Rozdział 24 - Przyjęcie


BILL

Nie rozumiałem tego, jak zachowała się nasza matka, ale to nie było ważne. Wyprowadzamy się z miasta i niedługo zamieszkamy w naszym wymarzonym domu. Właśnie szykuję przekąski na dzisiejsze przyjęcie. Ma ono dwa znaczenia - pierwszym, oczywistym, jest pożegnanie, drugim urodziny bliźniaczek. Co prawda minęły dwa miesiące od ich urodzin, ale nie miały imprezy, więc chcemy im to wynagrodzić. Świetnie się nami zajęły i niemal dla nas zginęły, chcieliśmy się im jakoś odwdzięczyć. Usłyszałem ruch za sobą i gdy się odwróciłem, zobaczyłem brata niosącego jakieś białe pudełko.

-Co to jest? - zapytałem, a on wyszczerzył wszystkie swoje białe, równe ząbki. Postawił pudło na stole a ja usłyszałem jakiś cichy pisk. Zdziwiłem się i niepewnie podszedłem do pudełka.

-Otwórz. - powiedział, a ja uchyliłem wieko i zamarłem.

-O mój Boże, Tom! - pisnąłem ucieszony i wziąłem na ręce małego, słodkiego kiciusia, białego z czarną łatką na lewym oku i rudą na kręgosłupie. Kociątko miauknęło i wtuliło się we mnie, co tak strasznie mnie rozczuliło, że aż westchnąłem i zacząłem głaskać go delikatnie za uchem. Mój bliźniak cicho się zaśmiał i podszedł do mnie, uważając na kotka. -To dla bliźniaczek? - spytałem, patrząc mu w twarz, a on skinął głową, przenosząc wzrok czekoladowych oczu z kociątka na mnie. Delikatnie się uśmiechnął, po czym pocałował mnie w czoło.

-Pomyślałem, że się im spodoba a ma w sobie coś z każdej. Kupiłem mu też karmę, kuwetę, żwirek i koszyczek. - powiedział i podrapał kotka za uszkiem, na co ten zamruczał cichutko. Był taki słodziutki! A jego futerko mięciutkie i błyszczące. Po prostu och! i ach!

-Hej, Tom, idziemy jutro do schroniska? - zapytałem, na co zaśmiał się cicho, by nie spłoszyć kotka i przytaknął.

-Może już w LA? Ja chcę psa, a Ty? - skinąłem głową, dając mu znak, że też. Odłożyłem pupila do pudełka i przytuliłem się do niego. Pocałował mnie krótko w usta, a zaraz potem rozbrzmiał dzwonek. Zostawił mnie w kuchni i poszedł otworzyć naszym gościom. O dziwo - pojawili się całą czwórką. Wszedł do kuchni, a za nim cała zaproszona czwórka, w rękach trzymając trzy torby.

-Dostaliśmy prezenty. - wyszczerzył się, na co wszyscy się roześmiali. Przytuliłem każdego po kolei i zajrzałem do toreb, razem z Tomem. Od Geo dostaliśmy nasze ulubione albumy, zrobione na winyle, by móc powiesić na ścianach. Od Gusa wymarzony przez nas (o czym wiedział tylko on) bardzo drogi zestaw porcelanowych filiżanek, których od miesięcy nigdzie nie mogłem dorwać a których pragnąłem do naszego nowego domu. Bliźniaczki natomiast dały nam coś innego, Abby narysowała całą naszą siódemkę (z Jost'em) pozujących razem do zdjęcia, a Alice zrobiła album z naszymi wspólnymi wspomnieniami. Rozczuliło mnie to. Zerknąłem na nich wszystkich z wdzięcznością i spojrzałem na pudełko. Chyba czas na prezent...

TOM

Widziałem, jak mój brat patrzy na pudełko i wiedziałem, o co mu chodzi. Uśmiechnąłem się i objąłem go, szepcząc, by wziął pudło w ręce. Chłopaki, wiedząc, co planuję, podeszli do nas i stanęli za nami.

-Wiecie, dziewczyny... chcemy wam jakoś podziękować za to, że nas ochraniałyście, za pomoc...  zacząłem, a resztę przekazałem bratu.

-I przekazać wam spóźniony prezent urodzinowy. - dodał, po czym wyciągnął w ich stronę pudło, a dziewczyny spojrzały po sobie i niepewnie podeszły do nas, biorąc we dwie pudełko.

-Dziękujemy.

-Za wszystko. - dodaliśmy, a one zdjęły wieko. Usłyszeliśmy ich ciche piski, po czym starsza z bliźniaczek wyjęła kociątko i obie skupiły na nim całą swoją uwagę.

-O matko!

-Jest słodziutki! - piszczały, a my tylko spojrzeliśmy po sobie  z uśmiechem.

-Dziękujemy! - pisnęły i przytuliły po kolei każdego z nas, oczywiście odkładając wcześniej kotka do pudełka.

-Jak go nazwiecie? - spytał ciekawie mój bliźniak, gdy przechodziliśmy do salonu i rozsiadaliśmy się na kanapie i fotelach. Dziewczyny spojrzały na siebie i chwilę milczały.

-Tsuki Kinu. - oznajmiła czerwonowłosa, a widząc nasze miny obie się zaśmiały.

-To oznacza Księżyc Słońce. - wyjaśniła młodsza  z sióstr, a my zaśmialiśmy się. Oryginalne. Resztę wieczoru przesiedzieliśmy, pijąc i jedząc przygotowane przez czarnowłosego przekąski, śmiejąc się i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Było zabawnie i wszyscy dobrze się bawiliśmy, do czasu, aż dokładnie o godzinie 21 zadzwonił dzwonek. Zdziwieni spojrzeliśmy po sobie, ale nikt nie miał pojęcia, o co chodzi. Wstałem i podszedłem do drzwi, a tam spotkałem Gordon'a. Zdziwiony wpuściłem go do środka i zaprowadziłem do salonu.

-Cześć wam. - powiedział, a chórek głosów przywitał się z nim. -Tom, Bill... waszej matce chyba odbiło. - powiedział, a widząc nasze zaskoczone twarze, kontynuował. -Wystawiła wam nagrobki na pobliskim cmentarzu. Powiedziała, że dla niej umarliście. Wiecie coś o tym? - spytał, a ja zobaczyłem, jak Bill skamieniał. Wiedziałem, o czym myślał.

-Ja i Tom wciąż jesteśmy w związku. - powiedział w końcu cicho, po czym wrócił do swojej poprzedniej pozycji i zaczął sączyć ze szklanki sok. Nasz ojczym był zszokowany, ale po chwili pokiwał głową.

-No cóż... mimo wszystko możecie na mnie liczyć. Teraz już rozumiem... No nic, będę się zbierać, bo Simone na mnie czeka. Powodzenia. - powiedział i wyszedł, zostawiając nas z tysiącem myśli.

Komentarze

Popularne posty