Nuty naszych serc - Rozdział 12
Gdy minął już pierwszy szok, nie byłem w stanie dłużej siedzieć bezczynnie. Dlatego trwając przy łóżku ledwo przytomnego Adama wykorzystywałem czas, gdy spał po podaniu mu leków i przeszukiwałem cały Internet w poszukiwaniu jakichkolwiek nowych metod, specjalistów i tym podobnych, którzy mogliby pomóc Adamowi uporać się z jego chorobą. Nie miałem zamiaru odpuszczać, nie mogłem się poddać. Nie mogłem pozwolić Adamowi po prostu umrzeć, dlatego wykorzystywałem każdą chwilę jaką dysponowałem, żeby w jakikolwiek sposób mu pomóc. Obddzwoniłem wszystkie możliwe szpitale i instytucje w kraju, szukając jakichkolwiek odpowiedzi ale na nic się to zdawało. Dlatego teraz zacząłem poszukiwania na skalę światową. Skoro nie mogę znaleźć pomocy w kraju, to musi się przecież znaleźć ktoś na tym świecie, kto może w jakiś sposób mu pomóc, prawda? W końcu medycyna bardzo się rozwinęła na przestrzeni ostatnich kilkunastu a nawet kilkudziesięciu lat więc niemożliwym jest, żeby nikt jeszcze nikt nie wymyślił w tym temacie... prawda?
Mama Adama wyglądała jak cień. Przychodziła codziennie ale widziałem, że to wszystko było ponad jej siły i nie była w stanie tego ukryć. Cienie pod oczami z braku wystarczającej ilośći snu, zaczerwienione oczy od ciągłego płaczu i wyraźnie straciła na wadze, bo ze stresu nie była w stanie jeść. Rozmawiałem z nią zawsze, gdy przychodziła do szpitala i starałem się jakoś ją wesprzeć, dać jej jakąś nadzieję ale nie byłem w stanie odjąć trosk z jej barków. Nie mam pojęcia, jak okropnie musiała czuć się jako matka, obserwując powolną śmierć swojego pierworodnego syna i wiedząc, że nie może nic zrobić żeby mu pomóc ani w jakikolwiek sposób mu ulżyć.
Ojciec Adama nigdy nie zdobył się na to, żeby wejść do pokoju który zajmował jego syn. Zawsze przychodził razem ze swoją żoną, jednak ponad jego siły było przekroczenie tego progu i znajdowanie się w tym samym pokoju, co jego umierający syn i pomagająca mu oddychać aparatura. Zamiast tego przystawał przy jednej z szyb i przyglądał się przez parę minut, aż w końcu odchodził do kafeterii gdzie kupował kawę i starał się jakoś zapanować nad sobą i swoimi emocjami. Jako ojciec miał dbać o rodzinę i pewnie w tym momencie czuł się, jakby zawiódł swojego starszego syna na całej linii.
Neil prawie wcale nie przychodził. Z tego co dowiedziałem się od jego rodziców, bardzo źle znosił całą tą sytuację i praktycznie nie wychodził ze swojego pokoju, nawet przestał chodzić do szkoły. Nie chciał wchodzić w żadne interakcje i nawet ze swoimi rodzicami prawie nie rozmawiał, po prostu egzystując za drzwiami swojego pokoju i czekając... chyba sam nawet nie wiedział, na co dokładnie czekał.
Nie potrafiłem im się dziwić i szczerze mówiąc podziwiałem to, że jeszcze kompletnie się nie rozpadli - a przynajmniej nie wyglądało na to, żeby tak było. Bardzo ciężko to przeżywali i bali się o życie swojego pierworodnego, jednak wciąż trwali z tym razem jako rodzina i nie pozwalali, żeby ta sytuacja ich rozdzieliła i poróżniła. Gdyby na to pozwolili nie mam pojęcia, co by było z Adamem.
Adam z kolei bardzo dobrze wszystko rozumiał i obserwował. Nie musiałem mu nic mówić żeby wiedział, jak się trzymają jego rodzice i dlaczego od tygodni nie widział własnego brata przy swoim szpitalnym łóżku. Nie musiałem nic mówić żeby widział, że nie pogodziłem się z wyrokiem jego śmierci i szukałem pomocy na wszelkie możliwe sposoby. Jakby w momencie, gdy został pozbawiony możliwości werbalnego komunikowania się ze światem sprawiły, że inne jego zmysły się wyostrzyły i zaczął zauważać o wiele więcej rzeczy, niż wcześniej. Chociaż może on zawsze to wszystko zauważał a teraz jest to jedynie bardziej widoczne, bo nie może mówić. Nie byłem do końca pewien.
-Hej, Adaś.
Przywitałem go i odgarnąłem mu włosy z twarzy gdy zauważyłem, że się przebudził. Przez te wszystkie leki bardzo dużo spał i było to jego główne zajęcie w ciągu dnia, poza ciągłymi badaniami. Spojrzał na mnie wymownie i nie musiał nic mówić żebym wiedział, o co chce się zapytać.
-Twoja mama przyjdzie za pół godziny. Minęły dwa tygodnie od ostatniej chemioterapii i lekarze planuja dzisiaj wieczorem spróbować odłączyć cię od aparatury do oddychania.
Wyjaśniłem, na co mrugnął dwa razy i ścisnął palcami moją rękę. Uśmiechnąłem się lekko, starając się jakoś dodać mu otuchy ale szczerze mówiąc? Nie byłem pewien, czy to w jakikolwiek sposób mu pomagało, w końcu z pewnością zauważał że ciągle przy nim siedzę. Bałem się, że jeśli znowu wyjdę ze szpitala to znowu dostanę jakieś złe wieści po powrocie i panicznie broniłem się przed opuszczaniem jego pokoju szpitalnego bez wyraźnej potrzeby.
Opowiadałem mu, co nowego na świecie gdy w końcu przyszła jego mama i zwolniłem jej miejsce przy łóżku Adama. Wyglądała na jeszcze bardziej zmęczoną, niż zazwyczaj. Nie wiedziałem, dlaczego i nie chciałem pytać jej przy Adamie, więc po prostu wyszedłem z pokoju z zamiarem przejścia się do kafejki po kawę, gdy tuż za drzwiami natknąłem się na jego ojca - wyglądał na równie zmęczonego, co jego żona.
-Pan Lambert. Dzień dobry.
Przywitałem się, na co dostałem cichą i niezrozumiałą odpowiedź ale wiedziałem, żeby nie brać tego do siebie. Wszyscy byliśmy wykończeni tą sytuacją i marzyliśmy, żeby się jak najszybciej skończyła.
-Idę właśnie po kawę. Chce pan pójść ze mną?
Zaproponowałem, na co nawet nie odpowiedział tylko ruszył smętnie w stronę windy. Poszedłem więc za nim aż w końcu znaleźliśmy się na parterze, w kafejce w której o tej porze było bardzo mało osób. Kupiliśmy sobie po kawie i zajęliśmy jeden z bardziej odsuniętych w róg stolików, przy którym po prostu siedzieliśmy i milczeliśmy. Była to niezręczna cisza ale nie miałem zielonego pojęcia, co powinienem powiedzieć. "Hej, nie martw się tak, twój syn z tego wyjdzie"? Przecież to by było kompletnie nie na miejscu i w dodatku bardzo niegrzeczne.
-Adam zawsze był inny od reszty. Często się o to kłóciliśmy w domu, bo zawsze musiał postawić na swoim. Nawet, jeśli żadne z nas się na to nie zgadzało.
Mężczyzna w końcu przerwał milczenie a ja po prostu słuchałem, co ma do powiedzenia. Doskonale wiedziałem o tym, że Adam i jego ojciec nie zawsze żyli w zgodzie ale wiedziałem też, że jeden skoczyłby za drugim w ogień.
-Nie sądziłem, że nawet w szpitalu w wyborze choroby będzie musiał być oryginalny. Chociaż chyba właśnie tego powinienem był się po nim spodziewać. Oryginalności w każdym calu, w każdej rzeczy która go dotyczy.
Nie powiem, odrobinkę mnie to rozbawiło ale taki był też fakt, Adam nienawidził być zwyczajny i nawet gdyby próbował, nie udałoby mu się na dłużej wtopić się w tłum.
-Adam jest też silny i zawsze stanowi wyjątek od reguły. Jestem pewien, że tym razem też tak będzie.
Zapewniłem go ale zdawało się, że moje słowa wcale do niego nie docierają. Mężczyzna westchnął cicho i upił parę łyków wciąż gorącej kawy.
-Jestem wdzięczny, że tak się nim opiekujesz. On teraz potrzebuje wsparcia a ja... Nie mam pojęcia, jak mam mu je okazać. Serce mi się łamie widząc go tak słabym i zmarnowanym.
Przyznał mi się i nie mogłem powiedzieć, żebym go nie rozumiał. Dokładnie tak samo się czułem zawsze, gdy dopuszczałem do siebie te myśli. Póki skupiałem się na tym, że znajdę sposób aby Adam wyzdrowiał, dawałem sobie jakoś radę.
-Zawsze będę przy nim. Państwo też możecie na mnie liczyć, cokolwiek by się nie działo.
Zapewniłem i miałem wrażenie, że ta obietnica w jakiś sposób zmieniła wszystko, nie zmieniając jednak jednocześnie absolutnie nic. Nasze kawy dopiliśmy w niezmąconej niczym ciszy.
Komentarze
Prześlij komentarz