Wspólne mieszkanie - rozdział 7
Hej Wam!
Cóż, jestem trochę smutna, bo nikt
praktycznie nie zostawia komentarzy pod postami (przynajmniej pod moimi)
i nie dość, że nie wiem, czy mam coś zmienić, to jeszcze nie mam
zastrzyku motywacji. ;-;
No, ale mam dziś wenę i mimo strajku postanowiłam napisać. Kto się cieszy? :)
Dobra, nie przeciągam.
Proszę jeszcze tylko o komentarze, oki? :)
Aha, no tak, nie piszem Shota na urodzinki Shizzy'ego bo już za późno a jak były to no miałam sprawdzian z historii i kułam. ;-;
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~Shizuo:
Przez chwilę stałem w kuchni w apartamencie bruneta, patrząc w ślad za przyjaciółmi. Nie wiedziałem, co robić. Shinra ma rację. Jeśli go zostawię, na pewno umrze. Ale czy nie zasłużył sobie na śmierć? Po zniszczeniu mojego życia? I po zniszczeniu życia tylu ludziom?
-Chrzanić to. - podjąłem w końcu decyzję i wyszedłem. Zamknąłem drzwi na klucz i odłożyłem drobny przedmiot na miejsce. Jakby goniony przez niewidzialne psy, wybiegłem czym prędzej z budynku i skierowałem swe kroki w stronę własnego mieszkania. Odpaliłem papierosa i szedłem przed siebie. Starałem się nie myśleć o niczym. A w szczególności nie myśleć o pchle. Byłem już w połowie drogi do mojego mieszkania w Ikebukuro, kiedy mój wzrok przyciągnęła wystawa sklepowa. Rzadko przyglądam się witrynom sklepowym, więc nie mogłem zrozumieć, dlaczego chciałem spojrzeć na tą. Zrozumiałem to od razu, gdy przyjrzałem się wystawie. Osłupiałem. Rzeczą, która mignęła mi, gdy przechodziłem obok, był płaszcz. Czarny płaszcz z białym futerkiem. Bardzo podobny do bluzy Izayi, tylko grubszy. Stałem przez chwilę i wpatrując się w rzecz na manekinie, dopaliłem chyba już 3 papierosa. Upuściłem niedopałek i zgniotłem go czubkiem buta. Moment jeszcze stałem, ale w następnej chwili pędziłem już z powrotem do mieszkania informatora. Biegłem tak, jakby od tego zależało moje życie. A przecież nie zależy! Cholera. Co ja robię? Dlaczego tak tam biegnę? No tak. Jestem zbyt miękki. Nie chcę, aby pchle coś się stało. Nie chcę mieć go na sumieniu. Wpadłem do jego mieszkania, szybko zamknąłem drzwi i jak burza wbiegłem do salonu, gdzie zostawiłem bruneta. Nie było go na meblu. Przeraziłem się i przez chwilę lustrowałem pokój wzrokiem. Szukałem pchły. Zauważyłem go skulonego na podłodze, tuż obok wejścia do kuchni. Podszedłem do niego i dotknąłem jego czoła. Było chyba bardziej rozpalone niż wcześniej. Drgnął, gdy poczuł dotyk mojej dłoni.
-Shizu...? - wyszeptał słabo. Zrobiło mi się go żal.
-A spodziewałeś się kogoś innego? - odparłem cicho i podniosłem go. - Po co wstawałeś? - zapytałem, niosąc go do jego sypialni,
-Chciałem się napić. - powiedział te słowa tak cicho, że ledwo byłem w stanie go usłyszeć. Wszedłem do dużej sypialni i delikatnie położyłem go w wielkim łóżku, przykrywając go miękka pościelą.
-Poczekaj chwilę, przyniosę ci wodę. - powiedziałem i poszedłem z powrotem na dół. Wszedłem do kuchni i nalałem wody do szklanki. Zaniosłem mu ją i delikatnie unosząc mu głowę, przytknąłem brzeg szklanki do bladych ust. Pił małymi łykami, powoli sącząc życiodajny napój. Odchylił lekko głowę dając znać, że nie chce już więcej. Odstawiłem szklankę na stolik obok łóżka i powoli położyłem jego głowę z powrotem na poduszki. Wstałem i chciałem już odejść, kiedy poczułem lekkie pociągnięcie za koszulę. Spojrzałem na słabą postać. Jego cera była tak blada, że prawie nie różniła się od pościeli. Jedynie czarne włosy okalające mu głowę i uchylone, bordowe oczy odcinały się od reszty otoczenia.
-Zostań. - poprosił. Ale o co mu chodzi?
-Będę w salonie. - uspokoiłem, a przynajmniej próbowałem uspokoić mężczyznę leżącego w łóżku.
-Zostań tutaj. - poprosił słabo i ledwo przesunął się na drugi brzeg łóżka dając znak, abym położył się koło niego. Kilka minut przyglądałem mu się podejrzliwie. Jednak doszedłem do wniosku, że nie mam czego się obawiać. On naprawdę jest chory. Nie ma mowy, aby był w stanie coś mi zrobić. Nawet, jeśli jest gejem, to jest na razie zbyt słaby, aby chociaż spróbować się do mnie dobierać. Westchnąłem w końcu i położyłem się obok niego. Przykryłem nas i odruchowo go przytuliłem. Jest naprawdę rozpalony. Wczepił się we mnie, zużywając do tego resztkę swoich sił. Szybko zasnął. Przez moment go obserwowałem. Oddech wciąż miał płytki i ciężki, gorączka nie spadała. Ale na jego twarzy malował się spokój. Potem zacząłem się zastanawiać. Dlaczego nie zostawiłem go samemu sobie? Dlaczego martwię się o niego? Dlaczego traktuję go tak delikatnie? Nie wiem, ile czasu się nad tym zastanawiałem, ale w końcu doszedłem do wniosku, że po prostu nie mogłem go zostawić. Gdy jest taki kruchy, bezradny, taki... ludzki, po prostu nie mam sumienia, aby zostawić go samemu sobie. Do tego, jest jeszcze jeden powód. Przez ten czas, kiedy z nim mieszkałem, zauważyłem, że nie jest taki zły jak myślałem. Jest ludzki. Jest człowiekiem i za tą maską kryją się prawdziwe emocje. To na pewno też wpłynęło na moją decyzję. Ale, o dziwo, nie żałowałem tego, że tu wróciłem. Nawet poczułem się z tym lepiej, kiedy uświadomiłem sobie, że gdybym nie wrócił, umarłby przy drzwiach własnej kuchni. Aż mnie przeszedł dreszcz, gdy o tym pomyślałem. Nie chciałem go już budzić, a od tego leżenia zrobiłem się dziwnie senny, więc po raz ostatni sprawdziłem mu temperaturę i oddech, po czym sam zasnąłem.
Obudziłem się po dobrych trzech godzinach. Sądząc po zegarku, bo nie patrzyłem, kiedy zasnąłem. Ponieważ dochodzi pora obiadowa, powinienem coś ugotować, ne? Tak delikatnie i cicho jak się dało wstałem i zszedłem na dół do kuchni. Menda też coś zje jak wstanie, nie? Zajrzałem do lodówki. Po moich ostatnich zakupach został ryż i jabłka... z tego można zrobić tylko ryż z jabłkami. Westchnąłem i zacząłem przygotowywać obiad. Umyłem ręce i jabłka, po czym nastawiłem ryż i zająłem się obieraniem jabłek. Pokroiłem je w kostkę i zacząłem szukać cynamonu. Na szczęście był w szafce. Gdy ryż już się ugotował, przygotowałem większą i mniejszą porcję. Mniejsza oczywiście dla mendy. Na ryż położyłem jabłka wymieszane uprzednio z cynamonem. Takie danie w ogóle istnieje? Cóż, z pewnością teraz już tak. Wyjąłem szklanki i pepsi, a nawet udało mi się znaleźć tackę, na której postawiłem to wszystko i zaniosłem na górę. Gdy wszedłem do sypialni, Izaya nie spał. Siedział na łóżku, oparty o zagłówek i rozglądał się z lekkim zaniepokojenie w oczach. Gdy tylko wszedłem do pokoju, jego oczy spoczęły na mojej osobie. Zaniepokojenie zniknęło.
-Jednak tu jesteś. - powiedział cicho.
-Jak widać. Głodny? - odparłam i postawiłem tace obok łóżka, na małym stoliku.
-Trochę. - powiedział, gdy podawałem mu porcję. - Ładnie pachnie.
-To przez cynamon. - poinformowałem go i zająłem się swoją porcją. -Dziękuję. - odparł, gdy skończył jeść. Zjadł całe. Czyli albo mu smakowało, albo był bardzo głodny. Wziąłem od niego talerz i podałem szklankę z brązowym napojem. Napił się trochę i oddał ją mnie. Szybko skończyłem swoją porcję i zebrałem rzeczy.
-Idę na dół. Przyjdę za pół godziny sprawdzić co u ciebie. - oznajmiłem, wychodząc.
-Zostań. - usłyszałem cichą prośbę leżącego już bruneta. Obróciłem się i popatrzyłem na niego. - Zostawisz mnie samego, kiedy jestem tak bezradny? - gorączka chyba trochę mu spadła, bo znów zaczął mną manipulować. Ale w sumie ma rację. Nie byłbym w stanie. Cały czas bym się denerwował. Hah.
-Tak, tak. Zostanę. - wyszedłem z pokoju i skierowałem się do kuchni, gdzie pozmywawszy naczynia napiłem się trochę wody i wróciłem na górę. Siadłem obok jego łóżka i zacząłem bawić się telefonem.
-Shizu, opowiedz mi coś o sobie. - poprosił w końcu.
-Hmm? A po co? - zapytałem zdziwiony.
-Bo chcę się czegoś o tobie dowiedzieć. - zmarszczyłem brwi. To nie wróży nic dobrego.
-Z jakiego powodu? Do czego to wykorzystasz? Do gnębienia mnie? Czy jeszcze raz zniszczysz mi życie?
-Nie. - odparł cicho.
-Więc po co chcesz to wiedzieć?
-Ponieważ cię kocham, Shizuo. - odparł.
Komentarze
Prześlij komentarz