Dla Ciebie - 7

BILL 

Ocknąłem się nie czując lewej ręki. Po minucie czy dwóch, gdy dochodziłem do siebie i wewnętrznie panikowałem, zdałem sobie sprawę, że przecież na niej leżę. Mimo bólu w każdej komórce ciała ułożyłem się tak, że w końcu krew zaczęła normalnie krążyć w zdrętwiałej kończynie. Zamknąłem oczy, chcąc jeszcze zasnąć i nie czuć nic, mając naiwną nadzieję, że dzisiaj zostawią mnie w spokoju i nie będą mnie męczyć. 

Ale, jak to mawiają, i chyba już o tym kiedyś wspomniałem, ale nie zaszkodzi znów zwrócić na to uwagi - nadzieja matką głupich, a ja chyba jestem wyjątkowym idiotą, bo gdy już przysypiałem usłyszałem, jak ktoś wchodzi do mojego pokoju i na wpół przytomny, w dodatku chory, chyba nabawiłem się zapalenia płuc, jestem ciągnięty, dosłownie, ciągnięty za ramiona po ziemi i schodach. Gdy usadzili mnie na krześle i przywiązali, otworzyłem powoli oczy. Znajdowałem się w tym samym pokoju, co zawsze. Staruszek stał standardowo naprzeciw mnie z włączoną kamerą. 

-Czas na szósty filmik w naszej serii "ile wart dla Tom'a jest Bill?" 

Zaśmiał się jadowicie. Nie mogłem utrzymać otwartych powiek, a co dopiero utrzymać głowę prosto, więc opadła mi do przodu, zasłaniając kurtyną włosów twarz. Gdyby nie to, że mnie przywiązali, zsunąłbym się po tym krześle jak nic. Rejestrowałem, co do mnie mówi, ale nie byłem zdolny do żadnej reakcji. Staruszek podszedł do mnie i chwycił za podbródek, podnosząc mi głowę, by pokazać moją twarz do kamery. 

 -Biedactwo, chyba nie czujesz się najlepiej. 

Zaśmiał się, po czym puścił mój podbródek, a głowa znów opadła mi na pierś. Poczułem łzy pod zamkniętymi powiekami, pomyślałem o bliźniaku. Tak bardzo chciałem go zobaczyć i wtulić się w niego, jak kiedyś, zanim poznał Rię, tak po prostu przytulić się i wypłakać, a on by mnie pocieszył... czułem się przy nim bezpiecznie. Wystarczy, że mam go w zasięgu wzroku i czuję się pewniej. Zebrałem w sobie resztki sił. 

-Lepiej mnie dobij. 

Powiedziałem powoli, z trudem. Gardło bolało mnie od krzyku i choroby a osłabione ciało nie pozwalało na wiele. Staruszek zaśmiał się znów, a mi zrobiło się na powrót niedobrze na ten dźwięk. 

-O nie, nie ma tak łatwo. Musimy cię trochę pomęczyć, żeby dostać pieniądze. 

W tym momencie ogarnęła mnie złość i żal. Wszystkie te emocje, tłumione przez tygodnie, w ciągu których brat olewał mnie dla Rii i te dni, które spędziłem tutaj wezbrały we mnie, i znalazłem siłę, by dać im ujście. Zaśmiałem się gorzko. 

-Taki pewny jesteś? A co, jak ci powiem, że nie jestem najważniejszą osobą w jego życiu? On równie dobrze może siedzieć na kanapie z najdroższą mu osobą i wyrzucać te filmiki do kosza, kompletnie nie przejmując się moim losem. Od jakiegoś czasu nie jest między nami tak, jak najwyraźniej sądzisz, że jest. Nie da ci pieniędzy za mnie. Jestem przeszkodą na jego drodze, czemu miałby chcieć ratować kogoś, kto mu zawadza? Myślisz, że wiesz wszystko, wiesz, w jakie punkty uderzyć? Mylisz się! 

W tym momencie zacząłem jednocześnie się śmiać i płakać. Co też emocje robią z człowiekiem... teraz dopiero się orientuje, jaką uczucia mają siłę. Staruszek wpatrywał się we mnie, cały czas mnie filmując, a jego twarz wyrażała niedowierzanie. 

-Ja oddam za niego życie, kocham go! Tom jest mi najbliższy, ale ja mu nie. Jeśli myślałeś, że przyleci tu z furą forsy, żeby mnie uratować, to się mylisz. Dla wszystkich będzie lepiej, jeśli tu zdechnę! Cholera, weź mnie po prostu dobij! I tak masz zamiar to zrobić! Nienawidzę cię, i nienawidzę tego, że unieszczęśliwiam kogoś, na kim najbardziej mi zależy! 

Wykrzyczałem, na koniec już przestając się śmiać. Czułem, jak palą mnie płuca, przez co zacząłem kaszleć, a Staruszek podszedł do mnie i uderzył z całej siły w policzek, przez co z nosa poleciała mi krew. Jednak zraz po wyładowaniu emocji opuściły mnie wszelkie siły i byłem teraz bezwładny jak marionetka. On tylko pokazał coś swoim podwładnym a oni związali mnie tak, że wisiałem przy ścianie i zdjęli ze mnie zniszczone ubranie. 

-Trzeba cię ukarać za to, co powiedziałeś. 

Oznajmił i jakiś mężczyzna, nie wiem, jaki, bo nie byłem w stanie otworzyć oczu, zaszedł mnie od tyłu i wszedł we mnie brutalnie. Krzyknąłem z bólu i wierzgnąłem się, a łzy znów zaczęły żłobić drogę na moich policzkach. Cały czas miałem dreszcze i było mnie stać tylko na ciche jęki bóli i łzy. Gdzieś w połowie poczułem, jak moje ciało staje się niewyobrażalnie lekkie i zemdlałem.



TOM

Nie wierzę. Czy, ja widziałem mojego ojca w stroju agenta rządowego? E, a może ma jakiś zlot kierowców, albo przejazdem jest? Nieee.... Miał, znaczek... To co? Otwieramy patrzydła.
Tak, gdy otworzyłem swe piękne oczęta ujrzałem paręnastu ludzi stojących w kółku, a w środku na krześle siedział jakiś wacek. Było jeszcze biurko za którym siedziała pani kanclerz. Najwyraźniej jesteśmy w jej biurze. Przysłuchałem się ich rozmowie. Zapewne było to przesłuchanie.

-Skąd to było wysłane?


-Z Tongi. To państwo leżące na archipelagu tej samej nazwie, w Polinezji na południowym Pacyfiku, położone w jednej trzeciej drogi pomiędzy Nowej Zelandii a Hawajami, na południe od Samoa, na wschód od Fidżi.

-Ee... Wikipedia?

-My, listonosze, swój honor mamy i gdzie co leży wiemy. To nie my ściągnęliśmy tą definicje od nich, tylko oni od nas!

-Dobrze, spokojnie, czyli twierdzisz, iż paczki przyszły z Tonga?

-Tak!

-Dobrze, dziękujemy za współpracę.

-Polecam się na przyszłość.

Gostek, który siedział na krześle wyszedł i zaczęły się rozmowy i dyskusje, a inny fagas zaczął na Google Maps coś lukać. A, o mnie chyba zapomnieli. Pf, o Tomie Kaulitz'ie zapomnieć. Wstyd! 

Podniosłem się do siadu i rozglądnąłem po pomieszczeniu. Zwykłe biuro. Kremowe ściany, w rogu komplecik: kanapa (na której leżałem), 2 fotele i stoliczek; na środku, a zarazem na przeciwko wejścia stoi dębowe, solidne biurko, a za nim wygodny fotel na którym siedzi Angela. Ciekawe jak się na nim pieprzy... na biurku, nie na Anieli, czy też krześle! A tym bardziej nie Aniele! (Spoooko, Tom, każdy cię rozumie xD -Neko) 

Teraz czas na ludzi! Swoim rentgenem (czyt. oczami) przejechałem po ludziach i gdy byłem w połowie odwróciła się do mnie jedyna znajoma ze stojących osób twarz, a właściciel tej twarzy to nie kto inny jak... tak! Zgadliście. Mój staruszek! Zrobił zmartwioną twarz i podszedł do mnie. Nikt nie zwrócił na to uwagi. No bo po co! Tylko się obudziłem!

-Witaj, Tom. Cieszę się, że już się obudziłeś. Martwiliśmy się. 

Tak, pewnie, "martwiliśmy się". My. Bo on sam już nie może? No, ale dlaczego? Bo nas zostawił! 

-Witaj. Nie było potrzeby się martwić. Bill cierpi bardziej. 

Ha! Teraz jestem Sasuke Uchicha. Lodowy książę. I mam sharingan! Wielki ja! Ta, ale i tak jestem beznadziejny, skończonym dupkiem i nie nadaje się na starszego brata. Wspominałem? 

-Spokojnie, jeden z naszych już lokalizuje Billa... 

-Ten co siedzi na Google Maps? 

-Ee... no.. tak. Na razie wiemy, że jest w Tongo. Zostały stamtąd wysłane paczki, które teraz ma Jost... swoją drogą będzie tu za jakieś 10 minut.

 Jost! 10 min? Ludzie i jak ja mam się na to psychicznie przygotować? On będzie krzyczał! A ja chcę ciszy, spokoju i Billa! Czy to tak wiele?!

-Aha, ok, ale ja z Davidem nie gadam!

- Dobrze, ja z nim porozmawiam, ale...

- Mam ich! Na wyspie jest jedna willa na odludziu. Tak jakby ktoś chciał żeby nikt się tam nie dostał. Oni muszą być tam bo raczej nie schowali się w jakiś wioskach. One są podległe parze królewskiej.

To był ten od Google Maps, teraz wrzeszczy inny.

-Wszyscy się rozejść! Za pół godziny chce was widzieć na lotnisku!

Wszyscy się rozeszli jakby ich Hades gonił w gabinecie zostałem z Anielą.

-Tom, podróż zajmie wam z 12 godzin samolotem.

-Spokojnie, dam radę.

Próbowałem się uśmiechnąć, ale tak długi lot samolotem nie napawał mnie optymizmem. Najgorszy jest strach, że spadniesz. Spadniesz i już się nie podniesiesz. Aniela uśmiechnęła się pocieszająco, co wyszło jej o wiele lepiej niż mi.

-Do zobaczenia, Tom.

Pożegnała się i wyszła. Schowałem twarz w dłoniach i ledwo zebrałem myśli, a już ktoś musiał zagłuszyć moją samotnie.

-Tom, do cholery! Już czwarty raz dostaje telefon z Berlina, żeby po ciebie przyjechać! Dorósłbyś w końcu!

-Mnie też cie miło widzieć, David.

Ignorując go wstałem i skierowałem się do wyjścia. Mam dość go! Jadę po Billa!

- Jedziesz ze mną po Billa czy zostajesz? Mamy 20 minut.

Wyszliśmy z budynku i co tu dużo mówić? Droga zeszła w ciszy, na lotnisku od razu skierowaliśmy się do samolotu, ktoś jeszcze po wrzeszczał, dostałem jakieś tabletki na uspokojenie czy przeciw bólowi, ale mnie to gówno obchodziło. Czułem się jak w amoku. Ważny jest tyko Bill. Wszystko inne może się walić i palić.

Billy...

Zasnąłem.

***

Znowu się obudziłem na kanapie. Było mi gorąco, niewygodnie i śmierdziało, ale słowa jakie usłyszałem po przebudzeniu zrekompensowały mi wszystko.

-Panowie!... no i pani. Idziemy odbić Billa Kaulitza.

Komentarze

Popularne posty