Rebeliant - Rozdział 1


 Minusem pracy w policji jest fakt, że trzeba ślepo słuchać rozkazów nawet, jeśli sam się z nimi nie zgadzasz. O tym myślałem w poniedziałek rano, gdy zakładałem swój mudnur, żeby wyjść do pracy. Pracy, którą do tej pory kochałem a teraz bałem się do niej iść. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać ani jakie będą nasze nowe wytyczne. Plusem było jedynie to, że dzięki temu mogłem w jakiś sposób chronić moją rodzinę i im pomagać. Chociaż tyle mogłem dla nich zrobić...

-Uważaj na siebie, Tom, proszę cię. Nie wiesz, co cię dzisiaj czeka, zmiany mogą być ogromne. Nie narażaj się bez potrzeby, dobrze? 

Usłyszałem moją mamę za plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem jej przepełnione troską oczy i niepewny uśmiech. Czułem się dokładnie tak samo jak ona, tylko nie chciałem jej tego okazywać, dlatego po prostu się uśmiechnąłem i przytaknąłem.

-Nie martw się, mamo. Poradzę sobie, dobrze o tym wiesz. Wrócę do domu na kolację, dobrze?

Odpowiedziałem i pocałowałem ją na pożegnanie w policzek. Co prawda normalna zmiana w policji zaczyna się o godzinie 8 i kończy o 16, jednak jako młodszy aspirant miałem pod sobą 18 innych ludzi za których byłem odpowiedzialny i zobowiązany byłem pojawić się na posterunku godzinę wcześniej, żeby wysłuchać nowych wytycznych i ogłoszeń oraz listę zadań do zrealizowania na dany dzień a po skończonej pracy muszę sprawdzić sprzęt i sporządzić raport z całego dnia co oznacza, że zazwyczaj jestem w pracy od 7 do 18 lub nawet 19, zależy do tego jak się dzień potoczy. Nie byłem jakoś najbardziej szczęśliwy z tego tytułu, jednak lubiłem tę pracę i nie chciałem jej zmieniać. Sam miałem sporo obaw co do tego, jak to teraz będzie po tej chorej rewolucji i wprowadzeniu dyktatury ale... nie był to powód, by od razu zmieniać swoją pracę i wywracać całe swoje życie do góry nogami. O ile do wczoraj było to bardzo proste, to teraz nie byłem tego aż taki pewien.

Na posterunku pojawiłem się zawczasu, bo o 6:45 i ponieważ miałem jeszcze wystarczająco czasu postanowiłem pójść do pokoju pracowniczego i zrobić sobie kawę. Co prawda z tego całego stresu nie zdążyłem zjeść śniadania, no ale tak to bywa...

Stałem przy blacie z kubkiem kawy w ręce wpatrując się w podłogę jak kompletny idiota i zupełnie nie czułem smaku tego napoju. Czułem się cholernie źle ale nie potrafiłem tego nawet konkretnie nazwać. Wyszedłem więc przed budynek i odpaliłem papierosa. Po prawdzie dawno temu rzuciłem palenie, ale czasem paliłem ze stresu a teraz czułem się tak cholernie zestresowany, że nie potrafiłem tego ogarnąć rozumem. Przyglądałem się graffiti i plakatami dookoła, które zostawili po sobie ludzie wściekli na oświadczenie prezydenta i nie mogłem im się dziwić. Co prawda widziałem je już wcześniej w drodze do pracy, ale dopiero teraz to do mnie trafiło. Szczególnie jeden z tych plakatów przyciągnął moją uwagę. Szybkim i chaotycznym ale dalej bardzo ładnym pismem dużymi literami zostało napisane "You better run, get away - we're gonna take you down, singing Viva la Victoria!". Coś mi to mówiło ale nie wiedziałem, w którym kościele mi dzwoni więc wyciągnąłem telefon i wygooglowałem to. Tak jak myślałem, była to piosenka a raczej jej refren. "Viva la Victoria" od Eclipse. 


Szczerze mówiąc to ta piosenka idealnie pasowała do nastroju panującego w kraju i nie mogłem temu zaprzeczyć. Szkoda, że nie mogłem również głośno wyrazić swojego zdania na ten temat. Podskórnie czułem, że wolność słowa skończyła się wczoraj o godzinie 19.

-Tom! Skończ tą przerwę na fajkę i chodź, ruszamy.

Usłyszałem z parkingu a gdy tam spojrzałem zobaczyłem mojego kolegę z pracy, Andreasa. Również jest aspirantem i prowadzi grupę numer 8, podczas gdy ja jestem odpowiedzialny za 7. Machał do mnie z radiowozu, co trochę mnie zdziwiło.

-Co masz na myśli?

Zapytałem, podchodząc do niego i opierając się o bok samochodu. Chłopak wywrócił oczami i przetarł twarz. Zdecydowanie był zmęczony i mogłem powiedzieć, że miał za sobą nocną zmianę - co on więc tutaj jeszcze robił?

-W centrum są zamieszki, wszystkie jednostki są tam skierowane. W nocy goniliśmy za jakimiś protestantami, było kilka bójek ale nic poważnego. Teraz w centrum się kotłuje i czuję, że wybuchnie bomba.

-Nie możesz odebrać ludziom wolności i oczekiwać, że to zaakceptują.

Skomentowałem, wsiadając na miejsce pasażera i dopiero wtedy zorientowałem się, że trzymam kubek z na wpół wypitą kawą w dłoni. Westchnąłem cicho, wylałem napój na beton i wrzuciłem kubek do schowka, żeby go przypadkiem nie rozbić bo narobiłbym tym tylko szkód a najwyraźniej nie było czasu, żebym poszedł do środka i go odniósł.

-Mamy mały problem, bo rebelianci mają dobrego lidera.

-Już? To trochę szybko.

-Dzisiaj w nocy wdrapał się na szczyt ratusza po ścianie i nawoływał do obalenia władzy. Wymknął się patrolowi który próbował go złapać i zniknął. Teraz znowu się pojawił i ich prowadzi.

-Skoro stoi na czele grupy to jaki problem, żeby go aresztować?

Andre spojrzał na mnie bardzo poważnie wykorzystując fakt, że staliśmy na światłach. Widziałem w jego oczach, że o tej dyktaturze myśli dokładnie to co ja - tylko że nie mogliśmy nigdy być pewni, że w służbowym aucie nie podłożono nam podsłuchu, więc nie mogliśmy nic mówić na głos. Lepiej zachowac ostrożność niż się bez potrzeby narażać na problemy.

-Po pierwsze, biega po grupie i co chwilę jest w innym miejscu. Po drugie, nikt do końca nie wie, jak on wygląda. Po trzecie, rebelianci go chronią a jest ich coraz więcej.

Znałem swojego kolegę na tyle by wiedzieć, że gdyby nie służba do której się zobowiązał to sam brałby udział w tej rebelii i musiałem przyznać mu rację, bo sam miałem na to dużą ochotę. Zaparkowaliśmy niedaleko centrum i dalej kierowaliśmy się już pieszo a czym bardziej zbliżaliśmy się do centrum, czyli dokładnie pod ratuszem, tym bardziej słyszeliśmy... muzykę?

-WE ARE DOGS UNLEASHED! OUT OF CONTROL! FULL OF DREAMS NOBODY KNOWS! UNLEASHED! DYING TO ESCAPE, WE DON'T WANT TO SUFFOCATE! WE ARE DOGS UNLEASHED!

Ktoś śpiewał a tłum rebeliantów po każdym "Dogs unleashed" wyli niczym wilki do księżyca. Spojrzałem z zaskoczeniem na Andre, który wzruszył ramionami.

-Załatwili liderowi mikrofon.

Skwitował krótko i dołączyliśmy do grupy policjantów, którzy zebrali się wokół ratusza. Ustawiono nas dokładnie przed wejściem do budynku i wciśnięto nam w ręce pałki i tarcze - z resztą wszyscy byli w nie uzbrojeni. Sprawdziłem jeszcze, czy na pewno mam swój pistolet w zasięgu ręki i tak się stało. Co prawda nie chciałem go używać ale musiałem być gotów w momencie, jeśli dojdzie do sytuacji zagrożenia życia i wolałem być o to spokojny.

-Tom, na rozkaz samego prezydenta masz przejąć dowodzenie nad grupą do stłumienia rebelii! 

Powiedział mi jeden kolega i wręczył jakieś papiery do ręki. Przeczytałem je szybko i zakląłem. Cholerna stuprocentowa skuteczność! Inaczej pewnie by mnie nie wybrano. Kolega z posterunku przypiął mi odznakę mającą wskazywać na to, że jestem liderem a ja chciałem tylko zapaść się pod ziemię. Czy ten dzień mógł być jeszcze gorszy?

Po tłumie rebeliantów przeszedł szept niczym fala - od ludzi najbliżej nas aż po tył. Staliśmy twarzą w twarz z naszymi znajomymi, rodzinami i wszystkimi mieszkańcami kraju po dwóch przeciwnych stronach i serce mi się z tego powodu krajało. Zainteresowało mnie jednak, dlaczego zrobiło się wśród nich nagle poruszenie.

-Więc policja w końcu wybrała lidera?

Rozbrzmiał głos, który jeszcze chwilę śpiewał, zachęcając do walki. Minęła niedługa chwila, nim z tłumu rebeliantów tuż przede mną pojawił się chłopak. Był mniej więcej mojego wzrostu a spod czapki wystawały kosmyki czarnych, długich włosów. Na nosie miał zawiązaną arafatkę, przez co z całej twarzy widoczne miał tylko oczy - intensywne, ciemnobrązowe oczy, które były wręcz hipnotyzujące a teraz widniały w nich wściekłość i żal. Był szczupły i dość dziwnie ubrany jak na mój gust - na szyji miał zawiązany czarny szalik, miał na sobie skórzaną kurtkę, na dłoniach rękawiczki bez palców, bardzo obcisłe, czarne spodnie i wysokie, ciężkie buty na nogach. Spod arafatki widziałem kawałek mikrofonu, który miał przyczepiony do twarzy. Dałem znać kolegom, żeby pozostali na swoich miejscach i sam wystąpiłem krok do przodu, stając twarzą w twarz jak lider z liderem. Przyglądaliśmy się sobie wzajemnie tak przez chwilę, nim chłopak znów zabrał głos.

-Jak się nazywasz?

Zaskoczył mnie, nie powiem. Takiego pytania zdecydowanie się nie spodziewałem. Poprawiłem chwyt swojej tarczy, co dało niestety gorsze wrażenie na rebeliantach, niż powinno.

-Tom.

-Tom...

Powtórzył miękko, jakby zastanawiał się nad czymś i po chwili ściągnął z twarzy arafatkę, zaskakując tym wszystkich. Mimo że wiedziałem, że stoi przede mną mężczyzna to musiałem przyznać, że był on po prostu piękny. Blada, nieskazitelna cera, pełne, malinowe usta i... niestety bardzo, bardzo smutny uśmiech. Na moment zapomniałem, że nie powinienem mu się tak intensynie przyglądać.

-Jestem Bill. W przeciwieństwie do informacji szerzonych w wiadomościach nie mam zamiaru się ukrywać. Powiedz, Tom, wiesz dlaczego łatwo jest zastraszyć większość ludzi i ich zniechęcić do ich zamiarów, jakiekolwiek by nie były? Jesteś wysokim rangą policjantem, więc musisz o tym wiedzieć.

-Każdy ma coś do stracenia. Mała sugestia że to stracą sprawia, że tracą grunt pod nogami.

-Jaką więc, Tom, masz strategię na kogoś, kto nie ma nic do stracenia?

Kompletnie zbił mnie tym z tropu. On jednak nie czekał na odpowiedź i rozłożył ręce, wskazując na wszystkich rebeliantów.

-Nie mam nic, Tom. Nie mam rodziny, jestem samotnikiem więc nie mam również przyjaciół. Jedyne, co dawało mi radość w życiu to moja wolność i podróże. Ta wolność została mi odebrana. Moje serce zostało wyrwane. Nie tylko moje. Wolność jest najwyższą wartością dla ludzi zaraz po miłości. Wczoraj nam to odebrano, tobie również. Dziwisz nam się, że jesteśmy wściekli?

-Nie, jednak nie może dojść do zamieszek.

-Zamieszek?

Zaśmiał się Bill i otarł wyimaginowaną łzę z kącika oka. Jego śmiech był jakiś... rozgoryczony. Smutny.

-O nie, Tom, nie będzie zamieszek. Zabijemy każdego, kto stanie na drodze naszej wolności. Jeśli będzie trzeba, to was tutaj również. A teraz powiedz mi, jak chcesz zaszantażować kogoś, kto nie ma nic do stracenia?

Nie miałem odpowiedzi na to pytanie. Bill wyłączył swój mikrofon i nachylił się do mnie.

-Nie rozumiem, czemu nie chcesz walczyć o swoją wolność ale pewnie masz kogoś, kogo chcesz chronić. Wydajesz się dobrym chłopakiem. Idź do tego kogoś i odejdź stąd, nie mieszaj się w nie swoją walkę, Tom. Nie ryzykuj życia bez sensu. I powiedz swoim kolegom, że każdy kto nie chce stawiać swojego życia na szali powinien iść do domu i nie próbować nas zatrzymać. Nie będziemy mieć litości.

Zdziwiłem się, że mnie ostrzegł ale pokręciłem głową.

-Żaden z nas nie może odejść.

W jego ciemnych oczach zabłysnęło zrozumienie. Nawet, jeśli nie do końca wiedział o co chodzi to domyślał się, że coś jest na rzeczy.

-Szkoda.

Wyszeptał i włączył na powrót swój mikrofon. Przez chwilę zawiązywał arafatkę wokół swojej szyji nim zaczął się wycofywać i wtapiać w tłum.

-Rebelianci! Do broni.

Powiedział bardzo cicho ale na placu ratusza rozbrzmiało to echem. Rebelianci jak jeden mąż krzyknęli na zgodę i dopiero teraz to dostrzegłem. Każdy z nich był uzbrojony. Skądś bardzo szybko udało im się zdobyć spory zasób broni. Możemy mieć problem. O dziwo jednak żaden z nich nie rozpoczął walki.

-Nie damy odebrać naszej wolności!

-Nie!

-Nie damy się zatrzymać w walce o tę wolność!

-Nie!

-Wyrwiemy swoją wolność z powrotem!

-TAK!

Bill zagrzewał ich do walki  a rebelianci mu odpowiadali. Jego postać już dawno zniknęła mi z oczu, jednak zdawało się jakby on doskonale wszystko widział. Ustawiłem się z powrotem na jednej linii z moimi kolegami. Minęła chwila, nim głos Billa znów rozbrzmiał mi w uszach.

-Rebelianci... zdobądźmy ratusz stolicy.

Komentarze

  1. Oooo! Po przeczytaniu tego nie wiem czego mogę się spodziewać ale mam nadzieję że Tom przejdzie na stronę Billa. Boże dopiero pierwszy rozdział a ja już zakończenia sobie tworzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha a zakończenie planuje bardzo ciekawe więc no

      Usuń
  2. Co do rozwoju akcji to dalej mam pustkę w głowie, ale jeszcze bardziej ciekawi mnie fakt jak z tego opowiadania chcesz stworzyć TWC 😁 tzn. Podejrzewam, że skoro Bill tu i teraz twierdzi, że nie ma nic do stracenia bo jest samotny to w tym temacie jest coś na rzeczy (jak to bywa w Twoich opowiadaniach - jest drugie dno) i nagle okaże się, że Tom jest jego 'drugą połówką' 😁
    No nic... Czekam na kolejną część,💟 pozdrawiam cieplutko - Twoja ASIA 💋

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, kto wie… musisz czekać na kolejne rozdziały to się przekonasz 😇

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty