Zmiana - rozdział 19


Nie wiem, jak długo siedzieliśmy na szpitalnym korytarzu, czekając na jakąkolwiek informację na temat Billa. Kompletnie straciłem poczucie czasu. Zarejestrowałem moment, gdy mama przyniosła dla mnie wodę i gdy gładziła mnie delikatnie po plecach, próbując dodać mi otuchy, ale ani trochę mi to nie pomagało. Brak jakichkolwiek informacji kompletnie mnie dobijał i miałem wrażenie, że zaraz stopię się wraz z krzesłem, na którym siedziałem, z tej bezczynności. Chciałem już coś wiedzieć, cokolwiek. Chciałem dostać jakąkolwiek informację - dobrą albo złą, bylebym mógł postanowić, co dalej. Ale dobrze wiedziałem, co dalej. Bez Billa nie ma mnie. Zawładnął mną kompletnie i w 100% i nie byłbym w stanie już dłużej funkcjonować bez tego kawałka serca i tej części mojej duszy, którą zabrał ze sobą. Jak przez mgłę widziałem przesuwające się wskazówki zegara, nim w końcu wyszedł lekarz i stanął przed nami.

-Przepraszam, państwo czekacie na Billa Trumpera? - zapytał zmęczonym głosem. Poderwałem głowę, patrząc na niego błagalnie. Błagam, Bill, nie zostawiaj mnie. -Przykro mi to mówić, ale nie udało nam się go uratować. - oznajmił, a ja poczułem, jak grunt osuwa mi się spod nóg a cały mój świat w jednej chwili się zawalił. Patrzyłem na niego, mając nadzieję, że zaraz zacznie się śmiać, ale nie... on był śmiertelnie poważny. Tylko moja mama zachowała jasność umysłu w tej tragicznej sytuacji.

-Jak to? - zapytała słabym głosem, bo ja nie byłem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Mężczyzna odchrząknął i zaczął mówić.

-Jego ciało było wyniszczone od narkotyków, narządy pomału przestawały przez nie pracować. Zrobiliśmy testy krwi, ponieważ potrzebowaliśmy sprowadzić inną do transfuzji i dowiedzieliśmy się, że w chwili ataku był pod wpływem narkotyków. - co? Bill nie był naćpany, skończył  z tym, wiedziałbym, gdyby wziął działkę.

-On nie był naćpany. - oznajmiłem głucho i poczułem ich spojrzenia na sobie.

-Jeśli Bill odstawiłby narkotyki, bardzo by cierpiał przez detoks. Nie mógłby normalnie funkcjonować przez długi czas. Prawdopodobnie brał jakieś lekkie narkotyki, które miały jedynie zagłuszyć głód narkotykowy i pomóc mu zachować jasność umysłu i zachowywać się normalnie, dlatego niczego pan nie zauważył. Takie zachowanie często świadczy o tym, że pacjent wie, iż ma niewiele czasu i nie chce nikogo martwić swoim stanem ani tracić pozostałego mu czasu na kilka tygodni w klinice leczenia uzależnień. - o czym on mówi..?

-Jak to, niewiele czasu? Bill miał dopiero 17 lat! - po moich policzkach płynęły łzy. Czułem opiekuńcze ramię mamy, która mnie objęła. Lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem, a ja wręcz nie mogłem tego znieść.

-Dwa lata temu wykryto u pana Trumpera nieuleczalnego guza mózgu. Nie mogliśmy nic zrobić. Diagnoza była jasna, pozostały mu trzy, ewentualnie cztery lata życia przy dobrych wiatrach, jeśli spędzi cały czas w szpitalu, na leczeniu. Ale on nie chciał. Jak dziś pamiętam, jak rzucił nam kartą ze skierowaniem na oddział w twarz i powiedział, że chce korzystać z życia, póki może, i umrzeć taki, jakim jest. Guz naciskał coraz bardziej na ośrodki odpowiedzialne za emocje, przez co mogło się wydawać, że ma on kilka osobowości. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i umiejętnie z tego korzystał, przynajmniej wtedy, gdy był w szpitalu. U nas dostawał środki przeciwbólowe, ale gdy wyszedł ze szpitala zaczął go dręczyć ogromny ból. Narkotyki działały jak najlepszy środek przeciwbólowy, który mógł zdobyć, i najwyraźniej z tego korzystał. - opowiadał lekarz, a ja nie mogłem w to uwierzyć, tak samo, jak nie mogłem powstrzymać płaczu. -Prowadziłem Billa od momentu diagnozy. Nigdy nie dawał po sobie poznać, że się boi. Nie przejmował się, gdy mówiliśmy, że guz się powiększa. Ani wtedy, gdy oznajmiliśmy mu, że pojawiły się przerzuty do płuc i do serca. Powtarzał, że skoro i tak umrze, to nie będzie marnował czasu, który mu pozostał, na szpitalnym oddziale. W pewnym sensie wszyscy go tu  podziwialiśmy za jego upartość i za to, jak radził sobie z chorobą. Zakazał mówić cokolwiek jego rodzicom. Gdy ostatnio tu był, powiedział, że jest ktoś, kogo kocha. Pewien mężczyzna, któremu oddał swoje chore serce, które z każdym dniem coraz gorzej pracowało. Poprosił, żebyśmy w jego imieniu wszystko panu opowiedzieli, bo on nie jest w stanie tego zrobić i patrzeć, jak coś w pana oczach gaśnie. To jego słowa. Pierwszy raz widziałem, żeby się kimś przejął. Powiedział, że nie przyzna się do choroby, bo nie chce tych spojrzeń, które dostaje od pracowników szpitala, pełnych współczucia i jakby już był martwy. Poprosił, żeby pan wypił za niego, gdy umrze. I żeby przekazać, że jest pan jedynym, którego kochał i będzie nad panem czuwał, jeśli w ogóle istnieje coś takiego,  jak dusza i zaświaty.

-Billy... - szepnąłem, przerywając lekarzowi i nagle wszystko poskładało się w całość. Jego dziwnie częste zasłabnięcia i zły stan psychiczny. Jego niepewność, gdy mówiliśmy o przyszłości. To było tak oczywiste, a ja nic nie zauważyłem.

-W każdym razie... jego serce już na wpół wysiadło, gdy został ugodzony nożem. Przez utratę krwi, serce nie chciało już podjąć pracy. Mimo, że udało nam się przywrócić pracę nerek, serce pracowało tylko przez kilka minut. Wybudził się i powiedział tylko jedno zdanie. "Powiedzcie Tomowi, że go kocham i... przepraszam". Potem jego serce się zatrzymało i nie mogliśmy już nic poradzić. Bardzo mi przykro. - powiedział i odszedł, zostawiając nas samych. Billie... jak ja mam żyć w tym świecie bez ciebie?

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty