Dla Ciebie - 9
BILL
-Tom! Tom, mam pomysł.
Podekscytowany siedmiolatek wpadł do pokoju swojego bliźniaka. Blondyn spojrzał na niego zaciekawiony, a pełne wargi zdobił uroczy, dziecięcy uśmiech,
-No co tam?
Zapytał, odkładając trzymany w dłoni ołówek i skupiając całą swoją uwagę na bracie. Niedawno usłyszał rozmowę mamy z ojcem, Bill na szczęście jeszcze spał. Gdy zasypał ją gradem pytań okazało się, że jego bliźniak miał niewielkie szanse na przeżycie i teraz, nie do końca jeszcze to rozumiejąc, bał się, że może go stracić w każdej chwili, więc zajmował się nim jeszcze lepiej, jeśli to w ogóle było możliwe. Czarnowłosy uśmiechał się szeroko i usiadł po turecku na podłodze. Tak jakoś miał, że często siadał ludziom na ziemi, ale dopiero co wyzdrowiał i jeszcze był trochę osłabiony po przebytej chorobie.
-Kojarzysz Marie, córkę Ruth?
Ucieszył się, gdy czekoladowooki skinął głową. Marie jest starsza od nich o 10 lat i rzadko się z nią widują, ale Ruth jest dobrą znajomą ich mamy. Podekscytowany chłopak kontynuował.
-Powiedziała mi dzisiaj, że jest taka fajna zabawa, ale chcę najpierw jej spróbować z tobą.
Nie było w tym nic dziwnego. Każdą nową zabawę testowali sami, żeby zdecydować, czy chcą w to grać tylko we dwóch, czy mogą w to zagrać ze znajomymi. Starszy z bliźniaków oczywiście zgodził się i usiadł po turecku naprzeciw brata.
-Gra polega na całowaniu drugiej osoby w usta.
Wyjaśnił chłopiec, kładąc sobie palec wskazujący na malinowych wargach. Brat spojrzał na niego. Zawsze całowali się w policzek, ale w sumie nie widział nic dziwnego w takiej rzeczy, więc skinął głową na znak, że się zgadza. Przysunął się do bliźniaka i na kilka chwil złączyli swoje usta w niezdarnym pocałunku. Sama bliskość nie była dla nich niczym niezwykłym, a zabawa odeszła w zapomnienie.
-Tak jest! Zmiażdżyliśmy ich!
Dredziarz zawisł na ramieniu bliźniaka i pozwalał mu się ciągnąć przez hotelowy korytarz. Upił się najbardziej z całego zespołu, a podpity czarnowłosy chichotał co chwilę i próbował dotaszczyć brata do ich wspólnego pokoju. Po rozdaniu nagród MTV poszli na imprezę... trochę zaszaleli. W końcu chłopcy wpadli do niewielkiego pokoju i zamknęli drzwi za pomocą jednego kopnięcia. Obaj uwalili się na jedno łóżko i zwijali się ze śmiechu, chociaż sami do końca nie wiedzieli, czemu się śmieją.
-Dostaliśmy tę nagrodę!
Cieszył się Czarny. Był podekscytowany tym wszystkim. Leżał przodem do brata i obserwował, jak blondyn ściąga czapkę i rzuca ją gdzieś w kąt pokoju. Czekoladowe oczy spotkały orzechowe odpowiedniki.
-Oczywiście, że wygraliśmy. Jesteśmy świetni, a Ty nas zawsze doprowadzasz na szczyt. Jesteś cudowny.
Wyznał i złączył ich usta w krótkim pocałunku. Chwilę potem obaj odpłynęli, trzymając się jedynie za ręce.
Obudziłem się z szybko bijącym sercem i rozejrzałem po tak dobrze mi znanej sali szpitalnej. Leżę tu już drugi dzień, odkąd odzyskałem przytomność, bo podobno byłem w śpiączce przez tydzień, dlatego poruszanie się nie sprawiało mi takiego bólu, jak przypuszczałem. Tom cały czas jest przy mnie i opowiedział mi wszystko. Co się działo, jak mnie szukał... Przeprasza mnie. Nie wiem, za co. Znaczy wiem, ale... Ja nie potrafię mieć do niego żalu. Za to moja psychika bardzo ucierpiała. Mimo wszystkich dobrych wspomnień, nie jestem w stanie być spokojny przy nikim innym niż bliźniaku. Przy każdej innej osobie dostaję, dosłownie, paniki. To dziwne, ale nie potrafię tego kontrolować.
Rozejrzałem się po białej sali. Nigdzie nie widziałem blondyna. Poszedł do łazienki? A może na stołówkę po coś do jedzenia? Zerknąłem na zegar, wiszący nad drzwiami. 11:07. Może faktycznie zgłodniał?
Nagle drzwi do sali otworzyły się i do pokoju wszedł Jost z Gustav'em i Georg'iem. Moje mięśnie automatycznie się spięły a ja skuliłem się w sobie i odsunąłem jak najdalej od nich, na tyle na ile mogłem na szpitalnym łóżku. Widziałem, że boli ich moje zachowanie, ale ja na prawdę nie potrafię inaczej... Staram się, ale nie potrafię.
-Cześć, Bill. Jak się czujesz?
Zapytali, siadając na kanapie, która stoi na tej samej ścianie, co drzwi. Próbowałem uśmiechnąć się blado, ale zdałem sobie sprawę, że drżę na całym ciele. Spuściłem głowę i spróbowałem odpowiedzieć.
-N...n-nie najgorzej...
Szepnąłem. Po chwili znów usłyszałem kroki, więc szybko uniosłem głowę. Do pokoju wszedł mój bliźniak, który, jak tylko zauważył mój stan rzucił się do mnie i mocno do siebie przytulił. Wtuliłem się w tors brata, chłonąc jego dotyk, ciepło i zapach... Uspokajałem się powoli, a on szeptał mi, że wszystko w porządku, że jestem bezpieczny. Wierzę mu. Ale to i tak silniejsze ode mnie.
W końcu przestałem drżeć, a on delikatnie mnie od siebie odsunął i usadawiając się ze mną wygodniej, wciąż mnie obejmując, zwrócił się do naszych gości.
-Jak tam u was, chłopaki?
Zapytał ze standardowym dla siebie uśmiechem. Jest zestresowany tą sytuacją, ale stara się udawać, że wszystko w porządku, żeby nikogo nie martwić. Nie ze mną te numery. Spojrzałem w górę i mój wzrok padł na jego wykrzywione w uśmiechu wargi. Od razu przypomniało mi się to, co mi się dziś śniło. Ciekawe, czy wciąż smakują tak samo...
Zaraz, Bill, stop, wait, warte! Co ty robisz, o czym ty myślisz, pogięło cię? Chcesz pocałować swojego brata? BLIŹNIAKA? Czy ty, idioto, chcesz, żeby odszedł na zawsze i tratował cię jak najgorsze ścierwo?
Gdy to sobie uświadomiłem, znów zebrało mi się na płacz. Skuliłem się i schowałem twarz w kolanach. Kryształowe krople popłynęły po moich policzkach, a rozmowy zamilkły. Wszyscy patrzyli na mnie, czułem ich zdezorientowane spojrzenia na sobie.
-Billy, co się stało?
Słyszałem czuły głos brata, czułem jego silne ramiona oplatające mnie w pasie i ciepłe dłonie, głaszczące uspokajająco moje plecy. Od kilku dni nie potrafię już nawet w najmniejszym stopniu panować nad emocjami... to okropne. Zniszczyli mnie. A w dodatku chcę zbliżyć się w ten niedozwolony sposób do własnego bliźniaka, co uświadomiłem sobie dopiero, gdy zobaczyłem go, po tygodniu bez jakiegokolwiek kontaktu z nim. To okropne! Jestem chory i obrzydliwy. Nie zasługuję na jego troskę...
A mimo to, wbrew swoim przekonaniom, wtuliłem się w jego pierś i mocząc mu bluzkę płakałem, aż zmęczony, zasnąłem w jego ramionach. Jednak i tak jedna myśl wciąż krążyła mi po głowie.
Powinienem był tam umrzeć.
TOM
Minęły dwa dni odkąd Bill się obudził i... w ogóle nie przypominał Billa, był taki... nie billowaty.
Jego pewność siebie diabli wzięli i teraz przypomina takiego małego, bezbronnego i słodkiego szczeniaczka. Z racji tego, iż mam zwichnięty bark, David wywalczył mi w sali Młodego łóżko, więc mogę cały czas być przy nim... i jestem za to cholernie wdzięczny.
Obudziłem się przed jedenastą i postanowiłem coś zjeść. Kiedy wróciłem... sytuacja była kryzysowa. Jost i spólka G&G, a Bill ledwo co dukał słowa o swoim samopoczuciu, cały się trzęsąc. Szybko podszedłem i go przytuliłem, a on się wtulił. Było źle. Ja... boje się, że się z tego nie wykaraska...że nie będę wstanie mu pomóc. Mimo wszystko, gdy tylko zauważyłem, że Billy się uspokaja, wyszczerzyłem się prawie jak zwykle, ale... tym razem fałszywie i zacząłem konwersacje.
Bill w ogóle nie brał w niej udział. Strasznie się zamyślił.... zawsze dużo gada...a teraz... teraz się rozpłakał. Jezu... pewnie znowu coś palnąłem. Idiota ze mnie!
-Billy co się stało?
Przytuliłem go mocno, a on po chwili się wtulił, ale dlaczego się zawahał? Tu nie chodzi o minuty czy nawet sekundy! Tyle to się nigdy nie wahał, teraz jego wahanie, choć trwało ułamek sekundy, to było najdłuższe! Oj, Billy, coś się stało. W domu cię wypytam i to, że cię porwali ci nie pomoże! O, nie! Będę bezlitosny i wszystko z ciebie wyciągnę.
*AZUSA
Takie były zamiary Toma i jakże! Rzecz jasna je spełnił:
-Billy, kochany braciszku mój. Powiedz mi, proszę, co się stało?
Bill patrzył się na swojego brata, który na kolanach błagał go, by wyjawił mu tajemnice swoją.
-Nic takiego. Na prawdę!
Jednak Tom był nie ugięty. Ponowił swoje prośby, które zrodziły groźby, próby przekupstwa, a nawet takie obietnice, jak postawienie świątyni. Tak oto i ciężko zirytowany zachowaniem swojej kopi, młodszy z braci wygarnął z wnętrza siebie to, co klęczący przed nim mężczyzn wiedzieć pragnął.
-Faceta w ciąży nie widziałeś!!!
I odsunął się nieznacznie, kładąc w dziwnej pozycji na szpitalnym łóżku, zostawiając osłupiałego bliźniaka z pustymi orbitami. Koniec.
Hehe, taki mały żarcik od autorki^^*
Po chwili Billy zasnął i skupiłem swoją uwagę na... pustce. Najwyraźniej chłopaki sobie poszli, albo wyszli na korytarz... w sumie skoro i tak mam iść po wypisy to czemu by nie sprawdzić, czy jeszcze tu są?
Ułożyłem Billa w jego ulubionej pozycji do spania i wyszedłem na korytarz. Korytarz był brzydki. Brzydki brzydki. Nie brzydki tylko brzydki brzydki. Szaro - biały + zielone krzesła. Na pewno urządzał to ktoś ślepy, albo jakieś totalne bezguście... Tak sobie szedłem i szedłem i zobaczyłem Gustava i szedłem... wróć.
-Hej, Gus.
-Cześć. Tom... to przez nas?
Czy on zawsze od razu przechodzi do konkretów? Taak... ale raz mógłby pogadać o pogodzie.
-Nie wiem, Gus. Oni mu zniszczyli psychikę. Może to ja coś palnąłem.
-My już pewnie pójdziemy. Na razie.
-Pa.
Podniosłem rękę w geście pożegnania i ruszyłem po wypisy. Nie dziwię się, że chcieli już iść. Teraz każdy boi się, że zrani Billa. Sytuacja jest naprawdę trudna.
***
-Billy, braciszku. Obudź się. Jedziemy do domu.
Już była 12 i mogliśmy wyjść. Jeszcze jeden dzień tu a zarówno ja jak i Młody dostaniemy depresji. Koszmar! Jak w psychiatryku tu jest! Naprawdę! Zwariować od tego można! Wszędzie biało i szaro... To wszystko działa tak, że nawet pielęgniarki mnie nie podniecają!
...
To nie tak, że mam jakieś problemy...czy coś innego...noo...no bo np. tyłek Billa mnie podnieca.... eee... muszę się chyba leczyć...
-Billy, śpiochu. Ja wiem, że śpi się doskonale, ale w domu będzie ci lepiej... ogórki kiszone ci kupie!
O! Podziałało! Billy się obudził! Tylko dlaczego on się patrza takimi smutaśnymi patrzydłami? Dlaczego, ja się pytam?!! Teraz mi też smutno!
-Billy co się stało?! Bo...bo ja się zaraz rozbeczę... twoje patrzały są smutne takie... smalnij się... nawet Nuttele ci do tych ogórków kupie! I...i zgodze się na... hmm... wiem! Pamiętasz?! Chciałeś żebyśmy sobie zrobili bliźniaczy tatuaż! Hmm..? Tylko się uśmiechnij, proszę.
Gdzieś w połowie monologu zacząłem go ściskać i tulić i wtulać i przytulać i głaskać i wygłaskiwać i inne takie superaśne czynności. No bo one super, nie? Kto nie lubi być tulony?
-Ugh... Tom... Nie mogę oddychać...
Ujć no może rzeczywiście trochę przesadziłem... poluzowałem uścisk, ale nie! Mylicie się! Dalej go głaskałem!
-Dzięki. To był tylko zły sen. Ale jak już się zadeklarowałeś to może Nutella i tatuaż byłoby okey?
O kurcze, wpadłem... W sumie to nawet nie chodzi o Nuttele, bo kupie, dla siebie też, a do tego lody i te ogórki kiszone, ale chodzi o tatuaż... przedtem była awantura, bo przecież nie mogę swojego ciała brukać obrazkami... Tylko, że jestem Tom Kaulitz, a ja nie rzucam słów na wiatr, to moja droga ninja! A, tak to nie pewnie powiedział... nie śmiałbym odmówić...
-Umm, zapomnij. Nutella wystarczy.
Wycofuje się?
-Billy, dla ciebie to ja nawet pokój przemebluje! A, jak będziesz się tymi patrzałami na mnie tak patrzał, to ja zaraz cukrzyce dostane! Za słodki jesteś! A, Nuttele to sobie też kupię! Nawet ci ogórki wezmę!!
-To... może jak wrócimy do domu... kanapki z Nutellą?
Biedaczek nie wypowiada się w całych zdaniach. W sensie, tak to brzmi, ale on zwykle jedno proste zdanie paple dwa razy dłużej, to np by powiedział "to może jak wrócimy do domu zrobimy sobie kanapki z Nutellą na obiad?" Ile razy ja to zdanie słyszałem w jego ustach? Milion? Nie... dwa.
Ach to były czasy... kiedy na obiad jedliśmy kolacje, na kolacje śniadanie, a na śniadanie obiad... to było życie... teraz jemy na obiad śniadanie, na śniadanie podwieczorek, a na kolacje śniadanie...
-Tom! Tom, mam pomysł.
Podekscytowany siedmiolatek wpadł do pokoju swojego bliźniaka. Blondyn spojrzał na niego zaciekawiony, a pełne wargi zdobił uroczy, dziecięcy uśmiech,
-No co tam?
Zapytał, odkładając trzymany w dłoni ołówek i skupiając całą swoją uwagę na bracie. Niedawno usłyszał rozmowę mamy z ojcem, Bill na szczęście jeszcze spał. Gdy zasypał ją gradem pytań okazało się, że jego bliźniak miał niewielkie szanse na przeżycie i teraz, nie do końca jeszcze to rozumiejąc, bał się, że może go stracić w każdej chwili, więc zajmował się nim jeszcze lepiej, jeśli to w ogóle było możliwe. Czarnowłosy uśmiechał się szeroko i usiadł po turecku na podłodze. Tak jakoś miał, że często siadał ludziom na ziemi, ale dopiero co wyzdrowiał i jeszcze był trochę osłabiony po przebytej chorobie.
-Kojarzysz Marie, córkę Ruth?
Ucieszył się, gdy czekoladowooki skinął głową. Marie jest starsza od nich o 10 lat i rzadko się z nią widują, ale Ruth jest dobrą znajomą ich mamy. Podekscytowany chłopak kontynuował.
-Powiedziała mi dzisiaj, że jest taka fajna zabawa, ale chcę najpierw jej spróbować z tobą.
Nie było w tym nic dziwnego. Każdą nową zabawę testowali sami, żeby zdecydować, czy chcą w to grać tylko we dwóch, czy mogą w to zagrać ze znajomymi. Starszy z bliźniaków oczywiście zgodził się i usiadł po turecku naprzeciw brata.
-Gra polega na całowaniu drugiej osoby w usta.
Wyjaśnił chłopiec, kładąc sobie palec wskazujący na malinowych wargach. Brat spojrzał na niego. Zawsze całowali się w policzek, ale w sumie nie widział nic dziwnego w takiej rzeczy, więc skinął głową na znak, że się zgadza. Przysunął się do bliźniaka i na kilka chwil złączyli swoje usta w niezdarnym pocałunku. Sama bliskość nie była dla nich niczym niezwykłym, a zabawa odeszła w zapomnienie.
***
-Tak jest! Zmiażdżyliśmy ich!
Dredziarz zawisł na ramieniu bliźniaka i pozwalał mu się ciągnąć przez hotelowy korytarz. Upił się najbardziej z całego zespołu, a podpity czarnowłosy chichotał co chwilę i próbował dotaszczyć brata do ich wspólnego pokoju. Po rozdaniu nagród MTV poszli na imprezę... trochę zaszaleli. W końcu chłopcy wpadli do niewielkiego pokoju i zamknęli drzwi za pomocą jednego kopnięcia. Obaj uwalili się na jedno łóżko i zwijali się ze śmiechu, chociaż sami do końca nie wiedzieli, czemu się śmieją.
-Dostaliśmy tę nagrodę!
Cieszył się Czarny. Był podekscytowany tym wszystkim. Leżał przodem do brata i obserwował, jak blondyn ściąga czapkę i rzuca ją gdzieś w kąt pokoju. Czekoladowe oczy spotkały orzechowe odpowiedniki.
-Oczywiście, że wygraliśmy. Jesteśmy świetni, a Ty nas zawsze doprowadzasz na szczyt. Jesteś cudowny.
Wyznał i złączył ich usta w krótkim pocałunku. Chwilę potem obaj odpłynęli, trzymając się jedynie za ręce.
***
Obudziłem się z szybko bijącym sercem i rozejrzałem po tak dobrze mi znanej sali szpitalnej. Leżę tu już drugi dzień, odkąd odzyskałem przytomność, bo podobno byłem w śpiączce przez tydzień, dlatego poruszanie się nie sprawiało mi takiego bólu, jak przypuszczałem. Tom cały czas jest przy mnie i opowiedział mi wszystko. Co się działo, jak mnie szukał... Przeprasza mnie. Nie wiem, za co. Znaczy wiem, ale... Ja nie potrafię mieć do niego żalu. Za to moja psychika bardzo ucierpiała. Mimo wszystkich dobrych wspomnień, nie jestem w stanie być spokojny przy nikim innym niż bliźniaku. Przy każdej innej osobie dostaję, dosłownie, paniki. To dziwne, ale nie potrafię tego kontrolować.
Rozejrzałem się po białej sali. Nigdzie nie widziałem blondyna. Poszedł do łazienki? A może na stołówkę po coś do jedzenia? Zerknąłem na zegar, wiszący nad drzwiami. 11:07. Może faktycznie zgłodniał?
Nagle drzwi do sali otworzyły się i do pokoju wszedł Jost z Gustav'em i Georg'iem. Moje mięśnie automatycznie się spięły a ja skuliłem się w sobie i odsunąłem jak najdalej od nich, na tyle na ile mogłem na szpitalnym łóżku. Widziałem, że boli ich moje zachowanie, ale ja na prawdę nie potrafię inaczej... Staram się, ale nie potrafię.
-Cześć, Bill. Jak się czujesz?
Zapytali, siadając na kanapie, która stoi na tej samej ścianie, co drzwi. Próbowałem uśmiechnąć się blado, ale zdałem sobie sprawę, że drżę na całym ciele. Spuściłem głowę i spróbowałem odpowiedzieć.
-N...n-nie najgorzej...
Szepnąłem. Po chwili znów usłyszałem kroki, więc szybko uniosłem głowę. Do pokoju wszedł mój bliźniak, który, jak tylko zauważył mój stan rzucił się do mnie i mocno do siebie przytulił. Wtuliłem się w tors brata, chłonąc jego dotyk, ciepło i zapach... Uspokajałem się powoli, a on szeptał mi, że wszystko w porządku, że jestem bezpieczny. Wierzę mu. Ale to i tak silniejsze ode mnie.
W końcu przestałem drżeć, a on delikatnie mnie od siebie odsunął i usadawiając się ze mną wygodniej, wciąż mnie obejmując, zwrócił się do naszych gości.
-Jak tam u was, chłopaki?
Zapytał ze standardowym dla siebie uśmiechem. Jest zestresowany tą sytuacją, ale stara się udawać, że wszystko w porządku, żeby nikogo nie martwić. Nie ze mną te numery. Spojrzałem w górę i mój wzrok padł na jego wykrzywione w uśmiechu wargi. Od razu przypomniało mi się to, co mi się dziś śniło. Ciekawe, czy wciąż smakują tak samo...
Zaraz, Bill, stop, wait, warte! Co ty robisz, o czym ty myślisz, pogięło cię? Chcesz pocałować swojego brata? BLIŹNIAKA? Czy ty, idioto, chcesz, żeby odszedł na zawsze i tratował cię jak najgorsze ścierwo?
Gdy to sobie uświadomiłem, znów zebrało mi się na płacz. Skuliłem się i schowałem twarz w kolanach. Kryształowe krople popłynęły po moich policzkach, a rozmowy zamilkły. Wszyscy patrzyli na mnie, czułem ich zdezorientowane spojrzenia na sobie.
-Billy, co się stało?
Słyszałem czuły głos brata, czułem jego silne ramiona oplatające mnie w pasie i ciepłe dłonie, głaszczące uspokajająco moje plecy. Od kilku dni nie potrafię już nawet w najmniejszym stopniu panować nad emocjami... to okropne. Zniszczyli mnie. A w dodatku chcę zbliżyć się w ten niedozwolony sposób do własnego bliźniaka, co uświadomiłem sobie dopiero, gdy zobaczyłem go, po tygodniu bez jakiegokolwiek kontaktu z nim. To okropne! Jestem chory i obrzydliwy. Nie zasługuję na jego troskę...
A mimo to, wbrew swoim przekonaniom, wtuliłem się w jego pierś i mocząc mu bluzkę płakałem, aż zmęczony, zasnąłem w jego ramionach. Jednak i tak jedna myśl wciąż krążyła mi po głowie.
Powinienem był tam umrzeć.
TOM
Minęły dwa dni odkąd Bill się obudził i... w ogóle nie przypominał Billa, był taki... nie billowaty.
Jego pewność siebie diabli wzięli i teraz przypomina takiego małego, bezbronnego i słodkiego szczeniaczka. Z racji tego, iż mam zwichnięty bark, David wywalczył mi w sali Młodego łóżko, więc mogę cały czas być przy nim... i jestem za to cholernie wdzięczny.
Obudziłem się przed jedenastą i postanowiłem coś zjeść. Kiedy wróciłem... sytuacja była kryzysowa. Jost i spólka G&G, a Bill ledwo co dukał słowa o swoim samopoczuciu, cały się trzęsąc. Szybko podszedłem i go przytuliłem, a on się wtulił. Było źle. Ja... boje się, że się z tego nie wykaraska...że nie będę wstanie mu pomóc. Mimo wszystko, gdy tylko zauważyłem, że Billy się uspokaja, wyszczerzyłem się prawie jak zwykle, ale... tym razem fałszywie i zacząłem konwersacje.
Bill w ogóle nie brał w niej udział. Strasznie się zamyślił.... zawsze dużo gada...a teraz... teraz się rozpłakał. Jezu... pewnie znowu coś palnąłem. Idiota ze mnie!
-Billy co się stało?
Przytuliłem go mocno, a on po chwili się wtulił, ale dlaczego się zawahał? Tu nie chodzi o minuty czy nawet sekundy! Tyle to się nigdy nie wahał, teraz jego wahanie, choć trwało ułamek sekundy, to było najdłuższe! Oj, Billy, coś się stało. W domu cię wypytam i to, że cię porwali ci nie pomoże! O, nie! Będę bezlitosny i wszystko z ciebie wyciągnę.
*AZUSA
Takie były zamiary Toma i jakże! Rzecz jasna je spełnił:
-Billy, kochany braciszku mój. Powiedz mi, proszę, co się stało?
Bill patrzył się na swojego brata, który na kolanach błagał go, by wyjawił mu tajemnice swoją.
-Nic takiego. Na prawdę!
Jednak Tom był nie ugięty. Ponowił swoje prośby, które zrodziły groźby, próby przekupstwa, a nawet takie obietnice, jak postawienie świątyni. Tak oto i ciężko zirytowany zachowaniem swojej kopi, młodszy z braci wygarnął z wnętrza siebie to, co klęczący przed nim mężczyzn wiedzieć pragnął.
-Faceta w ciąży nie widziałeś!!!
I odsunął się nieznacznie, kładąc w dziwnej pozycji na szpitalnym łóżku, zostawiając osłupiałego bliźniaka z pustymi orbitami. Koniec.
Hehe, taki mały żarcik od autorki^^*
Po chwili Billy zasnął i skupiłem swoją uwagę na... pustce. Najwyraźniej chłopaki sobie poszli, albo wyszli na korytarz... w sumie skoro i tak mam iść po wypisy to czemu by nie sprawdzić, czy jeszcze tu są?
Ułożyłem Billa w jego ulubionej pozycji do spania i wyszedłem na korytarz. Korytarz był brzydki. Brzydki brzydki. Nie brzydki tylko brzydki brzydki. Szaro - biały + zielone krzesła. Na pewno urządzał to ktoś ślepy, albo jakieś totalne bezguście... Tak sobie szedłem i szedłem i zobaczyłem Gustava i szedłem... wróć.
-Hej, Gus.
-Cześć. Tom... to przez nas?
Czy on zawsze od razu przechodzi do konkretów? Taak... ale raz mógłby pogadać o pogodzie.
-Nie wiem, Gus. Oni mu zniszczyli psychikę. Może to ja coś palnąłem.
-My już pewnie pójdziemy. Na razie.
-Pa.
Podniosłem rękę w geście pożegnania i ruszyłem po wypisy. Nie dziwię się, że chcieli już iść. Teraz każdy boi się, że zrani Billa. Sytuacja jest naprawdę trudna.
***
-Billy, braciszku. Obudź się. Jedziemy do domu.
Już była 12 i mogliśmy wyjść. Jeszcze jeden dzień tu a zarówno ja jak i Młody dostaniemy depresji. Koszmar! Jak w psychiatryku tu jest! Naprawdę! Zwariować od tego można! Wszędzie biało i szaro... To wszystko działa tak, że nawet pielęgniarki mnie nie podniecają!
...
To nie tak, że mam jakieś problemy...czy coś innego...noo...no bo np. tyłek Billa mnie podnieca.... eee... muszę się chyba leczyć...
-Billy, śpiochu. Ja wiem, że śpi się doskonale, ale w domu będzie ci lepiej... ogórki kiszone ci kupie!
O! Podziałało! Billy się obudził! Tylko dlaczego on się patrza takimi smutaśnymi patrzydłami? Dlaczego, ja się pytam?!! Teraz mi też smutno!
-Billy co się stało?! Bo...bo ja się zaraz rozbeczę... twoje patrzały są smutne takie... smalnij się... nawet Nuttele ci do tych ogórków kupie! I...i zgodze się na... hmm... wiem! Pamiętasz?! Chciałeś żebyśmy sobie zrobili bliźniaczy tatuaż! Hmm..? Tylko się uśmiechnij, proszę.
Gdzieś w połowie monologu zacząłem go ściskać i tulić i wtulać i przytulać i głaskać i wygłaskiwać i inne takie superaśne czynności. No bo one super, nie? Kto nie lubi być tulony?
-Ugh... Tom... Nie mogę oddychać...
Ujć no może rzeczywiście trochę przesadziłem... poluzowałem uścisk, ale nie! Mylicie się! Dalej go głaskałem!
-Dzięki. To był tylko zły sen. Ale jak już się zadeklarowałeś to może Nutella i tatuaż byłoby okey?
O kurcze, wpadłem... W sumie to nawet nie chodzi o Nuttele, bo kupie, dla siebie też, a do tego lody i te ogórki kiszone, ale chodzi o tatuaż... przedtem była awantura, bo przecież nie mogę swojego ciała brukać obrazkami... Tylko, że jestem Tom Kaulitz, a ja nie rzucam słów na wiatr, to moja droga ninja! A, tak to nie pewnie powiedział... nie śmiałbym odmówić...
-Umm, zapomnij. Nutella wystarczy.
Wycofuje się?
-Billy, dla ciebie to ja nawet pokój przemebluje! A, jak będziesz się tymi patrzałami na mnie tak patrzał, to ja zaraz cukrzyce dostane! Za słodki jesteś! A, Nuttele to sobie też kupię! Nawet ci ogórki wezmę!!
-To... może jak wrócimy do domu... kanapki z Nutellą?
Biedaczek nie wypowiada się w całych zdaniach. W sensie, tak to brzmi, ale on zwykle jedno proste zdanie paple dwa razy dłużej, to np by powiedział "to może jak wrócimy do domu zrobimy sobie kanapki z Nutellą na obiad?" Ile razy ja to zdanie słyszałem w jego ustach? Milion? Nie... dwa.
Ach to były czasy... kiedy na obiad jedliśmy kolacje, na kolacje śniadanie, a na śniadanie obiad... to było życie... teraz jemy na obiad śniadanie, na śniadanie podwieczorek, a na kolacje śniadanie...
Komentarze
Prześlij komentarz