Trust me - rozdział 2
Wziąłem głęboki haut powietrza i zacząłem cicho opowiadać, co chwilkę zerkając na moment w twoją twarz, by po chwili znów wpatrywać się w moje palce, bawiące się miękką pościelą.
-Jak tata do nas przyszedł... zaczął robić awanturę, pamiętasz? Chciał pieniędzy. Chciał nas. A on nigdy nie był dobrym ojcem.
16 marca 2002
Wczesnym rankiem rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Kobieta w wieku trzydziestu siedmiu lat, podeszła, by otworzyć i przywitać gościa. Spodziewała się dzisiaj swojej siostry, więc cały dom wypełniał smakowity zapach ciast. Czarnowłosy chłopak kończył się właśnie malować i spojrzał w lustro. Wyglądał na prawdę dobrze i mógł stwierdzić, że pociągająco - sam by siebie przeleciał, na miejscu innego faceta. Tak, myślał o tym normalnie, dwa miesiące temu uświadamiając sobie, że jest gejem. Szybko się z tym pogodził i dziś chciał się tym podzielić z bliźniakiem. Uśmiechnął się do siebie i przejechał dłońmi po swoich bokach, wygładzając ubranie i sprawdzając, jak wygląda. Co z tego, że ma 12 lat? W dzisiejszym świecie dzieci wiedzą dużo na te tematy, głównie od starszych rówieśników. Uśmiechnął się do swojego odbicia. Nie zważał na naśmiewanie się rówieśników i szykanowanie go. Tom zawsze go przytula i powtarza, że wygląda pięknie i żeby robił to, co sprawia mu przyjemność, a to wystarczy. Chłopiec zbiegł na dół, słysząc dzwonek. Z bliźniakiem porozmawia za chwilę, trzeba najpierw przywitać się z ciocią. Jednak gdy zauważył w drzwiach dobrze znanego mu człowieka, zamarł, przystając na ostatnim schodku.
-Po co tu przyszedłeś? Nie mam dla ciebie czasu. - powiedziała pewnym głosem kobieta, patrząc hardo na byłego męża. Ten tylko wyciągnął jakąś kartkę i podał ją kobiecie z kpiącym uśmiechem.
-Upominam się o to, co moje. A kiedy już z tobą skończę, dzieciaki pójdą ze mną. Zrobię z nich facetów, a nie takie lalki, jaką staje się Bill. - powiedział zimnym tonem i zmroził wzrokiem syna.
-Przecież ludzie powiedzą, że to pedał albo dziwka. Wydymają go szybciej niż ciebie. - zwrócił się znów do kobiety i wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Simone zakryła dłonią usta, czytając pismo. Suma, o jaką pozwał ją były mąż, przekracza jej wszelkie możliwości.
-Mamo? - czarnowłosy podszedł niepewnie do rodzicielki, która objęła go mocno.
-Nie słuchaj go, synku. Nie pozwolę was zabrać. Jesteście cudowni i was kocham takich, jakimi jesteście, więc go nie słuchaj, dobrze? - poprosiła i odeszła, zmierzając do kuchni, by poszukać rozwiązania, i zostawiając młodszego syna z głową pełną niepewności.
-To wtedy zacząłeś się ciąć? - spytałeś mnie cicho, ale ja pokręciłem głową. To nie było to, co przelało czarę, braciszku. Proszę, nie odsuwaj się przez to ode mnie.
-Nie dokładnie. Przez kilka dni dużo o tym myślałem. Słyszałem płacz mamy i nie mogłem zapomnieć słów taty. Rówieśnicy też coraz bardziej mi dokuczali i nie mogłem sobie z tym poradzić.
-Mogłeś do mnie przyjść. - przerwałeś mi, ale pokręciłem znów głową. To nie było takie proste.
-Myślałem, że to coś, z czym nie powinienem do ciebie przychodzić. - zrobiłeś zdziwioną minę, a ja kontynuowałem. Wiem, że czujesz się lekko zraniony, czułem to w sercu. A mnie z tym jeszcze ciężej kontynuować... -Gdy zaczęły się pobicia, słowa bardziej do mnie trafiały. Zacząłem się tym przejmować i szukać w internecie sposobu, żeby sobie z tym poradzić. Próbowałem wszystkiego, trzymałem się od noży jak najdalej, ale któregoś dnia po prostu już nie wytrzymałem. - wyjaśniłem żałośnie, mając nadzieję, że jednak mnie nie zostawisz. Widziałem konsternację na twojej, zwykle łagodnej, uśmiechniętej twarzy. Wyglądałeś groźnie. Pozostało mi już jedynie skulić się i czekać na wyrok, a bałem się jak cholera...
-Długo to robisz?
-Od czterech lat. Nie sądziłem, że ciebie też będzie boleć ręka. - skinąłeś powoli głową. Nie patrzyłeś na mnie. To zły znak. Pewnie teraz nie chcesz mnie znać, prawda? Nie dość, że gej, to jeszcze wygląda jak baba a teraz zmuszał cię do cierpienia przez cztery lata... co ze mnie za brat?
-Często?
-Codziennie. Czasem dwa razy. - odpowiedziałem jak na spowiedzi i spojrzałem na ciebie przestraszony. Jesteś wściekły. Czuję to. Twoja narastająca wściekłość staje się dla mnie wręcz namacalna. Odetchnąłeś cicho, próbując się uspokoić.
-Dobrze. Teraz zejdę na dół, zrobię obiad. A ty w tym czasie wyrzucisz wszystkie przedmioty, którymi się krzywdziłeś i zejdziesz na dół z tą siatką. Opatrywałem cię, więc wiem dokładnie, gdzie i ile masz ran i blizn. Będę cię codziennie oglądał. Nie tnij się więcej, jasne? - powiedziałeś groźnie, patrząc mi twardo w oczy. Czyli jesteś wściekły ale mnie nie zostawisz. Odetchnąłem cicho z ulgi, od której aż miałem ochotę się rozpłakać i pokiwałem głową. Wstałeś i wyszedłeś z pokoju, a ja wypuściłem powoli powietrze z płuc, uspokajając się. Wstałem i wyciągnąłem z torby sportowej reklamówkę, z którą zacząłem chodzić po pokoju. Zacznijmy od łóżka. Jedna pod poduszką. Dwie pod materacem. Plus pudełko tabletek nasennych. Jestem pewien, że jeśli zapyta i zacznę kręcić, to przeszuka mi cały pokój, żeby znaleźć wszystko. Okey. Szafka przy łóżku. Mały nożyk sprężynowy... żyletka... dwa bandaże... pudełko igieł (noszę je ze sobą w ubraniach)... za szafką coś mam? Ostatnie gazy... do worka. I tak, po przeszukaniu całego pokoju, znalazłem trzynaście opakowań przeróżnych tabletek, trzydzieści siedem żyletek i dwa noże sprężynowe, a na dokładkę dokładnie pięćdziesiąt igieł. Zszedłem na dół i postawiłem worek na stole w kuchni, a oczy wszystkich skierowały się na mnie. Wyjąłem z lodówki wodę i zacząłem szperać w worku za tabletkami przeciwbólowymi.
-Czego tam szukasz? - usłyszałem twój stanowczy głos. Zabolał mnie. Do mnie się tak nigdy nie zwracałeś. Wciąż masz ten sam surowy wyraz twarzy, co wtedy.
-Tabletek. Żebra mnie bolą. - skinąłeś głową i sięgnąłeś po coś do szafki, po chwili podając mi pudełko tabletek. Spojrzałem na ciebie lekko zdziwiony.
-Nie ufam tym lekom. Weź te. Jedna ci starczy. - powiedziałeś i uważnie mnie obserwowałeś, dopóki tabletka nie zniknęła wraz z wodą w moim gardle a opakowanie tabletek nie trafiło z powrotem do twojej dłoni. Nie dziwię ci się, pewnie na twoim miejscu zachowałbym się tak samo. Usiadłem na swoim miejscu i spojrzałem na nieznajomych. -Wczoraj nam pomogli. Ten po prawej to Gustav a po lewej Georg. - po twoim krótkim wyjaśnieniu spojrzałem na chłopaków. Gustav jest pulchnym blondynem a Georg ma włosy do ramion. To tak na pierwszy rzut oka. Skinąłem im głową i zacząłem sączyć powoli wodę, obserwując wszystko dookoła. Włożyłeś swoją specjalną zapiekankę do piekarnika i podszedłeś do nas. -Okey, zobaczmy to. - powiedziałeś i podszedłeś do worka. Zacząłeś wszystko oglądać i aż zbladłeś, a twoje brwi spotkały się na środku czoła. Spuściłem wzrok na swoje własne kolana. Pierwszy raz w życiu boję się ciebie, twojej reakcji. Spojrzałeś na mnie i nie wiedziałem, czy więcej jest w tobie złości czy troski. Te dwa uczucia mieszały się w twoich oczach i w sercu. Kucnąłeś przede mną i złapałeś za prawe przedramię. -To już wszystko? - pokiwałem głową. Przecież nie kłamię, nie? Zmusiłeś mnie, bym patrzył ci w oczy. Byłeś wyraźnie zmartwiony i to zabolało mnie chyba bardziej, niż gdybyś się wściekł. -Nie rób tego więcej. - poprosiłeś cicho. Te słowa w jakiś sposób mnie zabolały, bo zdałem sobie sprawę, jak bardzo cię zraniłem. Bez słowa się do ciebie przytuliłem i po chwili twoje ciepłe ramiona objęły mnie mocno. Odetchnąłem i wtuliłem się w ciebie mocno. Tak bardzo chciałem usłyszeć, że będzie dobrze... tak bardzo bałem się, że cię stracę.
-Przepraszam, Tom. - szepnąłem, na co mocniej mnie przytuliłeś. Zaczesałeś moje włosy do tyłu, odgarniając mi je z twarzy.
-Masz mnie, nie szukaj półśrodków, w niczym. - poprosiłeś cicho i czule przejechałeś kciukiem tuż pod moim okiem. Skinąłem głową i uśmiechnąłem się delikatnie, a ty się do mnie wyszczerzyłeś i usiadłeś na swoim zwyczajowym miejscu. -Jak się czujesz? - spytałeś troskliwie, wciąż badawczo mi się przyglądając. Pewnie wciąż jestem blady... nic na to nie poradzę.
-Średnio. - wyznałem, na co już miałeś wstawać, ale cię zatrzymałem.
-Najgorzej mi z tym, że nie tylko cię okłamywałem, ale jeszcze zadawałem ból. - szepnąłem. Pogładziłeś mnie po głowie i uśmiechnąłeś się lekko.
-Tym się nie przejmuj. Obiecałeś, że więcej tego nie zrobisz. A fizycznie? - zapytałeś, zjeżdżając wzrokiem na moją szyję i żebra. Skrzywiłem się lekko.
-Żebra mnie bolą a gardło tylko trochę piecze. - skinąłeś głową. Odwróciłem się na chwilę do chłopaków. Wiedziałem, że masz ochotę zabić Rica za to, co mi zrobił i jego pomagierów. -Dzięki... że nam pomogliście. - zobaczyłem, jak się uśmiechają.
-Nie ma sprawy. - odparł Georg a Gustav tylko pokiwał głową, jakby potwierdzając jego słowa. Wstałeś i sprawdziłeś zapiekankę.
-Wegetariańska? - spytałem, bo wyraźnie czułem przypalone mięso.
-Tylko połowa, chłopaki są mięsożerni. - wyjaśniłeś a ja pokiwałem głową.
-Ile jeszcze?
-Dziesięć minut. - wstałem i ściągnąłem z góry talerze. Podczas, gdy je rozkładałem, ty zabrałeś się za rozkładanie sztućcy. Nalaliśmy do szklanek Coca-Coli i postawiliśmy przy każdym talerzu, co jakiś czas się szturchając. Widziałem, że chciałeś mnie połaskotać, ale zrezygnowałeś, ze względu na żebra. Przytuliłem się do ciebie. Zawsze lubiłem się przytulać a tobie nigdy to nie przeszkadzało. Objąłeś mnie jedną ręką a drugą podawałeś lód chłopakom, po czym przejechałeś zimną dłonią po moich plecach a potem po policzku. Zadrżałem od tego zimna i spojrzałem na ciebie na chwilę, a zaraz potem znów schowałem twarz w twoim ramieniu. Jesteś ciepły... w przeciwieństwie do mojej zamarzniętej skóry.
-Wy dwaj jesteście razem? - usłyszałem. Spojrzeliśmy oboje na siedzących przy stole gości. -Wiecie, seks i te sprawy. - chyba zrobiłem na prawdę głupią minę, ale poczułem tylko twój silniejszy uścisk.
-Zwariowałeś? Jesteśmy bliźniakami. Zawsze trzymamy się razem. - powiedziałeś i poczochrałeś mi lekko włosy, po czym poszedłeś wyjąć zapiekankę z pieca.
-Sorry, po prostu tak wyglądacie.
-O mało mnie nie stracił, to dlatego jesteśmy tak blisko. - wyjaśniłem chłopakom, siadając przy stole.
-Trzy razy. - naprostowałeś, a ja spojrzałem na ciebie zdziwiony. Słyszałem tylko o jednym. Ba, nawet pamiętam tylko jeden.
-O dwóch nie wiesz. Pierwszy raz był, właściwie nie pamiętam go, mama mi opowiadała, że nie przyjmowałeś normalnego pokarmu jako dziecko. Tak właściwie to nawet zamienników nie chciałeś. Wymiotowałeś i z powodu odwodnienia trafiłeś do szpitala. Dopiero tam znaleźli jakiś zamiennik, dzięki któremu mogłeś jeść normalnie, ale przez kilka dni twój stan był krytyczny i mogłeś umrzeć. - opowiedziałeś. Pamiętam, że byłem kiedyś w szpitalu z powodu gorączki, ale takich rzeczy nie pamiętałem.
-Tom...
-Drugi był, jak mieliśmy cztery lata. Strasznie wtedy gorączkowałeś i majaczyłeś, temperatura za nic nie chciała spaść a lekarze mówili, że jeśli szybko ci się nie poprawi, umrzesz. I dokładnie tej samej nocy twoja aparatura zaczęła piszczeć. Stałem z mamą przed salą, patrząc przez okno, jak lekarze próbują cię ratować. Twoje ciało nie wytrzymywało tej temperatury. Na szczęście udało im się ciebie uratować. Do tej pory mam koszmary z tej nocy... - milczałem. Wiele musi cię to kosztować...
-Trzeci na pewno pamiętasz, pijany kierowca cię potrącił na moich oczach. Byłem dwa metry dalej. Straciłeś przytomność i wszędzie było dużo krwi. Przyjechała karetka, i gdy jechaliśmy do szpitala, twoje serce stanęło. Przez czterdzieści sekund byłeś martwy, Bill. A teraz omal nie straciłem cię po raz kolejny. - powiedziałeś cicho, patrząc na mnie wzrokiem pełnym bólu. Zrobiło mi się tak zimno... tak bardzo bolało mnie to, że tak bardzo cierpisz. Poczułem łzy wzbierające w oczach. -Pobicia i cięcie się w końcu by cię zabiły, Billy. A ja bym tego nie przeżył. Rozumiesz? Nie ważne, co, jesteś dla mnie najważniejszy i nie potrafię inaczej. - wstałem i przytuliłem się mocno do ciebie, szepcząc raz po raz ciche "przepraszam". Pozwoliłem ci tak bardzo cierpieć... chyba nigdy sobie tego nie wybaczę. Objąłeś mnie mocno i wtuliłeś w siebie. -Nie okłamuj mnie więcej. - poprosiłeś lekko drżącym głosem, a ja czułem strach rodzący się w twoim sercu. Bałeś się, że usłyszysz tę nutę fałszu w moim głosie, którą zawsze wyłapywałeś. Ale ja nie zamierzałem kłamać i zaraz zalała cię fala ulgi, gdy usłyszałeś moje słowa bez krztyny kłamstwa.
-Nie będę.
Słodko ��������
OdpowiedzUsuń:3
Usuń