Umieram w ciszy - rozdział 3


Siedziałem w pokoju i kończyłem pakować paczkę - prezent dla mojego braciszka. Uśmiechnąłem się na myśl o nim, chociaż nie było mi do śmiechu i mimo, że było to dla mnie trudne, to dla niego potrafiłem się uśmiechać. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i chwyciłem paczkę w dłonie, odwracając się do ciebie z szerokim uśmiechem na twarzy. Patrzyłeś na mnie z obojętnym wyrazem twarzy, a ja miałem jakąś cichą nadzieję, że uczcimy jakoś nasze urodziny. Wręczyłem ci paczkę i widziałem zaskoczenie na twojej twarzy, a jednak wypowiedziałeś tylko dwa słowa i to nie te, na które miałem nadzieję.

-Rozbierz się. 

Rozkazałeś. Mój uśmiech zbladł, ale nie dałem tego po sobie poznać, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Skinąłem głową i zacząłem się rozbierać. Po mniej niż minucie stałem przed tobą nago, a ty przyglądałeś mi się z obrzydzeniem. Spojrzałem na siebie. Jestem tak brzydki? Staram się wyglądać dobrze - nie udaje mi się? Wskazałeś palcem na mój lewy nadgarstek.

-Co ci się stało? - zapytałeś, a moje usta znów wygięły się w uśmiechu. Nie mogę powiedzieć ci prawdy, bo ta jest zbyt straszna. Dlatego, wybacz mi, braciszku, ale będę musiał skłamać o moich bliznach, mimo, że zrobiłem kilka nawet przed chwilą.

-Wywróciłem się na szkło. - skłamałem a ty wywróciłeś oczami i westchnąłeś pokazując jak nieodpowiedzialny jestem. Nie przejmowałem się, jedyne, co mnie obchodziło, to ty. Obserwowałem, jak zdejmowałeś swoje ubrania i podszedłeś do mnie, po czym brutalnie popchnąłeś się na łóżko. Wiedziałem, o co chodziło. Tak, jak lubisz, klęknąłem na łóżku i oparłem się dłońmi o materac, czekając na to, co zrobisz.

-Jesteś obrzydliwy. - powiedziałeś, po czym wszedłeś we mnie. Krzyknąłem. Zawsze chociaż trochę mnie przygotowujesz. Czyżby fakt, że na następny tydzień nie mamy żadnych planów ani koncertów, odbiera mi prawa do zmniejszenia mi bólu? Zacząłeś się poruszać. Pieprzyłeś mnie a ja czułem, jak ranisz boleśnie moje wnętrze. Płakałem, ale nie zważałeś na mój ból, łzy, prośby i krzyki. A jednak nie odważyłem się odepchnąć cię. Gwałciłeś mnie tak długo, aż w końcu zdarłem sobie gardło. Pod nami widziałem powiększającą się plamę krwi na prześcieradle, ale nic sobie z tego nie robiłeś. Czasem dochodziłeś z wytryskiem, czasem bez, ale dreszcze zaspokojenia targały tobą za każdym razem. Nie miałem już sił. Trząsłem się i gdybyś nie trzymał mnie za biodra, na pewno już bym leżał na łóżku. Zaczęło mi się kręcić w głowie i było mi słabo, aż w końcu straciłem przytomność. Jednak gdy się obudziłem, ty wciąż mnie gwałciłeś. Zemdlałem znowu po kilku minutach. Gdy znów się obudziłem, było cicho a ja leżałem na łóżku. Nie byłeś we mnie. Czułem, jak rozpadam się na kawałki. Czułem, że nie dam dłużej rady, że nie chcę tak żyć. A mimo to nie potrafiłem nienawidzić ciebie. Obrzydzenie do samego siebie rozpierało mnie tak bardzo, że to aż bolało. Nie mogłem oddychać i mogłem jedynie płakać. Nie chciałem już czuć. Chciałem umrzeć. Pierwszy raz w życiu tak bardzo chciałem umrzeć, że to aż bolało. Byłem gotów sięgnąć po żyletki i podciąć sobie żyły, ale nie miałem siły. Wtedy poczułem coś zimnego przy mojej dziurce.

-Obudziłeś się. - stwierdziłeś zimno i włożyłeś we mnie coś ogromnego, dwa razy takiego jak twój penis,  po czym zacząłeś tym poruszać, sprawiając mi jeszcze większy ból, ale mimo rozwartych ust nie potrafiłem już krzyczeć. Nie wiem, ile trwał ten gwałt, zanim w końcu ci się znudziło. Kilka razy straciłem po drodze przytomność, ale nie przeszkodziło ci to. Nie potrafiłem normalnie oddychać, gdy w końcu skończyłeś i gdy znów uniosłem powieki, widziałem cię, jak stoisz nade mną ubrany. Wtedy też chwyciłeś mnie za włosy i brutalnie uniosłeś moją głowę do góry. Napotkałem twój rozwścieczony i pełen obrzydzenia wzrok. -Nienawidzę cię. Brzydzę się tobą. Jesteś najgorszym, co mnie spotkało. - powiedziałeś, głosem wręcz ociekającym jadem. Nie mogłem dojść do siebie. Bolało... tak bardzo. Szczególnie psychicznie. Płakałem i nie mogłem przestać. Co mogę zrobić, żeby ulżyć mojemu braciszkowi? Myślałem nad tym intensywnie. Mimo tego, że drżałem na całym ciele i nie potrafiłem ustać na nogach, doczołgałem się do jeansów, obok których upadłem na kolana. Klęcząc i drżąc silnie, znalazłem w kieszeni żyletki i zacząłem ciąć. S-P-I-E-L-Z-E-U-G. Uśmiechnąłem się i wtedy upadłem na ziemię, nie będąc już zdolnym nawet do siedzenia. A jednak uniosłem rękę i w postanowieniu wyzbycia się emocji na oślep zacząłem ciąć.

T-O-M.

10 kresek.
3 litery.
1 imię.

Klamka zapadła. Straciłem przytomność.

Poderwałem się z łóżka, dysząc ciężko i z szeroko otwartymi oczami. Kręciło mi się w głowie od zbyt gwałtownej reakcji ale nie potrafiłem położyć się z powrotem.

-AUĆ! - krzyknąłem i złapałem się za udo i pierś czując, jak moje rany pulsują, zupełnie jak wtedy, gdy je zrobiłem. Po moich policzkach popłynęły łzy i nie potrafiłem się uspokoić. Mój oddech przyspieszył i czułem, jak oblewa mnie zimny pot. Nawet, jeśli chciałem, nie potrafiłem zatrzymać tej fali emocji. Skuliłem się na łóżku, próbując zapanować nad tym wszystkim, ale nie szło mi to.

-Bill? Co się dzieje? - usłyszałem twój głos i po chwili poczułem twoją ciepłą dłoń na swoim ramieniu, ale zamiast wywołać oczekiwane ukojenie, sprawiła, że zacząłem krzyczeć.

-ODSUŃ SIĘ! NIE DOTYKAJ MNIE, PRZESTAŃ! TO BOLI, JA NIE CHCĘ, BŁAGAM, TO BOLI! - płakałem, krzyczałem i wyrywałem się, niemal rozwalając sobie żyły poprzez wyrwanie sobie igieł z żył. Ludzie zaczęli mnie dotykać i próbować przytrzymać, ale ja tylko wciąż się wyrywałem i błagałem o zostawienie mnie w spokoju. Miałem wrażenie, że każdy ten dotyk mnie ranił, pozostawiając rany na ciele. Orałem paznokciami skórę, gdy tylko miałem okazję, jakby w jakiś paradoksalny sposób mi to pomagało, aż w końcu poczułem uderzający spokój. Przestałem krzyczeć, szarpać się i płakać. Wszyscy odsunęli się i patrzyli na mnie, a ja wodziłem wzrokiem po przerażonych twarzach. Dwie pielęgniarki, jeden lekarz z igłą, Jost, the G's i ty. Opadłem na poduszki, oddychając ciężko i zawinąłem się w kołdrę, pozwalając łzą płynąc po policzkach.

-Dał mu pan coś? - zapytał nasz manager. Leki uspokajające? Nie patrzyłem - słuchałem.

-Nie. Sam się uspokoił. Co się stało? - zapadło milczenie. Poczułem, jak kładziesz mi dłoń na policzku i gładzisz powoli. Odchyliłeś kołdrę i spojrzałeś na mnie miękko, chociaż byłeś przerażony. Tak bardzo chciałem schować się w twoich ramionach, jak kiedyś, a jednak nie poruszyłem się nawet o milimetr. Nie miałem odwagi.

-Co się stało, Billy? - zapytałeś, przeczesując palcami moje włosy. Pociągnąłem nosem i otworzyłem kilka razy usta, zanim coś powiedziałem.

-Miałem zły sen. - wyjaśniłem cicho. Wszystkim jakby ulżyło, bo usłyszałem kilka westchnięć ulgi. -Przepraszam. - dodałem. Nikt nic nie powiedział, jedynie ty dałeś znać niemo, bym nie przepraszał. Objąłeś mnie niepewnie, a ja się spiąłem, jednak nie odepchnąłem cię. Tuliłeś mnie mimo braku mojej reakcji i mimo, iż na pewno wiedziałeś, że nie jestem zrelaksowany, że wciąż płaczę. Wszyscy w końcu powoli wyszli, a ja wciąż myślałem o moim śnie.

-Co ci się śniło? - zapytałeś. Uśmiechnąłem się. No cóż, to był sen o przeszłości, niestety.

-Dzień naszych 17 urodzin. - odpowiedziałem cicho. Zamarłeś. Czułem wręcz, jak twoje mięśnie się napięły i dopiero po chwili się rozluźniły.

-Dam ci lepsze wspomnienia. - obiecałeś, ale ja zacząłem się tylko śmiać.

-Tom, ja stąd nie wyjdę. Umrę tutaj. Już jestem w stanie zagrożenia życia. Jak tak dalej pójdzie to
zamkną mnie na oddziale psychiatrycznym i zgniję tu do końca. - to była prawda. Na to się zanosiło w tym momencie. Ty natomiast przygarnąłeś mnie do siebie mocniej i zacząłeś kołysać.

-Nie pozwolę na to. Tak bardzo żałuję wszystkiego, co ci zrobiłem...

-Ale zrobiłeś, Tom. I nie cofniesz tego.

-Ale naprawię.

-Zobaczymy. - zakończyliśmy dyskusję a ty sięgnąłeś po coś na stół i po chwili zobaczyłem, jak zbliżasz igłę do mojego ramienia. Spojrzałem na ciebie zaskoczony i po chwili zobaczyłem, jak wstrzykujesz mi coś w żyłę, a moje ciało momentalnie staje się cięższe.

-Prześpij się spokojnie. - poprosiłeś i przytuliłeś mnie mocno do swojej piersi.

S jak suka, za którą mnie masz.
P jak płacz, który jest moim codziennym towarzyszem.
I jak ironia, że osoba, którą najbardziej kocham, jest moim najgorszym koszmarem.
E jak echo przeżyć, które wciąż mnie prześladują.
L jak lata przeżytej nienawiści i letarg, w który wpadam każdego dnia.
Z jak zabawka, którą się stałem.
E jak ekstaza, której nigdy nie zaznałem, a którą tak usilnie starałem się dawać tobie.
U jak ulga, która nadchodzi tylko w chwilach wymuszonego snu.
G jak gra, którą stało się nasze życie.

-Wiesz co, Tom? - zacząłem, a ty spojrzałeś na mnie zaciekawiony. Uśmiechnąłem się słabo. Mój lekko przyćmiony mózg powoli się wyłączał ale z moich oczu jeszcze pociekły łzy. -Tak bardzo cię kocham, chociaż jesteś moim najgorszym koszmarem. Chciałbym nigdy się nie urodzić, by nie musieć tego wszystkiego czuć. - wyznałem cicho a ty położyłeś mi dłoń na policzku. W jakimś impulsie wtuliłem się w nią.

-Wiem. Wybacz mi, naprawię to. - obiecałeś. Uśmiechnąłem się szerzej i uniosłem z trudem powieki by jeszcze na moment spojrzeć ci w oczy.

-Chciałbym. - potem nie byłem w stanie wydusić słowa, bo odpłynąłem w nicość.

~*~

Obudziłem się nagle, przez co moje serce biło szybko a ja sam byłem tak zdezorientowany, że przez kilka chwil nie wiedziałem, gdzie jestem. Co się stało? Przedawkowałem tabletki, chcąc się zabić, więc trafiłem do szpitala, gdzie mnie odratowali... moje wyniki są bardzo złe, więc zostaję w szpitalu... fani panikowali więc nagrałem film... chłopaki mieli konferencję czy coś, w pokoju była pszczoła... histeryzowałem jak psychopata przy Tomie a potem zasnąłem... coś pominąłem? Chyba nie. Chociaż czekaj. Czemu mój bliźniak wisi teraz nade mną? Skuliłem się.

-Proszę, nie bij mnie. - prosiłem cichutko, kuląc się. Zaskoczenie na twojej twarzy było wielkie, ale nie przyglądałem się temu długo. Skuliłem się i jęknąłem.

-Coś się stało? - zapytałeś. Spojrzałem na ciebie niepewnie, ale twoja twarz wyrażała takie wielkie zaniepokojenie, że nim zdążyłem się ugryźć w język odpowiedziałem. Jak u mojego Tom'a, tego starego Toma...

-Głowa mnie boli i mam sucho w ustach. - odpowiedziałem i dopiero wtedy zasłoniłem usta dłonią i gdy chciałem przepraszać, ty wyszedłeś, a raczej powinienem powiedzieć, wybiegłeś z pokoju. Zastanawiałem się, co się stało, więc po prostu zebrałem w sobie wszystkie swoje siły i próbowałem się podnieść. Na stoliku pod oknem widziałem wodę, więc miałem zamiar po nią pójść. Moje nogi jednak bardzo osłabiły się w wyniku podanych mi leków i nie byłem w stanie chodzić, a ból głowy wciąż rósł i w cale nie pomagał mi w koordynowaniu ruchów. Byłem niemal w połowie drogi, gdy usłyszałem, jak ktoś wchodzi do pokoju. Podpierając się ściany odwróciłem się w stronę drzwi i ujrzałem Toma, lekarza i pielęgniarkę z tacą z jedzeniem. 

-Co ty robisz? - zapytałeś i podbiegłeś do mnie, biorąc mnie w ramiona. Walczyłem o to, by móc stać o własnych siłach i odsuwałem się od ciebie. Tak bardzo bałem się tego dotyku. Przy lekarzach nie muszę udawać. Odsunąłeś się w końcu i pozwoliłeś mi iść dalej, więc dopadłem do butelki z wodą, co zajęło mi kilka chwil. Czułem spojrzenia was wszystkich na sobie, ale ja po prostu osunąłem się na ziemię i zacząłem pić, wypijając całą jej zawartość jednym haustem. Spojrzałem na łóżko i już wiedziałem, że do niego nie dojdę. Nogi trzęsły mi się nawet teraz, gdy siedziałem na ziemi i piłem wodę. Jednak nikt mnie nie zaniesie, a nie mogę zostać na ziemi, więc jakimś cudem, bardzo powoli i koślawo, ale wstałem, po czym zacząłem iść w stronę łóżka, potykając się co chwilę. Normalnie taką odległość pokonałbym w kilku krokach. TE LEKI MAJĄ MI POMAGAĆ DO CHOLERY, WIĘC CZEMU JESTEM PO NICH TAKI OSŁABIONY?! Gdy wylądowałem na ziemi, chciało mi się płakać, a ty po prosty klęknąłeś przy mnie, obejmując mnie ramionami i podnosząc mnie, mimo moich sprzeciwów. Westchnąłeś.

-Jesteś osłabiony, dasz sobie w końcu pomóc? - zapytałeś nad wyraz cierpliwie, a ja skuliłem się, bojąc się, że cię zdenerwuję i źle się to dla mnie skończy, tym bardziej, że większość czasu jesteśmy sami. Spuściłem głowę a ty położyłeś mnie na łóżku i na powrót podłączyłeś kroplówkę, odgarniając mi po chwili włosy z twarzy.

-Jak się pan czuje, panie Kaulitz? - zapytał lekarz a pielęgniarka postawiła na moich kolanach tacę z posiłkiem. Makaron z sosem pomidorowym i sok pomarańczowy. Milusio.

-Boli mnie głowa. - powiedziałem cichutko, spuszczając głowę i podsuwając jedzenie w twoją stronę. Na pewno też niewiele jesz przez ciągłe siedzenie tu ze mną. Spojrzałeś na mnie i uniosłeś moją twarz palcami, bym i ja na ciebie spojrzał. O dziwo, twoje spojrzenie było stanowcze, ale troskliwe. Zawsze takie miałeś, gdy byliśmy młodsi i nie chciałem jeść... wtedy walczyłeś, bym nie popadł w anoreksję, do której dążyłem i o mnie dbałeś. Cóż... to były piękne czasy.

-Masz zjeść, Billy. - zadrżałem na dźwięk zdrobnienia w twoich słowach i skupiłem się znów na moich palcach na pościeli.

-Tak, pański brat wspominał, przyniosłem tabletki. Proszę jednak najpierw zjeść posiłek, nie jadł pan od dwóch dni, pana posiłki wracały do nas nietknięte, więc tym razem proszę zjeść przynajmniej połowę. - oznajmił lekarz, po czym zajrzał do mojej karty pacjenta. -Czy miał pan znów koszmar? - zapytał. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na doktorka. O czym on mówi?

-Jaki koszmar? - zapytałem, autentycznie ciekawy. Wszyscy zamarli i spojrzeli na mnie.

-Ty... nie pamiętasz nic z dzisiejszego poranka? - zapytałeś mnie a ja przeniosłem moje zdziwione spojrzenie na ciebie. Czy oni wszyscy mnie wkręcają? O co chodzi?

-Spałem, co niby mam pamiętać? Śniły mi się nasze siedemnaste urodziny a potem już nic. Co prawda obudziłem się rozkojarzony, ale na pewno nie przerażony. - teczka znów zawisła na moim łóżku.

-Cóż... pacjenci czasem wypierają wspomnienia ze swojej podświadomości, czasem to wina zbyt otępiającego działania leków, nie ma się czym martwić. Na razie skupmy się, by poprawić twoje wyniki. Masz zadatki na anemię i anoreksję. Nie wypuszczę cię stąd, póki nie przytyjesz pięć kilo. To może zająć tydzień albo pół roku, to zależy od ciebie. - oznajmił mężczyzna i wyszedł, ciągnąc za sobą pielęgniarkę. Spojrzałem w talerz. Co tu się właśnie wydarzyło?

Komentarze

  1. Szkoda mi Billa. Dużo biedny przeszedł :(( czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty