Czarny Pan - Rozdział 1

Kochani, niestety okazało się, że moje złe samopoczucie nie wzięło się z powietrza i czy tego chcę i nie chcę, muszę poddać się leczeniu. Nie jestem jeszcze pewna, jak będzie ono przebiegać ani kiedy i czy w ogóle w najbliższym czasie będę w stanie pisać, chociaż to kocham. Przykro mi, że tak się stało ale postaram się wrócić jak najszybciej. Trzymajcie się, kochani Neko


 Wróciłem do wszystkich do miejsca, gdzie rozpoczął się nasz ostatni wyścig o pierwsze miejsce w Turnieju Trójmagicznymm razem z ciałem Cedrika w ramionach i rozpaczając teatralnie. Słyszałem wokół niemal ogłuszającą mnie muzykę i niemal wywróciłem oczami. No proszę was. Najpierw mnie nienawidzą i wyśmiewają się ze mnie a teraz nagle świętują mój powrót do nich z tego labirytnu? Nie rozśmieszajcie mnie. Banda fałszywych idiotów.

Nagle powietrze rozciął krzyk - najwyraźniej jedna z dam ze szkoły Beauxbatons zorientowała się, że pode mną na ziemi leży trup - a muzyka nagle się urwała. Zapanowało przerażone poruszenie a ludzie zaczęli się zbiegać dookoła mnie. Musiałem wręcz zmusić się do dalszego płaczu, nie chcąc wyjść na tego, kto go zabił - co oczywiście było zgodne z prawdą, bo zabił go Glizdogon, gdy jeszcze nie był świadom, że idealnie wpasował się do mojego planu. 

-Harry, odsuń się!

Ostry głos dyrektora i on sam próbujący odciągnąć mnie od rywala i jednocześnie kolegi z klasy był niemal przerażający, jednak nie dla mnie. Zacisnąłem mocniej palce na ciele Puchona, nie chcąc się od niego odkleić i zacząłem protestować. W końcu jednak czyjaś silna ręka postawiła mnie na nogi, od razu przysuwając do śmierdzącego alkoholem i potem ciała. Zostałem zaprowadzony z dala od tego całego zbiegowiska i z dala od wszystkich. Wciąż płakałem, próbując się wyrwać trzymającemu mnie mężczyźnie, jednak nie bylo to możliwe.

-Profesorze... gdzie pan zabiera Pottera?

Aż się zapowietrzyłem, słysząc głos osoby która najwyraźniej stanęła nam na drodze. Odwróciłem się, bo na sam słuch nigdy bym nie uwierzył, że tym który zatrzymał Moodi'ego i mnie był sam, dumny jak paw i lecący ze wszystkim do swojego ojca, Draco Malfoy.

-Do mojego biura, chłopak potrzebuje teraz spokoju.

-Nie sądzi pan, że lepiej zajmą się nim jego przyjaciele?

-Mam do niego kilka pytań.

-Do tego chyba potrzebni są również profesor Dumbledore i profesor McGonagall, nieprawdaż?

-Zdam im pełną relację z zeznań Potter'a, mają teraż ważniejsze sprawy na głowie.

-Nalegam jednak aby nie pozostawał pan sam na sam z uczniem.

-Co to ma znaczyć, Malfoy? Mam znowu zamienić cię we fretkę?

No dobra, tutaj muszę przyznać, że sam o mało się nie roześmiałem, słysząc tę uwagę i widząc przerażenie malujące się na twarzy Dracona. Musiałem jednak pozostać w swojej roli i wykorzystać nadarzającą się okazję.

-Draco... proszę, pomóż mi!

Krzyknąłem niemal płaczliwie. Co prawda nie miałem tego w planach ale okazja może się już nie powtórzyć a może mi się przydać. Widziałem, jak Ślizgon spojrzał na mnie zaskoczony, jednak na jego twarz wpłynęło również coś na kształt zrozumienia i gdy odwrócił ode mnie wzrok z powrotem na profesora, wyglądał na nieźle wkurzonego.

-Nalegam, żeby pan go puścił, profesorze. 

-Potter, co ty odwalasz?

W końcu przyszedł czas na mój popisowy tego wieczora występ. W duchu uśmiechnąłem się do samego siebie mając świadomość, jakie to może mieć konsekwencje. Miałem ochotę obserwować je już teraz ale najpierw musiałem dobrze to rozegrać. Dlatego więc zacząłem wyrywać się jeszcze bardziej niż wcześniej aż w końcu profesor wypuścił mnie ze swojego żelaznego uścisku i upadłem na ziemię na kolana, zakrywając twarz włosami żeby przypadkiem nie zobaczyli mojego uśmiechu. Szybko go jednak opanowałem i spojrzałem wypełnionymi łzami oczami na swojego kolegę z roku. Chociaż może jednak powinienem użyć słowa "rywal" ale kto by w takiej chwili dbał o takie drobnostki?

-Proszę się do mnie nie zbliżać! Nie! Zostaw mnie!

Powietrze rozdarł mój przerażający krzyk gdy tylko zobaczyłem, że mój profesor znów próbuje mnie dotknąć. Słyszałem czyjeś pospieszne korki z oddali i wiedziałem, że moje przedstawienie zaraz zostanie nie tylko nagrodzone ale również zaończone. Przynajmniej ten akt.

-Draco, błagam, pomóż! Nie, profesorze Moodie, proszę, nie!

Darłem się w niebogłosy aż w końcu rozbolało mnie gardło, jednak nie przerywałem. Zaraz dopadł do mnie ktoś inny, kładąc dłoń na moim ramieniu. Zauważyłem zaraz, że była to profesor McGonagall we własnej osobie. Perfekcyjnie.

-Panie Potter, panie Malfoy, profesorze Moodie. Co tu się dzieje?

Dumbledore stanął pośrodku naszej trójki, spoglądając po nas wszystkich. Co mnie zaskoczyło, to że wśród moich "wybawicieli" pojawił się również opiekun Slytherin'u. Idzie znacznie lepiej, niż myślałem. Złapałem się dłoni mojej opiekunki i spojrzałem na nią najbardziej przerażonym wzrokiem, na jaki było mnie stać.

-Pani profesor, proszę...

Szepnąłem jednak nie dlatego, że miałem ściśnięte gardło a bardziej dlatego, że je zdarłem. Zacząłem płakać, nie chcąc ujmować sobie wiarygodności i schowałem twarz w jej ogromnym rękawie.

-Błagam...

Siorbnąłem, słysząc przedłużającą się ciszę i zatrząsłem się trochę, nie mogąc się powstrzymać przed dostaniem odrobiny więcej współczucia.

-Panie Malfoy, zechce nam pan to wyjaśnić?

Dyrektor zwrócił się do Draco, zupełnie jakby nie widział stojącego naprzeciwko niego nauczyciela i cierpliwie czekał na wyjaśnienia zbitego z tropu chłopaka.

-Panie dyrektorze... zauważyłem, że profesor Moodie wyprowadza Harry'ego z pola turnieju, więc zdecydowałem się pójść za nimi. Od jakiegoś czasu widziałem, że Neville i Harry po prywatnych lekcjach z profesorem dziwnie się zachowują... wszyscy to widzieli. Postanowiłem, że mogę się na coś przydać. Harry próbował się wyrwać profesorowi i błagał mnie o pomoc.

-Dobrze zrobiłeś, zatrzymując ich tu. Profesorze?

Swoją drogą jak tak o tym pomyślę, to nigdy wcześniej nie mówiliśmy z Malfoy'em sobie po imieniu aż do dzisiaj. Dosyć ciekawa sytuacja, nie powiem. Od wrogów do przyjaciół, hm?

-Chciałem zabrać Potter'a do siebie, żeby go uspokoić. Chłopak wiele przeżył, prawda? 

-A pozostałe "prywatne spotkania", jak to nazwał pan Malfoy?

-Pomagałem Harry'emu znajdować rozwiązania do zadań a Neville dostał ode mnie książki botaniczne. Sami go spytajcie.

Wszyscy zamilki, najwyraźniej nie do końca wiedząc co zrobić w takiej  sytuacji. Usłyszałem ruch i po chwili dłoń innej osoby spoczęła na moim ramieniu. Skuliłem się bardziej jednak zaraz potem podniosłem wzrok na swojego dyrektora.

-Harry, co się stało?

Zapytał a ja ledwo powstrzymałem uśmiech, który chciał wpłynąć mi na twarz. Czas zacząć mój piękny, dramatyczny monolog i pogrążyć człowieka przede mną. Spuściłem wzrok na ziemię, udając zakłopotanego moją sytuacją.

-Pro... pro... profesor, on... ja myślałem, że on... że chce mi pomóc... nie wiedziałem... nie chciałem!

-Spokojnie, Harry. Jesteś już bezpieczny. Mów spokojnie.

McGonagall za wszelką cenę próbowała mnie uspokoić, jednak nie szło jej to najlepiej. Przede wszystkim dlatego, że w ogóle nie trzeba było mnie uspokajać a po drugie dlatego, że nie pozwoliłem sobie nawet na moment na wyjśćie z mojej roli. 

-Najpierw... najpierw tylko mnie dotykał... To dla mojego dobra... mówił, że to dla mojego dobra. Że wie co robi... ale potem... potem on... 

Głos mi się załamał a ja ukryłem twarz w dłoniach, nie mogąc już dłużej mówić. Oczywiście tylko w przenośni bo mogłem wygłosić nawet cudny elektorat chociażby w tej chwili ale nie należy przesadzać. Zostałem więc przy trzymaniu się pierwotnych założeń. 

-Jeśli to prawda...

-Użyjcie na nim Verita Serum! On kłamie!

Na moment pomiędzy wszystkimi zgromadzonymi zapadła cisza. Wszyscy najwyrażniej rozważali za i przeciw zaistniałej sytuacji. 

-W porządku. Niech tak się stanie. Severusie, przynieś serum do mojego gabinetu.

Komentarze

Popularne posty