Przeznaczenie - Rozdział 1
-Harry! Harry, skarbie, zejdź na śniadanie!
Usłyszałem stłumiony przez drewniane drzwi głos mamy. Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem swoją torbę w rękę, po czym wybiegłem z pokoju i niemal sfrunąłem po schodach na dół.
-Już jestem!
Zawołałem wchodząc do kuchni i widząc całkiem zwyczajny obrazek, który jednak był dla mnie tak ważny. Tata siedział przy stole i popijając kawę z lekkim uśmiechem na ustach czytał dzisiejszego Proroka Codziennego, podczas gdy mama stała przy kuchni nakładając śniadanie i nucąc pod nosem melodię, której nie znałem. Gdy tylko wszedłem do pomieszczenia, oboje spojrzeli na mnie czule a ich twarze zdobił ogromny uśmiech. Usiadłem przy stole i pozwoliłem, by mama potargała moje i tak niesforne jak zawsze włosy, gdy stawiała przede mną talerz z kanapkami i kielich z sokiem dyniowym.
-Dzięki.
Zwróciłem się do niej i pocałowałem ją w policzek, nim odeszła i zabrała swoją porcję, z którą usiadła naprzeciwko mnie. Zabrałem się za śniadanie i muszę przyznać, że nic nie smakowało mi bardziej, niż te niepozorne kanapki w tym właśnie momencie.
Jednak to, co dobre nigdy nie trwa wiecznie. Ocknąłem się z głębokiego snu, czując jak ktoś szarpie mnie za ramię. Jęknąłem z niezadowoleniem i otworzyłem oczy, widząc przed sobą czyjąś niewyraźną twarz. Nie miałem na nosie okularów, jednak po jaskrawo pomarańczowych włosach byłem pewien, kto się nade mną pochyla i nie pozwala mi dalej śnić o tym, co dawało mi tyle szczęścia.
-Harry, no weź, obudź się już! Syriusz, Remus i Hermiona już czekają na dole. Mówię ci, ta laska zawsze idzie w zaparte, pięć razy jej mówiłem że chcę jeszcze chwilę pospać ale tak mnie tarmosiła, że w końcu zrzuciła mnie z łóżka!
Ron dalej narzekał, gdy odszedł już z powrotem do swojego łóżka a ja westchnąłem cierpiętniczo. Już dalej go nie słuchałem. Od dawna wiedziałem, że jest zakochany w Hermionie a Hermiona w nim, ale oboje byli zbyt uparci żeby to sobie nawzajem przyznać. Ja z kolei nie miałem zamiaru się w to mieszać ale moja silna wola malała z każdym dniem. Czasem miałem ochotę po prostu walnąć ich oboje po głowach i wyłożyć im kawę na ławę. Nakrzyczeć na nich, że bombardują mnie swoimi uczuciami do siebie nawzajem, zamiast w końcu coś z tym zrobić. Jestem niemal pewien, że kiedyś nie wytrzymam i dam upust swojej złości ale to jeszcze nie ten dzień.
Zwlokłem się z łóżka i szybko zniknąłem w łazience ze swoimi rzeczami, bo uszy mi już więdły od wywodów Rona, w których niby tak bardzo narzekał na Hermionę a jednocześnie jego uczucia do niej były tak oczywiste, że to aż bolało. Zamykając za sobą drzwi byłem wdzięczny, że miałem tu na chwilę od nich spokój ale wiedziałem, że muszę się spieszyć. Jeśli będę tu siedział za długo, Hermiona wróci na górę żeby nas pospieszyć i będę świadkiem ich kłótni prawie-kochanków a nie miałem na to żadnej ochoty. Przemyłem więc szybko twarz zimną wodą, założyłem na nos okulary i przebrałem się w swoje codzienne ciuchy - materiałowe ale dość eleganckie spodnie, które były zadziwiająco wygodne i tylko w nich chodziłem od kilku lat - znaczy się tylko w spodniach tego typu, to oczywiście nie była jedyna para moich spodni - w czarnym kolorze i równie czarny t-shirt. Zarzuciłem na to jeszcze tylko czerwoną koszulę i wyszedłem z łazienki po czym wypadłem jak poparzony z naszego pokoju i zbiegłem na dół, zanim Ron zdążył mnie znowu zamęczyć na śmierć i wpadłem do kuchni.
Syriusz siedział i szczytu stołu i najspokojniej w świecie popijał kawę, przeglądając Proroka Codzienniego podczas gdy siedzący naprzeciwko siebie Remus i Hermiona zawzięcie nad czymś dyskutowali, w międzyczasie jedząc śniadanie. Porcje dla mnie i Rona również stały już na stole, więc przywitałem się cicho i zająłem swoje miejsce, po czym zacząłem jeść. Czułem na sobie wzrok mojego ojca chrzestnego, jednak ignorowałem go uparcie wpatrując się w swój talerz. Miałem nadzieję, że o niczym nie wie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek się dowiedział.
Miałem szczęście, w przeciwieństwie do wielu osób na świecie. Kiedy dwanaście lat temu Voldemort przyszedł po mnie, moi rodzice postawili mu się po raz kolejny. To nie spodobało się Czarnemu Panu, który zamordował ich na moich oczach. Nie pamiętam tego, miałem wtedy zaledwie rok, jednak znam historie o tamtej nocy. Kiedy jednak próbował mnie zabić, jego zaklęcie zadziałało na niego zamiast na mnie - pozostawiając mnie jedynie z blizną i bez rodziców a Voldemort zniknął na kolejne dziesięć lat. Wieści o jego powrocie zaczęły krążyć po świecie czarodziejów w tym samym czasie, w którym rozpocząłem naukę w Hogwartcie. Wiedziałem, że terror powróci i wszyscy musimy przygotowywać się do walki z czarnoksiężnikiem, jednak co mogłem zrobić jako trzynastoletni dzieciak? No właśnie, niewiele. Dlatego skupiałem się na nauce i starałem się wymyślić sposób, w jaki wszyscy mogliby przetrwać. Przez to, że wtedy przeżyłem ludzie stwierdzili, że jestem Wybrańcem - podobno istniała co do tego nawet jakaś potwierdzająca to przepowiednia, której jednak nigdy nie słyszałem - i to na moich barkach spoczywało pokonanie największego czarnoksiężnika naszych czasów, jednak nikt nie próbował mi pomóc się na to przygotować.
Dlaczego więc miałem szczęście? Ponieważ mimo wszystko miałem szansę dorastać w świecie magii i być wychowywany przez dwie, najbliższe moim rodzicom osoby - Remusa i Syriusza. Oni i moi rodzice przyjaźnili się lata przed tym, jak się urodziłem. Syriusz znał mojego ojca od dziecka i byli oni niemal jak bracia. Podobno moi dziadkowie chcieli go nawet adoptować, jednak matka Syriusz nigdy nie wyraziła na to zgody a nikt nie chciał przeciwstawiać się woli jednej z rodu Black'ów. Chociaż moi dziadkowie byli równie potężni i wpływowi, nie chcieli doprowadzać do sytuacji w której inni czarodzieje musieliby wybierać, po której ze stron chcą się opowiedzieć i z pewnością duma rodu Black spowodowałaby w końcu wojnę. Syriusz twierdził, że byłem idealną mieszanką trzech wspaniałych rodów: dumnego, czystokrwistego i ogromnego rodu Black, który szczycił się swoimi mocami i tym, że wiele osób z ich rodziny było niezwykle utalentowanymi wiedźmami i czarnoksiężnikami - dumnego i dobrodusznego rodu Potter'ów, którzy każdemu zawsze służyli pomocą i byli niezwykle utalentowani, jednak również mieli talent do żartów i mieli niepochamowaną ciekawość świata - oraz rodu mojej mugolskiej matki, Evans, który odznaczał się inteligencją, spokojem i przemyślanymi decyzjami a także rozwagą i taktem, których często brakowało czarodziejom. Remus twierdził że to sprawia, że byłe o wiele bardziej wyjątkowy, niż żądał tego ode mnie los.
Westchnąłem cicho i odsunąłem od siebie pusty już talerz, po czym podziękowałem i zniknąłem w ogrodzie na tyłach domu. Może nie do końca w ogrodzie, bo w szklarni która powstała tam z mojej inicjatywy. Miałem tam kilka roślin, o które dbałem a gdy byłem w szkole, zajmował się nimi Remus. Była tam również jedna sadzonka, którą woziłem ze sobą do szkoły i modliłem się, aby nikt nigdy się o niej nie dowiedział. Była bardzo charakterystyczna i każdy wyszkolony do końca czarodziej z łatwością ją rozpoznaje, a jednocześnie była ona głównym składnikiem eliksiru, który stosowałem codziennie. Ta roślina wykorzystywana była do tworzenia wieli znanych trucizn, jednak dzięki lekcjom z profesorem Snape'm i niewielkiemu reaserchowi, zaledwie pół roku temu udało mi się znaleźć dla niej inne zastosowanie i nie chciałem rezygnować z tego, co mi dawała. Sny tak realne, że mogłem je czuć nawet już po przebudzeniu. Sny, w których życie było takie, jakie powinno być od początku. Sny, w których znów miałem kompletną rodzinę. Sny, których pragnąłem, jak niczego innego na świecie.
Ludzie twierdzą, że naszym losem kieruje przeznaczenie. Zastanawiałem się, czy moim przeznaczeniem było zostanie sierotą gdy miałem zaledwie jeden rok. Czy moim przeznaczeniem było, by tej samej nocy bezwiednie pokonać okropnego czarnoksiężnika. I czy moim przeznaczeniem jest pokonać go ponownie w najbliższej przyszłości, czy też zginąć w walce? I chociaż z całych sił starałem się z tym walczyć to wiedziałem, że nie zmienię tego, co już dawno zostało dla mnie zapisane przez życie.
Nie mogłem sobie pozwolić na słabość.
Komentarze
Prześlij komentarz