Odnajdę cię! - Rozdział 18

 


Moje przeczucia stawały się coraz gorsze w miarę upływu czasu. Wpatrywałem się zniecierpliwiony zegarek, obserwując jak wskazówki powoli odmierzają czas. 13:20. Kawiarnia znajduje się zaledwie 5 minut pieszo od szkoły, Eren powinien już dawno tu być. W dodatku wciąż nic mi nie odpisał i powoli martwiłem się, czy nic mu się nie stało. No dobrze, bardzo się martwiłem. W końcu nie wytrzymałem i wyszedłem z kawiarni, zostawiając pieniądze wraz ze sporym napiwkiem na stole i ruszyłem w kierunku budynku szkolnego, zastanawiając się, czy może dzieciak jeszcze nie wyszedł a moje obawy były bezpodstawne. Jednak już z daleka doszły mnie kryzki i ze zgrozą rozpoznałem, że jeden z głosów należy właśnie do niego. Nim się zorientowałem moje ciało zareagowało i zacząłem biec w stronę, z której dochodziły te dziwne odgłosy kłótni. 

-Zostaw mnie, świrze!

Głos Erena niósł się po okolicy, zwracając uwagę ludzi ale nikt sobie nic z tego nie robił. Tylko nasza dwójka miała świadomość, co się może wydarzyć, jeśli ojciec Erena dopnie swego i chyba właśnie tego obawialiśmy się najbardziej - że nie ważne, co byśmy robili, jemu i tak się uda w jakiś sposób osiągnąć swój cel. Moje serce szalało ale bynajmniej nie od wysiłku fizycznego, jaki zapewniłem ciału, ale od targających mną niepokoju i złości. Byłem wściekły sam na siebie, że jednak nie przyszedłem pod samą szkołę by go odebrać. Miałem złudne wrażenie, że nic się nie stanie, jak pokona ten krótki kawałek pieszo. Nie wsłuchiwałem się w dalsze wykrzykiwane słowa, gorączkowo myśląc, co zastanę na miejscu i jak powinienem zareagować. Jednak moje plany na nic się zdały.

Gdy dotarłem do miejsca obok szkoły, zobaczyłem Erena i jego ojca. Mężczyzna ściskał mocno odsłoniętą rękę chłopaka do tego stopnia, że ta już zrobiła się lekko czerwona a w drugiej dłoni trzymał znajomą mi strzykawkę. Wpadłem w szał i gdyby nie resztki samokontroli z miejsca zabiłbym tego człowieka, jednak zamiast tego po prostu wyrwałem mu serum i skopałem tak, że po chwili leżał na ziemi u moich stóp a z jego ust i nosa powoli sączyła się czerwona ciecz. Musiałem powstrzymywać się siłą woli, by nie dokończyć dzieła i nie zabić go, by móc raz na zawsze się od niego uwolnić. Spojrzałem na stojącego obok mnie maturzystę, który trzymał się za zaczerwienioną rękę i patrzył z przerażeniem w zielonych oczach na leżącego mężczyznę, ciężko przy tym oddychając. Po chwili jednak wyczuł, że się mu przyglądam i jego spojrzenie przeniosło się na mnie. Chyba coś mu zaświtało w głowie, że już po wszystkim i jest bezpieczny, bo po chwili uśmiechnął się lekko, mimo że na jego twarzy wciąż malował się lęk.

Doskonale zdawałem sobie sprawę, że gdyby Eren chciał mógłby sam powalić własnego ojca i urządzić go może nawet gorzej, niż ja to zrobiłem. Niestety drugą stroną medalu było to, że Eren kochał swojego ojca i do niedawna jeszcze wierzył, że ten nie odzyskał wspomnień o swoim poprzednim życiu. Nie potrafi skrzywdzić kogoś, na kim mu zależy. To się w nim wcale nie zmieniło. Dlatego wiedziałem, że w takich wypadkach to ja muszę przejmować pałeczkę i szybko reagować, by nie dopuścić do żadnej tragedii, nie ważne na jakiej płaszczyźnie. 

-Chodźmy, Eren. 

Wyciągnąłem do niego dłoń a drugą ręką schowałem serum do torby, decydując się, że zadzwonię później do Hanji i przebadamy je by upewnić się, czy to serum które jest potrzebne do zmiany Erena w Tytana Atakującego albo w jakiegokolwiek tytana ogółem. Bałem się, że mężczyzna posiada tego jeszcze więcej i będzie próbował do skutku ale miałem nadzieję, że po dzisiejszych batach chociaż trochę się opamięta i pójdzie na leczenie psychiatryczne dla osób, które chciały skrzywdzić swoje dzieci. Chłopak chwycił moją dłoń i zacisnął na niej palce, po czym pociągnął mnie jak najszybciej jak najdalej stąd, nie spoglądając ani razu więcej na kaszlącego własną krwią mężczyznę. Czułem, że jest roztrzęsiony i że ta sytuacja go przerasta, ale póki nie zechce ze mną na ten temat porozmawiać nie będę naciskać. Teraz widziałem, że potrzebuje chwili milczenia i z chęcią chciałem mu je dać. Gdzieś z tyłu głowy miałem nadzieję, że to się więcej nie powtórzy, chociaż ciągle miałem gdzieś zapaloną czerwoną lampkę by uważać i mieć oczy dookoła głowy. Mówią, że nadzieja umiera ostatnia więc to chyba prawda, jeśli po dwóch atakach dzień po dniu wciąż ją miałem. Z resztą w poprzednim życiu też dane było mi się o tym przekonać, gdy trzymałem w ramionach konającego przez klątwę Ymir Erena i czułem, jak moje serce umiera wraz z nim. Chciałem żyć nadzieją, że tym razem tak się nie stanie, nawet jeśli miało to być złudne.

Mimo pośpiechu w jakim szliśmy, droga do domu ciągnęła nam się niesamowicie, przynajmniej według mnie. Miałem wrażenie, że potrzebowaliśmy parę godzin, chociaż w rzeczywistości gdy weszliśmy do mieszkania zegar w salonie zaczął wybijać równo godzinę 14:00. Dopiero gdy zamknąłem za nami drzwi Eren puścił moją rękę i po szybkim zdjęciu butów i rzuceniu torby byle jak, za co miałem w planach opieprzyć go później, rzucił się na kanapę ukrywając twarz w poduszkę. Zastanawiałem się, co mam zrobić i jak zareagować. Nie byłem do końca pewien ale na wszelki wypadek napisałem do Isabel, by dzisiaj nie przychodzili i zostawili nas samych. W końcu roztrzęsiony Eren z pewnością nie chciał, by więcej osób widziało go w tym stanie a ja nie chciałem dokładać mu zmartwień. Podszedłem do mebla na którym zaległ niczym wielki kloc drewna i przykucnąłem przy nim, po chwili zastanowienia zaczynając gładzić jego plecy.

-Dlaczego mój ojciec taki jest? Dlaczego chce mi to zrobić?

Wymamrotał w poduszkę, przez co ledwie go zrozumiałem, ale mimo szczerych chęci nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie, więc nie powiedziałem nic. Po prostu trwałem przy nim nawet wtedy, gdy nogi już trochę mi zdrętwiały, ale nie miałem zamiaru się od niego odsuwać. Dopiero po dłuższym czasie obrócił twarz i spojrzał na mnie a ja mogłem zauważyć zapuchnięte od płaczu oczy i pokryte łzami policzki. Ścisnęło mi się serce na ten widok, więc przytuliłem go mocno do siebie, chcąc w jakikolwiek sposób pokazać, że przy nim jestem i nie musi się bać. Objął mnie jednym ramieniem, wciąż leżąc na brzuchu nie miał zbytnio innej możliwości, a gdy się odsunąłem podniósł się do siadu i otarł łzy twarzy, pociągając cicho nosem.

-Przepraszam.

Mruknął ale ja mogłem jedynie pokręcić głową dając mu znać, że nie musi przepraszać. Nie umiałem znaleźć odpowiednich słów, by go pocieszyć. Więc po prostu przy nim byłem. Miałem nadzieję, że tyle wystarczy.

Komentarze

Popularne posty