How does it feel? - Rozdział 7
Załatwianie spraw, które mój bliźniak miał na swojej liście do zrobienia w każdy dzień przez kolejne dwa tygodnie było cholernie trudne. Nawet nie wiedziałem, jak wiele Bill robi poza zespołem i sesjami, na których też przecież zawsze dawali mu niezły wycisk. Codziennie wieczorem jednak siadałem przy nim i opowiadałem mu o tym, co robiłem przez cały dzień i płakałem, żeby się obudził. W międzyczasie pojawiłem się jeszcze u prawnika sprawiając, że stałem się jedyną osobą decyzyjną w sprawie życia i śmierci mojego bliźniaka. Trochę bałem się że jeśli tego nie zrobię, to być może ktoś spróbuje mi go odebrać. Nie znałem takiej osoby ani powodu, dla którego ktoś miałby to zrobić, ale ostrożności nigdy za wiele, prawda?
W każdym razie... wróciłem do szpitala tego wieczoru, dwa tygodnie od momentu wypadku mojego bliźniaka, i opadłem na krzesło przy jego łóżku. Byłem wykończony, chociaż tak na prawdę nawet nie wyszedłem z domu - mój braciszek był na tyle zorganizowany, że wszystkie dotychczasowe zadania byłem w stanie załatwić przez Internet. Przy okazji dowiedziałem się o nim nieco więcej...
-Bill, jak ty dajesz sobie z tym radę? Pomagasz M.I.A się wybić, piszesz teksty dla nas, dla nich i dla wytwórni, projektujesz ubrania i nasz merch, zatwierdzasz albo odrzucasz każdą jedną pierdołę związaną z zespołem i z organizacją koncertów, umawiasz się na sesje, podkładasz głos w ebookach i filmach... Na prawdę nie wiem, jak ty sobie z tym radzisz.
Pokręciłem głową, przyglądając się swojemu bliźniakowi. Dwa dni wcześniej zaczął samodzielnie oddychać i teraz wyglądał po prostu, jakby spał. Co prawda gdy to nastąpiło miałem nadzieję, że lada moment się obudzi, ale chyba niespecjalnie mu się spieszyło do powrotu tutaj. Z resztą co się dziwić, zaharowywał się prawie na śmierć! Splotłem dłonie przed sobą i pochyliłem się do przodu, przyglądając mi się. Co mam zrobić żebyś się obudził, Billy?
***
BILL
Siedziałem tak na swoim łóżku i przyglądałem się bliźniakowi - jak z resztą co wieczór. Odkąd się ocknąłem w szpitalu wiedziałem, że nie przeżywam tego na prawdę - moje ciało pogrążone było w śpiączce, ja potrafiłem jedynie poruszać się tutaj, jako ciało astralne. Teraz też przysłuchiwałem się, jak wylicza każdy jeden z moich obowiązków - poza nagrywaniem płyt, próbami z chłopakami i samymi koncertami miałem faktycznie sporo na głowie. Westchnąłem ciężko i spróbowałem chwycić jego dłoń, jednak jak zwykle wszystko poszło na marne.
-Wybacz mi, Tom. Nie powiem ci, jak masz mnie obudzić. Nawet nie pomogę ci z tymi obowiązkami. Ale bardzo doceniam to, jak się starasz.
Powiedziałem chociaż miałem świadomość, że mnie nie usłyszy. Siedział tak, mierząc mnie uważnym wzrokiem jeszcze przez parę minut, nim poderwał się z miejsca i chwycił swoją kurtkę, całując mnie jeszcze w czoło na do widzenia.
-Nie odbiorą mi ciebie, Billy. Nie poddam się. Nigdy.
I tyle go widziałem. Nie mając nic lepszego do roboty, zacząłem się włóczyć po szpitalu, jak zawsze. Do jutra i tak go nie zobaczę.
***
TOM
Nie uśmiechało mi się to, ale kolejny dzień również był pełen wyzwać. Miesiąc i siedem dni od wypadku, w którym niemal straciłem swojego bliźniaka - tyle czasu dokładnie dzisiaj minęło, a ja dostałem papiery z ubezpieczycielni. Wszystkie miały podpis Billa, pewnie dlatego przesiedziałem nad nimi pół dnia a i tak gówno z tego rozumiałem. Zrezygnowany zadzwoniłem w końcu do Georga, który zaraz się zebrał i do mnie przyjechał. On jednak po chwili sam rzucił te papiery na moje łóżko.
-Nie mam pojęcia, o co chodzi! Bill to ogarniał?
Pokiwałem, słysząc jego pojękiwania. Sam nie miałem pojęcia, jakim cudem mój bliźniak mógł się w tym połapać.
-Najwyraźniej. Wszystkie podpisy są jego.
-Na co on nas nie ubezpieczył?! - Geo wziął papiery do ręki i zaczął przerzucać je, wyliczając - każdy z nas ma ogromne ubezpieczenie zdrowotne, które chyba można razem zcedować ale nie jestem pewien, mamy ubezpieczenia od każdego jednego wypadku, nasz bus, sprzęt a nawet ciuchy sa ubezpieczone, czego on, cholera, nie ubezpieczył? Chyba tylko mojego fiuta!
Warknął wyraźnie zirytowany. Wzruszyłem ramionami i przetarłem twarz dłońmi, nie mając siły o tym wszystkim myśleć. Cholera, o co chodzi z tymi papierami?
-Piszą mi, żeby odesłać im to do końca miesiąca, mam jeszcze dwa tygodnie więc może do tego czasu coś wymyślę.
-Albo Bill się obudzi?
Spojrzałem na przyjaciela z politowaniem, ale absolutnie nic nie powiedziałem. Sam już przestałem mieć na to nadzieję i powoli postanowiłem pogodzić się z faktem, że mogę już więcej nie zobaczyć bliźniaka. A kiedy lekarze określą śmierć mózgu, ja się zabiję. Nie kłamałem kiedy o tym mówiłem, nigdy. Nie miałem zamiaru żyć bez niego ani dnia dłużej. Pod żadnym pozorem.
-No nic, pójdę lepiej po...
Nie dokończyłem zdania, bo w tym momencie rozległ się dźwięk telefonu. Zerknąłem na wyświetlacz ale widząc nieznany numer od razu poczułem, jak odchodzi mi wszelka ochota na odebranie tego połączenia. Mimo to odebrałem, coś mnie do tego pchnęło. Czułem, że jeśli tego nie zrobię, ominie mnie coś cholernie ważnego.
-Halo?
-Pan Tom Kaulitz?
Zdziwiło mnie to pytanie, bo spodziewałem się raczej sprawy biznesowej a jeśli tak - osoba ta musiała mieć mój numer ode mnie, więc raczej powinna być tego pewna. Próbowałem sobie na szybko przypomnieć czy było cokolwiek, o czym mogłem zapomnieć a co miało zatroszczyć się o moją i Billa doczesność, jednak nic takiego nie przychodziło mi do głowy.
-Owszem.
-Z tej strony doktor Schwarz, lekarz prowadzący pana Billa Kaulitza.
W tej chwili moje serce zabiło szybciej i czułem spływający po plecach pot. Co miał zamiar mi powiedzieć, czym chciał mnie dobić i czy miało to wkrótce raz na zawsze zakończyć mój żywot? Tego jeszcze nie byłem pewien, ale z nerwów aż zaschło mi w gardle.
-Coś się stało?
Zapytałem słabo i byłem pewien, że jeśli zaraz nie otrzymam odpowiedzi to po prostu zemdleję. Tak długo, jak długo nie dopuszczałem do siebie myśli o bliźniaku i o tym, co możliwie może się stać, po prostu ignorowałem swoje uczucia i udawało mi się jakoś nad tym panować, dystansując się do tego wszystkiego i obojętniejąc na wszystko. Jednak w momencie, gdy zaraz miałem usłyszeć wyrok życia bądź śmierci - nie potrafiłem już dłużej utrzymywać mojej maski.
-I tak, i nie. Pański brat się obudził. Sądzę, że powinien pan przyjechać jak najszybciej do szpitala...
Dalej już nie słuchałem. Telefon wypadł mi z dłoni i roztrzaskał się na podłodze, a ja czując na sobie zaniepokojone spojrzenie przyjaciela usiadłem na brzegu łóżka i schowałem twarz w dłoniach. Tyle razy kłóciłem się z matką o to, czy jest sens jeszcze męczyć Billa zamiast go po prostu odłączyć. Co noc płakałem w poduszkę i próbowałem się jakoś pozbierać, ale nie miałem nawet na to siły. Bez mojego brata jestem nikim i boleśnie sobie to uświadomiłem, gdy niemal go straciłem.
-Tom?
Geo najwyraźniej wołał mnie już któryś raz, ale ja nie odpowiadałem. Westchnąłem cicho i przetarłem twarz dłońmi, nie mogąc w to uwierzyć. Spojrzałem na poważnie już zaniepokojonego basistę i nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu.
-Bill się obudził.
Nie mam pojęcia, co działo się w przeciągu kolejnych piętnastu minut, w ciągu których zbierałem się do wyjścia. Nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie przytoczyć ani jednej myśli, słowa lub czynu, który wtedy wykonałem. Świadomość powróciła do mnie dopiero, gdy byłem już na autostradzie i pędziłem w stronę szpitala doskonale znaną mi drogą. Miałem gdzieś, że jest już późno i ciemno - chciałem znaleźć się przy nim jak najszybciej, przytulić go, porozmawiać, przekonać się na własne oczy, że się obudził i że jest już z nim dobrze. Pragnąłem go całego, pragnąłem dotknąć go, wtulić w siebie i dać mu siłę do dalszej walki bo wiedziałem, że dochodzenie do siebie zajmie mu z pewnością sporo czasu po tak tragicznym wypadku, który niemal go zabił. Dotarłem do szpitala o wiele szybciej niż zazwyczaj i zostawiając auto zaparkowane byle jak na parkingu, wpadłem po chwili do pokoju bliźniaka. Siedział tam na swoim szpitalnym łóżku i wpatrywał się we mnie wielkimi, zaskoczonymi oczami a mnie aż zamurowało. Stałem tak i po prostu gapiłem się na niego jak na ósmy cud świata.
-Tom...
Usłyszałem swoje imię w jego ustach i wtedy nie wytrzymałem. Dopadłem do bliźniaka i wtuliłem go w swoje ramiona, głaszcząc jego plecy. Byłem tak rozbity, ze nie potrafiłem powstrzymać swoich łez. Czułem, jak Czarny się we mnie wtula i nawet czułem, jak wystraszony był - o czym mogłem być przekonany w 100%, ponieważ drżał.
-Boże, Bill... nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałem, jak się martwiłem, matko, co ja bym zrobił, gdybyś się już nie obudził? Bill, boże, dobrze, że już jesteś, ja pierdole, Bill...
Paplałem kompletnie bez sensu, czym wyraźnie zbiłem go z tropu bo gdy spojrzałem mu w końcu w twarz, wydawał się być kompletnie zagubiony. Mimo to próbował się lekko do mnie uśmiechnąć i to rozczuliło mnie tak bardzo, że aż nie jestem w stanie tego opisać.
-Widzę, że jednak pan dotarł. Zmartwiłem się, gdy nie odpowiadał pan na moje telefony.
-Przepraszam, upuściłem telefon z wrażenia.
Zwróciłem się do wchodzącego właśnie lekarza, który na moje wyjaśnienie pokiwał głową. Podszedł z uśmiechem do nas i spojrzał na Billa, który wyraźnie był zagubiony.
-Bill, czy to jest Tom?
Zdziwiło mnie to pytanie ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie, gdy Czarny pokiwał głową, nie patrząc na mnie.
-Tom, jest pewien szczegół. Bill co prawda się obudził ale obrażenia mózgu były bardzo rozległe. Sam nie wiem, jakim cudem w ogóle się obudził, musi mieć niezwykłą wolę walki. W każdym razie... On ma amnezję. Przykro mi to mówić, ale nie pamięta nic ani nikogo, poza tobą. Odkąd się obudził, ciągle cię wołał ale nie potrafił sobie przypomnieć nic, oprócz twojej twarzy i imienia.
Szczęka opadła mi niemal na podłogę. Spojrzałem znowu na bliźniaka, który najwyraźniej wydawał się być zawstydzony i zażenowany takim obrotem spraw, ale pokręciłem głową i chwyciłem jego podbródek zmuszając go, by spojrzał mi w oczy.
-Poradzimy sobie z tym, Billy. Nasza siła zawsze tkwiła w tym, że trzymaliśmy się razem. Nic nam nie stanie na przeszkodzie, obiecuję.
Komentarze
Prześlij komentarz