Lód - rozdział 2


Wróciłem do domu krótko przed 21:00, po drodze dokańczając jeszcze zimnego kurczaka i wyrzucając opakowanie do śmietnika. Na szczęście rodziców nie było jeszcze w domu, więc czym prędzej zmyłem makijaż, skorzystałem z toalety i umyłem zęby, po czym czmychnąłem do swojego pokoju. Spakowałem się na następny dzień... nie, żebym pakował książki. Jutro środa, ale nie chciałem iść do szkoły. Chciałem zostać z Tom'em. Zrobię sobie jeszcze dzień wolny. Uśmiechnąłem się na wspomnienie dzisiejszego dnia. Na prawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak dobrze się bawiłem. Zapomniałem na kilka chwil o całym świecie. To było miłe uczucie. Jakby komuś na mnie zależało.

Minęły dwa tygodnie, odkąd tak oficjalnie poznałem się z Tom'em. Bardzo starał się zostać moim przyjacielem, ale ja wciąż nie do końca na to pozwalałem, bojąc się. Mimo to ufałem mu coraz bardziej. Po szkole i w weekendy spędzałem z nim każdą chwilę. Gdy wracałem do domu lub byłem w szkole, cały czas wymienialiśmy wiadomości tekstowe. Byłem trochę szczęśliwszy, na prawdę liczyłem, że Tom stanie się moim przyjacielem, zbliżaliśmy się do siebie. Na prawdę... powoli zaczynałem myśleć, że mogę jeszcze kiedyś być szczęśliwy.
Właśnie wróciłem z kolejnego spotkania z Tom'em. Jest piątek wieczór, moich rodziców nie ma jeszcze w domu. Zwyczajowo szybko zmyłem makijaż i umyłem zęby, po czym siadłem w pokoju wymieniając wiadomości z Warkoczykiem. Wtedy ogarnęły mnie złe przeczucia.
Usłyszałem, jak drzwi się otwierają i po chwili zamykają się z hukiem. Kolejny dźwięk, tym razem tłuczonego szkła. Wiązanka przekleństw. Już wiedziałem, że mam przechlapane. Tata wrócił pijany. Po alkoholu nigdy nad sobą nie panował. Zadrżałem, gdy kilka minut później usłyszałem powłóczyste, niepewne kroki na schodach. Skuliłem się w sobie bardziej, siedząc na łóżku. Co takie chuchro jak ja może zrobić, przeciw dorosłemu, postawnemu mężczyźnie? Dokładnie słyszałem, jak waży każdy krok a potem drzwi do mojego pokoju otwierają się i do pomieszczenia wchodzi mężczyzna. Jego krawat jest poluźniony i przekrzywiony, marynarkę gdzieś zgubił, koszula w plamkach po różnych trunkach i szminkach jakiś kobiet, spodnie były w nieładzie, nawet pasek nie był dokładnie zapięty, co świadczyło, że nieźle się zabawił. Natomiast jego twarz była wykrzywiona w grymasie obrzydzenia, gdy na mnie spojrzał. Na gładko ogolonym policzku miał rozmazany ślad czerwonej, niczym świeża krew szminki. Zamachnął się i poczułem pierwsze uderzenie w policzek. Zaraz potem drugie w żebra. Gdy w końcu upadłem na podłogę, siadł mi na biodrach i zaczął okładać pięściami po twarzy, klatce piersiowej, żebrach, brzuchu... kilka razy przywalił moją głową o łóżko i podłogę, ale nie zszedł z biciem poniżej linii spodni. Nie broniłem się. Płakałem, krzyczałem, błagałem. W pewnym momencie nawet słyszałem, jak mama wróciła do domu, ale nie przejęła się moimi krzykami. Zacząłem mieć mroczki przed oczami, z wargi i skroni czułem spływającą krew. Nie mogłem oddychać. Gardło zdarłem sobie od ciągłego krzyku. Łzy ciekły mi po policzkach. W końcu wstał, kopnął mnie po raz ostatni i zostawił ledwo przytomnego. Zawroty głowy, ciemność. Widziałem tylko, jak w ciemności pokoju zaświecił się mój telefon. Pewnie Tom... a jednak nie miałem jak odebrać, bo zemdlałem.

Obudziłem się kilka godzin później. Na dworze wciąż było ciemno a ja odczuwałem zawroty głowy, moja ostrość widzenia też nie była najlepsza. Podniosłem się jakimś cudem na łokciach i sięgnąłem po telefon. Czułem zastygłą krew i łzy na twarzy i potworny ból w klatce piersiowej który sprawiał, że ledwo mogłem oddychać. Sięgnąłem po telefon i położyłem się z powrotem na ziemi, rozświetlając wyświetlacz. 11 nieodebranych połączeń i 17 SMS'ów. Wszystkie od Tom'a.

Bill, uważaj na siebie. Mam złe przeczucia.

Bill? Dlaczego się nie odzywasz?

Nie mów, że coś Ci się jednak stało.

Martwię się, Bill! Odbierz

Bill?

Nie wiem, co się dzieje, ale odbierz albo odpisz

Proszę, ja wariuję!

Bill, błagam, wszystko w porządku?

Obraziłeś się?

Powiedziałem coś nie tak?

Bill, proszę, odezwij się chociaż, że nic Ci nie jest!

Gdzie mieszkasz?

Bill?

Proszę, odpisz.

Nie pójdę spać, póki nie odpowiesz!


Bill, błagam, na prawdę się martwię...

Odezwij się...

Coś mnie ścisnęło za żołądek. W domu panowała taka cisza, że aż piszczało w uszach. Czułem suchość w ustach ale nie miałem siły pisać. Wybrałem numer i przyłożyłem telefon do ucha. Chłopak odebrał po drugim sygnale.

-Bill!

Krzyknął jakby z ulgą na powitanie. Przełknąłem ciężko ślinę i zwilżyłem językiem wargi, które cały czas były rozchylone, pomagając mi w jakiś stopniu oddychać.

-Tom...

Wyszeptałem słabo. Na prawdę kiepsko się czułem. Słyszałem, jak chłopak po drugiej stronie słuchawki wciąga głośniej powietrze.

-Co ci się stało? Gdzie jesteś?

Zapytał od razu. Martwił się. Zrobiło mi się jakoś ciepło na sercu z wiedzą, że ktoś się przejmuje moim marnym istnieniem.


-W domu... pobił mnie.

Powiedziałem już Tom'owi całkiem sporo o mojej sytuacji w domu i o tym, jak się zachowują moi rodzice. Był zszokowany ale mnie nie odtrącił, a nawet wspierał i wysłuchiwał. Jestem pewien, że domyślił się, kim jest osoba, która mnie pobiła.

-Gdzie mam przyjechać?

Zapytał od razu, chcąc mnie porwać. Zerknąłem na wyświetlacz. Druga w nocy. Westchnąłem.


-Jest już późno, powinieneś...

-Nie mów, co powinienem, tylko gdzie mam przyjechać.

Przerwał mi. Wahałem się już tylko chwilę.


-Przyjedź na Hoheluft, pod piekarnię Junge. Będę tam czekać.

Miałem tylko kawałek drogi do tej piekarni. Rozłączyłem się. Powoli zacząłem się podnosić i zbierać, co będę potrzebować do sportowej torby. Telefon, ładowarka, kilka podkoszulek, bo znając go nie pozwoli mi póki co wrócić do domu, kilka par bokserek, coś do spania, szkolna kosmetyczka, szczoteczka do zębów i włosów, dwie cieplejsze bluzy i paczka żyletek, którą dopakowałem do kosmetyczki. Powoli się ubrałem, cierpiąc przy każdym ruchu, bo byłem już gotów do snu, po czym zapiąłem torbę, zarzuciłem na ramię i powoli, ważąc każdy krok zszedłem po schodach najciszej, jak się dało. Założyłem szalik, czapkę, bo nawet w domu czułem dreszcze zimna, płaszcz, rękawiczki i buty. Uniosłem torbę, zabrałem klucze i po cichu wyszedłem. Droga pod piekarnie była długa i bolesna, jak nigdy wcześniej. Cały czas trzymałem się za żebra. Kilka razy musiałem się zatrzymać, chociaż normalnie ta droga zajmuje mi pięć minut. Tom już czekał. Palił papierosa i rozglądał się na boki, wypatrując mnie. Gdy tylko mnie zauważył, rzucił niedopałek na ziemię, zgniótł go szybko butem i podbiegł do mnie, chwytając w swoje ramiona. Czułem się fatalnie, ale nie mogłem nic z tym zrobić w tej chwili. Zabrał mi torbę, otoczył ramieniem i poprowadził do samochodu. Wpakował mnie na miejsce pasażera i wrzucił moją torbę do tyłu, samemu po upływie niecałej minuty siadając za kierownicą.

-Jedziemy do mnie, tam zadzwonię po lekarza.

Oznajmił i ruszyliśmy z piskiem opon. Odpływałem. Oparłem czoło o okno i ledwo widziałem spod wpół przymkniętych oczu, jak coraz to nowe budynki przesuwają się za szybą.

-Idź spać, Billy.

Powiedział w końcu Tom cicho, kładąc dłoń na moim udzie. Spojrzałem na niego na wpół przytomnie.

-Dziękuję.

Szepnąłem. Dwie minuty później odpłynąłem, wciąż czując jego ciepłą dłoń na udzie.

Komentarze

Popularne posty