Zapisane w gwiazdach - Rozdział 7
-Bill, nie możesz tego zrobić! Masz dopiero 16 lat!
-Dokładnie! I z tego powodu mogę to zrobić!
-Nie! Nie wyrażę zgody!
-Całe szczęście, że potrzebuję zgody kogoś dorosłego! Dyrektorka z pewnością się zgodzi!
-Nie sądzę!
-A ja owszem!
-I tak nie zostałbym tu na zawsze!
-Nie jesteś jeszcze pełnoletni!
-Dobrze! Skoro tak, to od razu ide się powiesić!
-Bill!
-Spieprzaj!
Wrzasnąłem i trzasnąłem za sobą drzwiami do sierocińca, nie zwracając uwagi na wciąż krzyczącą za mną Martę. Miałem jej serdecznie dość. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki papierosy i odpaliłem sobie jednego, żeby chociaż trochę uspokoić się, nim dotrę na dworzec. I tak nie mogłem w takim stanie pokazać się w szkole a umówiłem się z Tomem, że odbiorę go z domu i pójdziemy tam razem. I chociaż od wyjścia z domu do dotarcia do domu Toma minęły ponad 3 godziny, i tak wciąż mnie nosiło.
-Dzień dobry, Brandon.
Powiedziałem, wchodząc do rezydencji i skinąłem niemrawo major domowi. Mężczyzna skłonił się lekko, nim zamknął za mną drzwi.
-Wydaje się pan być nie w humorze, panie Winter.
-Tja... Problemy rodzinne. Tom u siebie?
-Tak, jeszcze się zbiera.
-W porządku. Dzięki, Brandon.
Zakończyłem rozmowę, zanim temat bardziej się rozkręci, ale nawet nie zdążyłem dotrzeć do schodów, gdy zamarłem w pół kroku.
-Kiedyś będzie mu pan musiał powiedzieć prawdę, panie Winter.
Odwróciłem się powoli i spojrzałem uważnie na starszego mężczyznę, próbując wyczytać z jego twarzy, o czym mówi. Jednak jego mina wciąż była tak samo bez wyrazu, jak zawsze.
-O co ci chodzi?
Warknąłem i gotów byłem go w tym momencie rozszarpać, za jakiekolwiek złe słowo. I tak byłem już zdenerwowany. Chociaż raczej lepiej powiedzieć - wkurwiony.
-O to, że pochodzi pan z domu dziecka. Nie może pan tego ukrywać przez resztę życia, panie Winter.
Poczułem, że albo zaraz padnę i umrę i proszę zakopcie mnie, albo go zamorduję a potem rozniosę całą więlką willę. Odliczyłem w myślach do dziesięciu i odetchnąłem głęboko.
-To. Nie. Jest. Twoja. Sprawa. Brandon. Zrozumiano?
Wysyczałem przez zęby a mężczyzna wykonał gest, jakby zamykał swoje usta na kłódkę. Przewróciłem oczami i niczym piorun przeszedłem przez dom, po czym w pokoju Toma od razu wyszedłem na balkon zapalić, nawet się z nim nie witając. Z resztą Dredziarza nawet tam nie było - wciąż siedział w łazience.
Siedziałem tak na tym cholernym balkonie i paliłem trzecią z rzędu fajkę, zastanawiając się nad tą całą sytuacją. Oczywiście, że zdaałem sobie sprawę, że jeśli dalej będziemy się przyjaźnić to będe musiał przyznać mu się do wszystkiego, ale nie byłem na to gotowy. Tak po prostu.
-Tak się zastanawiałem, kto przebiegł przez mój pokój niczym przeciąg a to byłeś ty.
Usłyszałem nad sobą wesoły głos Toma ale byłem w stanie jedynie mruknąć coś na powitanie. Byłem strzępkiem nerwów i chciałem się po prostu od tego wszystkiego odciąć. Kątem oka zarejestrowałem, jak Tom siada tuż obok mnie a potem jego dłoń spoczęła na moim ramieniu.
-Bill? Co się stało?
Westchnąłem cicho i uniosłem głowę, spoglądając mu prosto w twarz i w zmartwione, ciemne oczy. Aż mnie coś ścisnęło za serce.
-Nic... Pokłóciłem się z mamą.
-Coś poważnego?
Wzruszyłem ramionami, zamiast odpowiadać. Nie wierdziałem, co jeszcze mam mu powiedzieć. Tom usiadł obok mnie i zabrał mi w połowę wypaloną fajkę z dłoni, po czym ją zgasił.
-Okay, starczy tego palenia. Chodź tutaj.
Powiedział, po czym po prostu mnie przytulił, zanim w ogóle miałem szansę zareagować. Przez chwilę po prostu siedziałem tak sztywno i nie wiedziałem, jak się zachować. Jednak w ramionach Toma było tak przyjemnie miło i ciepło, że aż poczułem łzy cisnące się do oczu. Wtuliłem się w Dredziarza i robiłem wszystko, żeby się nie rozpłakać, w czym nie pomagała jego ciepła dłoń, kojąco przesuwająca się w górę i w dół po moich plecach.
-Wszystko będzie dobrze, Bill. Spokojnie, kochanie.
Wdychałem przyjemny zapach partnera i czułem spływające po moich policzkach łzy, próbując się uspokoić. Obecność kochanka zdecydowanie wpływała na mnie kojąco i chciałem pozostać w jego ramionach na zawsze.
-To tak boli...
Wyszeptałem prosto w jego ubrania ale doskonale wiedziałem, że mnie słyszał. Poczułem, jak przyciąga mnie bliżej siebie.
-Wiem, Williamie. Ale będzie dobrze. Obiecuję.
Wsłuchiwałem się w głos Toma, starając się mu zaufać. Chciałem mu wierzyć a ta nikła nić nadziei, którą mi dawał, była dla mnie niczym odnaleziona niespodziewanie woda na pustyni. Westchnąłem ciężko i odsunąłem się od Dredziarza, przecierając wciąż suche oczy, żeby odgonić to cholerne uczucie płaczu. Odetchnąłem głęboko i pokiwałem głową, po czym w końcu spojrzałem w twarz Toma i uśmiechnąłem się blado.
-Dzięki, Tom. Jesteś najlepszy.
Chłopak uśmiechnął się szeroko i wstał, nim pomógł mi zrobić to samo.
-Idziemy po szkole na jakąś super pizzę i zabawimy się na mieście. Musisz się zrelaksować!
Zarządził a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Co mogłem powiedzieć? Ten zwariowany, czasem zbyt bezpośredni chłopak był moim powietrzem. Chociaż wtedy chyba jeszcze nie miałem o tym pojęcia.
***
-Więc chiałbyś się przeprowadzić do akademika, Bill?
Dyrektorka ośrodka spojrzała na mnie znad przyniesionych przeze mnie papierów, więc pokiwałem zawzięcie głową. Miałem nadzieję, że podpisze mi zgodę.
-Tak.
-Dlaczego?
-Codzienne dojazdy męczą mnie o wiele bardziej, niż sądziłem. W dodatku w szkole czuję się świetnie i mam tam już wielu przyjaciół. Nie chcę ich stracić, wracając do szkoły w Hamburgu i chciałbym tam zamieszkać do matury. Warunki akademika mówią, że muszę go opuszczać na czas świąt, ferii i wakacji, w tym czasie więc musiałbym tu wracać. Sądzę też, że jest to dla mnie doskonała okazja. Za niecałe dwa lata skończę 18 lat i będę musiał powoli się zbierać do wyprowadzki i nie będziecie mogli mi już dłużej pomagać. Życie w akademiku pomoże mi się przygotować na samodzielne życie a może nawet będę mieć okazję znaleźć jakąś dorywczą pracę i już zacząć odkładać na samodzielne życie.
Wyjaśniłem, perfekcyjnie przedstawiając mowię, którą przygotowałem wcześniej i w napięciu czekałem, zaciskając palce u dłoni na jednej z moich bransoletek. Bałem się, że mój wniosek zostanie odrzucony a wtedy to już będzie kompletna kaplica. Dyrektorka mierzyła mnie przez jakiś czas spojrzeniem, z którego nie potrafiłem nic wyczytać.
-Poruszyłam już ten temat z panią Martą. Niespecjalnie widzi cię, mieszkającego samemu w akademiku. Martwi się o ciebie.
Poczułem oblewający mnie zimny pot, jednak utrzymałem na twarzy delikatny uśmiech. Zastanawiałem się, co Marta nagadała naszej dyrektorce i jak wpłynie to na kwestię mojej przeprowadzki. Kobieta w końcu odłożyła dokumenty na biurko i zdjęła okulary, jednak wciąż nie spuściła ze mnie wzroku.
-W porządku. Pozwolę ci na przeprowadzkę do akademika, jednak wspólnie z dyrektorem twojej szkoły stworzymy dodatkowy regulamin dla ciebie. Trzy razy złamiesz ten regulamin i w trybie natychmiastowym wracasz tutaj i do szkoły w Hamburgu. Zgadzasz się?
Powiedziała a nim zdołałem zareagować, nie mogąc uwierzyć w jej zgodę, wręczyła mi podpisaną zgodę do ręki. Przez chwilę po prostu patrzyłem na nią. Nie sądziłem, że tak łatwo mi z tym pójdzie.
-Tak jest. Dziękuję pani. Naprawdę pani dziękuję. Nawet pani nie wie, ile to dla mnie znaczy.
Wydusiłem z siebie w końcu, wpatrując się z niedowierzaniem w trzymany przeze mnie dokument.
-Bill, jesteś dobrym dzieciakiem, chociaż czasem nie potrafisz trzymać języka za zębami. Pyskaty jesteś ale to ci może tylko pomóc w późniejszym życiu, nie dajesz sobie wejść na głowę. Wierzę, że poradzisz sobie, bo nigdy nie widziałam, żebyś się poddał. Jako twoja wychowawczyni muszę cię wspierać i pomagać ci dorosnąć. Więc pozostaje mi tylko życzyć ci powodzenia.
Chciałem wstać i przytulić swoją dyrektorkę ale wiedziałem, że to nie na miejscu. Nigdy nie miałem z nią jakiś bliższych relacji i szczerze mówiąc sądziłem, że się tak łatwo zgodzi. Teraz jednak czułem, jak przepełnia mnie radość. Podziękowałem raz jeszcze i pobiegłem do swojego pokoju czując, jakby ktoś mnie niósł na skrzydłach. Chciałem od razu podzielić się tym z Tomem, ale... on przecież nie wiedział, że pochodze z domu dziecka.
Zanim zdołałem się zorientować, z plecakiem i zapasowymi ubraniami, siedziałem w pociągu do Hannover. Musiałem to w końcu wyjaśnić.
Komentarze
Prześlij komentarz