Zapisane w gwiazdach - Rozdział 18


 *pov. Bill* 

Siedziałem na tylnyn siedzieniu samochodu Marty. Moja dłoń spleciona była z palcami Toma na siedzeniu pomiędzy nami, a ja obserwowałem obrzeża miasta, które w tym momencie mijaliśmy. Zastanawiałem się nad tym wszystkim i czy ta ucieczka jest właściwym wyjściem. Im bardziej to analizowałem, tym bardziej byłem pewien, że nie mieliśmy innej opcji, jeśli chcieliśmy zostać razem i móc być w związku bez obaw, że ktoś nas spróbuje skrzywdzić. Jednak z drugiej strony czułem się okropnie winnym odciągania Toma od jego rodziny, przyjaciół, życia które miał i zastanawiałem się, czy on to sobie na pewno dobrze przemyślał. Spojrzałem w szybie na jego odbicie. Dredziarz patrzył prosto na drogę przez przednią szybę, uśmiechając się delikatnie. Ścisnąłem jego palce, żeby zwrócić na siebie jego uwagę i niemal czułem przygniatającą moje serce skałę, gdy na mnie spojrzał. 

-Tom... chciałbym cię o coś zapytać, dobrze? 

Widziałem, że Tom się odrobinę zaniepokoił moim drżącym głosem, ale absolutnie nie potrafiłem tego opanować. Oblizałem wargi i nagle w ustach poczułem pustynię, jakbym od dni nie miał nawet kropli wody w ustach. Musiałem jednak zadać to pytanie, musiałem się upewnić. 

-Dobrze to sobie przemyślałeś? Nie chcę cię odciągać od twojego życia. Nie chcę, żebyś potem tego żałował. 

Uśmiech na twarzy blondyna zaparł mi dech w piersiach i moje myśli zaczęły wirować. Wiedziałem, że Marta się nam przysłuchuje ale przysięgam, że nawet gdyby teraz zaczęła na nas krzyczeć z jakiegoś dziwnego powodu, nie zauważyłbym. W tym momencie nie byłem w stanie zauważyć niczego ani nikogo, poza Tomem, który tak czy inaczej był całym moim światem. 

-Billy, nigdy nie będę tego żałować. Kocham cię ponad wszystko i przemyślałem sobie to bardzo dokładnie jeszcze przed przyjazdem do ciebie, nie martw się o to. 

Z każdym jego słowem czułem ogarniającą mnie ulgę, a gdy w końcu musnął moje usta w czułym pocałunku, nim się na powrót odsunął na swoje miejsce, moje serce na moment przestało bić. Mogłem jednak odetchnąć z ulgą i oparłem czoło o szybę, wpatrując się w oddalające się światła miasta, które zostawiliśmy w tyle. 

Nawet nie wiem, kiedy odpłynąłem, ale w pewnym momencie znalazłem się w pracowni Williama. Dobrze ją znałem, bo przez ostatnie miesiące wielokrotnie przesiadywałem tu godzinami, rozmawiając o tym wszystkim z moim poprzednim wcieleniem i poznając naszą historię. Przez ostatnie tygodnie, gdy byłem pewien, że już nigdy nie będę mógł być z Tomem, było to dla mnie istne cierpienie. Teraz jednak było inaczej. Cieszyłem się, że tu byłem. Czarnowłosy poprzednik odłożył pióro, którym właśnie pisał i odwrócił się do mnie z uśmiechem na ustach.

-Wyczułem twoje szczęście. Tom wrócił, prawda?

Wyszczerzyłem do niego ząbki i zająłem moje ulubione miejsce na jego kanapie, siadajac na niej po turecku. Zdążyłem się już dowiedzieć, że William jest w stanie odczuwać wszystkie moje emocje a od czasu do czasu jest w stanie nawet zajrzeć w moje wspomnienia, żeby zorientować się w sprawie. 

-Wrócił. Właśnie jesteśmy w drodze do Francji. 

-Uciekacie?

Mężczyzna uniósł jedną brew w geście niejakiego niezrozumienia, ale wiedziałem, że absolutnie nas nie potępia. Akurat on był kimś, kto na sto procent to zrozumie. 

-Francja jest jednym z niewielu krajów, gdzie związki kazirodcze są legalne i nie będzie nas nikt za to ścigał. Marta ma tam znajomego, który będzie teraz naszym prawnym opiekunem a za rok wyprowadzimy się na swoje. 

-Ale jeszcze chwilę temu czułeś się niepewnie. 

Spuściłem wzrok i dosłownie czułem, jak języki zawstydzenia wpełzają powoli na moją twarz, zabarwiając ją na czerwono. Dla Williama prostym było powiedzenie mi, że "przecież to Tom, to oczywiste", ale on już to wszystko przeżył. Ja musiałem się tego nauczyć.

-Chciałem, żeby Tom był pewien swojej decyzji. Ja nie mam rodziny, mam tylko jego i Martę. On zostawia za sobą przyjaciół, rodzinę, mamę... Martwiłem się, żę nie do końca przemyślał tę ucieczkę. 

-Ale on jest pewien, prawda? Tak samo, jak ty. 

-Ty mi powiedz. 

Po pokoju rozniósł się wdzięczny śmiech mojego poprzedniego wcielenia i sam musiałem się uśmiechnąć. Miło było dla odmiany być tu w dobrym humorze. 

-Oczywiście. Rozmawiałem z Thomasem. Co zabawne, obaj podjęliście decyzję już jakiś czas temu. Żadne z was jednak nie miało dość odwagi, żeby zrobić pierwszy krok. Gdyby nie pani Marta, jeszcze przez długi czas bylibyście rozdzieleni. 

Mężczyzna wstał ze swojego miejsca i podszedł do mnie, kładąc mi rękę na ramieniu w geście wsparcia i uśmiechnął się do mnie najszczerszym uśmiechem, jaki widziałem u kogokolwiek, poza Tomem. 

-Teraz wracaj do swojego Toma. Przed wami jeszcze długa droga, Bill. Tylko pamiętaj - nie możecie się poddawać. Nie ważne, co stanie wam na drodze. Waszym przeznaczeniem jest być razem, cokowliek się nie wydarzy. Nie trać wiary i nie poddawaj się. Będę tu, by cię w każdej chwili wesprzeć.

Ostatnie słowa słyszałem jak przez mgłę, gdy się wybudzałem. Dopiero po kilku sekundach zdołałem otworzyć oczy i zorientowałem się, że Tom delikatnie potrząsa mnie za ramię. Uśmiechał się do mnie ciepło, ale widziałem ukrytą w jego oczach nostalgię i smutek. 

-Chodź, musimy się pożegnać z Martą i przesiąść się do jej przyjaciółki. 

Skinąłem głową i przetarłem wciąż zaspane oczy. Teraz nadchodziła najtrudniejsza część tej ucieczki.


*pov. Tom*

Obserwowałem z boku, jak mój kochay Billy żegna się ze swoją opiekunką. Doskonale wiedziałem, że łączy ich szczególna więź i wiedziałem, że to pożegnanie będzie dla nich okropnie ciężkie. Nie mogłem jednak nic na to poradzić. Jedyne, co mogłem zrobić, to upewnić się w przyszłości, że będą mogli regularnie się widywać. Dla nich obojga była to niezwykle ważna i szczególna chwila, której nie chciałem przerywać. Westchnąłem cicho i przytuliłem Billa, gdy podszedł do mnie ze łzami w oczach i był gotowy do odjazdu. Marta wciąż stała przy swoim samochodzie, próbując powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy, podczas gdy ja pomogłem Billowi wsiaść do niewielkiego vana z przyciemnianymi szybami i szybko zająłem miejsce tuż obok niego. Chłopak od razu po zapięciu pasów wtulił się we mnie, więc objąłem go mocno ramieniem i głaskałem po plecach, gdy silnik zadźwięczał i powoli ruszyliśmy w drogę. Obejrzałem się jeszcze na moment i przez tylną szybę spojrzałem na Martę. Mimo, że w zupełnie innym sensie, oboje czuliśmy to samo. Bill jest najważniejszy i zrobimy wszystko, żeby był szczęśliwy. 

Droga bocznymi drogami, tak by jak najmniej rzucać się w oczy i nie wpadać na monitoring ani na policję po drodze, była bardzo monotonna i dłużyła się niemiłosiernie. Obserwowałem przez jakiś czas przesuwający się punkt, który nas oznaczał, na ekranie GPS, ale w końcu i mnie zmożył sen. Ogarniająca nas ciemność i bliskość Billa były tak kojące, że nie potrafiłem utrzymać oczu otwartych. 

-NIE ZASYPIAJ!

Nagły krzyk sir Thomasa, który rozbrzmiał w mojej głowie, kompletnie mnie rozbudził. Z zaskoczeniem spojrzałem w szybę i wlepiłem wzrok w moje odbicie, chociaż było ono dość niewyraźne. Po kilkunastu sekundach zamiast samego siebie, widziałem moje poprzednie wcielenie. Uniosłem delikatnie brwi w geście zdziwienia. Do tej pory tylko raz zdażyło się, aby skontaktował się ze mną w taki sposób. Żebyśmy nie znajdywali się gdzie indziej, poza tą rzeczywistością. 

-Nie możesz zasnąć. Musisz zadbać o Billa. 

Powiedział, ale chyba zauważył, że jego słowa nie mają zbyt wielkiego sensu dla mnie. Według mnie jedno w cale nie wykluczało drugiego i nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. 

-Torba pod siedzeniem pasażera. Tam jest broń. Ta cała Julita, która prowadzi, też wydaje mi się podejrzana. Mam złe przeczucia co do niej i co do tej sytuacji. Bill zasnął ale William nie może się z nim skontaktować, nie wiem, dlaczego. Nie pijcie i nie jedzcie nic, co ona wam da i uważaj. Być może będziecie musieli uciekać. Obserwuj drogę na tym dziwnym urządzeniu. Jeśli cokolwiek cię zaniepokoi, wymyśl coś, żebyście mieli szansę na ucieczkę. 

Poczułem, jak moje serce przyspieszyło bicie. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję z tego wszystkiego. Zerknąłem z powrotem na GPS, ale nie zauważyłem nic podejrzanego ani żadnej zmiany.

-Obseruję gwiazdy. Będę wiedział, jeśli zboczycie z drogi. Postaram się wtedy dać ci znać.

Usłyszałem jeszcze słowa sir Thomasa, ale tym razem dobiegały one jakby z oddali. Zerkałem to na drogę, to na GPS, to na odbicie prowadzącej auto kobiety w lusterku, siedząc jak na szpilkach. Słowa mojego poprzedniego wcielenia bardzo mnie zaniepokoiły a wiedziałem, że nie oszukałby mnie. Ze wszystkich ludzi na ziemi, on i William nigdy w życiu by nas nie okłamali. Rudowłosa kobieta zauważyła, że nie śpię i uśmiechnęła się do mnie w lusterku.

-Przed nami długa droga. Możesz się przespać, jeśli chcesz. 

Jej głos był miły i przyjazny, a jednak ja miałem wrażenie, jakby właśnie syczała do mnie niczym wąż. Choćby okazała się najmilszym człowiekiem na ziemi, ostrzeżenie sir Thomasa było dla mnie o wiele wiecej warte, niż czyjekolwiek zapewnienia na świecie.

-Nie jestem zmęczony. 

Skłamałem, chociaż krążąca mi w żyłach adrenalina i pobudzała mnie o wiele bardziej, niż byłbym skłonny tego przyznać. Po pewnym czasie zacząłem się jednak zastanawiać, czy sir Thomas przypadkiem się nie pomylił ani niczego źle nie zinterpretował. Na GPS już widać było granicę z Holandią, przed którą mieliśmy wysiąść. Przeanalizowałem wszystko w myślach.

Samochodem z Hamburga do Oude Statenzijl, gdzie mieliśmy się spotkać z człowiekiem, który od teraz miał być naszym prawnym opiekunem, były mniej więcej trzy godziny drogi. Ponieważ jeździliśmy pobocznymi drogami, planowaliśmy pokonać tę drogę w około pięć godzin. Na mapie już widziałem, że zostało nam mniej niż 50 kilometrów do tego miejsca, więc z pewnością jechaliśmy w dobrym kierunku. Pytanie tylko, dlaczego w takim razie sir Thomas...

-Zatrzymaj się!

Niemal podskoczyłem na miejscu, gdy usłyszałem nagły krzyk Billa. Byłem pewien, że wciąż śpi, ale jego głos był jak najbardziej pełen energii. Jęknął głucho, łapiąc się za brzuch i zwijając się na siedzeniu obok mnie. Czułem, jak moje ciało przeszywa okropna energia. Bałem się o niego i nie miałem pojęcia, co się w ogóle stało. Ruda chyba nie była mniej przerażona, niż ja, bo niemal od razu wcisnęła z całej siły hamulec i po chwili zatrzymaliśmy się, aż nami rzuciło. Ułożyłem odwróconemu do mnie plecami Billowi dłonie na ramionach, i zacząłem mu je rozmasowywać, jednak on się wyrywał. Co się tu do cholery dzieje? 

-Billy?

Ale on mnie nie słuchał. Odpiął pas i desperacko walcząc o oddech otworzył drzwi i upadł na ziemię, nie podnosząc się jednak z klęczek. Wypadłem z samochodu i pobiegłem do niego, przyklękając przy nim. Byłem przerażony i chyba byłbym w stanie dostać nawet w tym momencie zawału, przysięgam. 

-Bill, co się dzieje? Proszę, Billy, mów do mnie.

Mamrotałem błagalnie, bojąc się go nawet dotknąć, żeby nie sprawić mu bólu. Bill cały czas jęczał, zupełnie jakby był w agonalnym bólu i miałem wrażenie, że zaraz oszaleję. Jednak gdy na mnie spojrzał, jego twarz była zupełnie spokojna. Puścił mi oczko i wtedy zrozumiałem. William w końcu się z nim skontaktował i mieli plan. Gorączkowo myślałem, jaki mógł on być, podczas gdy mój ukochany wciąż odgrywał idealnie swoją rolę. Usłyszałem, że nasz kierowca wysiada z samochodu i rozejrzałem się dookoła, szukając jakiejkowliek podpowiedzi. Kobieta podeszła do nas wolnym krokiem i gdy na nią spojrzałem, niemal się nie skrzywiłem. Chociaż wyglądała na zmartwioną, mogłem dać sobie rękę uciąć, że jest bardziej wkurzona niż zmartwiona. 

-Możesz przy nim posiedzieć? Przyniosę mu jego leki.

Poprosiłem drżącym głosem. Kobieta przykucnęła przy nas i położyła wijącemu się z bólu Billowi rękę na ramieniu. Chciałem jej tę rękę odrąbać, ale powstrzymałem się i pobiegłem do drzwi, przy których siedziałem, żeby zacząć grzebać w moim plecaku. Wyciągnąłem butelkę wody i chciałem wracać, gdy... tuż za samochodem, poza zasięgiem wzroku rudej, zauważyłem dość sporej wielkości gałąź. Mój mózg zaczął pracować na pełnych obrotach, ale nie miałem czasu, żeby się zastanawiać. Pobiegłem w ich stronę, po drodze szybko zabrałem gałąź i z rozpędu walnąłem kobietę w tył głowy. Ruda padła bez ducha na ziemię a ja spojrzałem na Billa, który w tym momencie emanował spokojem. Sprawdził jej puls i wzruszył ramionami.

-Zemdlała. Niedługo się pewnie obudzi. 

Mruknął, po czym zaczął grzebać w kieszeni jej kurtki i wyciągnął telefon. Wybrał numer alarmowy i uśmiechnął się do mnie w pewien przerażający sposób.

-Dobry wieczór, operator numer 7, w czym mogę pomóc?

W Billa nagle jakby coś wstąpiło. Zaczął ciężko oddychać i miałem wrażenie, że on zaraz na prawdę wpadnie w panikę albo coś. Cholera, on jest serio dobrym aktorem. 

-Na... napadli... na nas... 

Mówił urywanym, płaczliwym głosem. Kręciłem głową z niedowierzaniem. On jest serio genialny. 

-Proszę mi opisać, co się stało. Gdzie jesteście?

-Aaaaa!

Krzyknął Bill i rzucił urządzenie gdzieś daleko w krzaki. Zrozumiałem. To był dla nas znak. Zabraliśmy z auta nasze plecaki i zaczęliśmy biec. Nie mogliśmy być pewni, kiedy na miejsce dotrze policja. Jedno było pewne - musieliśmy uciekać. 

Komentarze

Popularne posty