylko tego nie potrafię się wyzbyć. To właśnie tamtego dnia wyryłem sobie na udzie coś, czego nigdy nie zauważyłeś, bo zawsze pieprzyłeś mnie od tyłu, by nie musieć patrzeć mi w twarz. - uniosłem lekko koszulę szpitalną i pokazałem blizny na lewym udzie. Przyjrzałeś się a twoje oczy zaszły łzami. Na bladej skórze odcinało się jedno słowo.

SPIELZEUG. (zabawka)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty