Lustereczko - rozdział 2
Ciemnowłosy mężczyzna siedział w łazience i nie miał
kompletnie kontroli nad swoim ciałem. Po podłodze walały się odłamki rozbitego
lustra, w których mógł się doskonale przejrzeć i był przerażony tym
widokiem. Gdy jego wzrok znów zawędrował do jednego ze szklanych odłamków, znów
zauważył intensywnie zielone oczy otoczone grubą, czarną obwódką, w których
błyszczało czyste szaleństwo a jego usta opuścił przerażony krzyk, rozcinający
powietrze dookoła niczym najostrzejszy nóż. Chwycił się za twarz i miał ochotę
wyłupać sobie te okropne, obrzydliwe oczy, ale doskonale wiedział, że nie
potrafił tego zrobić. Czuł, jak strach zaciska swoje lodowate, kościste dłonie
na jego gardle, powoli acz skutecznie odbierając mu oddech.
Nie pozbędziesz się
mnie.
Głos rozlegający się w jego głowie był ostatnim, które
usłyszał, nim stracił przytomność, opadając na miękki dywan wykładający zimne
kafelki łazienkowej podłogi.
Ciężkie powieki uniosły się i lekko zamglone, szmaragdowe
oczy nieprzytomnym wzrokiem spojrzały na wypełnione zimnym powietrzem
pomieszczeniem, w którym leżał. Czując ogromny ból głowy wstał powoli i zaczął
zauważać pewne zmiany, jakie zaszły w łazience, odkąd ostatnim razem był
przytomny. Rozbite lustro walające się po podłodze i pomniejsze plamy krwi na
bielusieńkim dywanie i zimnej podłodze. Poprawił swoje okulary i podniósł się
do siadu, próbując sobie przypomnieć cokolwiek z poprzedniego wieczora, co
jednak było trudniejsze niż przypuszczał. Uniósł rękę, na której miał zegarek i
zauważył, że miał na ręce krew. Prawdopodobnie rozbijając lustro poranił sobie
skórę dłoni. Zerknął na zegarek i zauważył, że dochodzi szósta rano. Miał
jeszcze sporo czasu do wyjazdu, ale powinien się już powoli zbierać. Machnął
dłonią i po chwili łazienka lśniła czystością, ale niezbyt przejął się swoimi
ranami. Ostrożnie, nie chcąc się przewrócić, wstał z podłogi i podszedł do
apteczki, z której wyjął maść na rany otwarte i eliksir na ból głowy.
Jednak jego jak na ironię dość spokojny poranek przerwało mu
pukanie do szyby. Spojrzał w tamtym kierunku i ujrzał srebrzysto-szarą, dobrze
znaną mu sowę. Otworzył okno i odebrał od pupila zaadresowaną do niego kopertę,
po czym pogłaskał ptaka po głowie i dał jakąś przekąskę, którą miał pod ręką.
Otworzył kopertę i wyjął z niej starannie złożoną kartkę papieru, na której
widniało dobrze mu znane, staranne pismo, które mogło należeć tylko do jednej
osoby. Odczytał wiadomość a na jego twarzy pojawił się delikatny, czuły uśmiech
a serce w jego piersi mocniej zabiło. Nie odpisał na wiadomość. Doskonale
wiedział, że jest to zbędne. Ale cieszył się, że ją otrzymał. Podziękował
dzielnej sowie, która musiała przebyć wiele kilometrów, by dostarczyć mu
wiadomość na czas i oddelegował ją do jej właściciela, nie dając jej nic do
przekazania.
Odwrócił się na pięcie i otworzył swój kufer, z którym
zawsze podróżował, po czym spakował do niego potrzebne mu rzeczy. Bielizna,
podkoszulki, koszule, jeansy, elegancki garnitur, dresy, gdyby chciał iść poćwiczyć,
swetry, szaliki, dwa płaszcze i swoją ulubioną, skórzaną kurtkę, na samym końcu
dodając kilka par butów i zamknął niewielką walizeczkę. Jedynie dzięki
odpowiedniemu zaklęciu w tak niewielkim wnętrzu udawało mu się zmieścić
niezliczoną ilość rzeczy. Chwycił torbę na ramię, którą zawsze miał przy sobie
i sprawdził, czy wszystko ma. Rezerwacja hotelowa, jest. Notatnik, kałamarz i
pióro, są. Dokumenty na temat jego nowego zadania. Jest. Apteczka zawierająca
wszelkiego rodzaju leki i opatrunki, jest. Broń palna i pociski. Są. Portfel i
paszport, są. Dopakował jeszcze kilka osobistych drobiazgów, które zawsze miał
przy sobie, po czym spojrzał na zegarek. Ledwie minęła szósta, choć wydawało
się, że to wszystko trwało o wiele dłużej.
Zdjął granatową koszulę i spodnie w kant, w których zasnął
na ziemi i stanął przed lustrem. Od zakończenia nauki w Szkole Magii i
Czarodziejstwa w Hogwartcie znacząco się zmienił. Jego postura stała się o wiele
bardziej męska i umięśniona. Wyrzeźbione mięśnie wyraźnie odznaczały się na
zadbanym ciele, które zdobiło kilka większych i mniejszych blizn, pamiątek z
jego delegacji. Jednak nie tylko to zdobiło teraz jego ciało. Od dwóch tygodni,
odkąd padł ofiarą jednego z nieznanych mu zaklęć, na jego ciele coraz bardziej
rozrastał się magiczny, czarny tatuaż, którego początek znajdował się tuż pod
żebrami po lewej stronie, gdzie widniała plama w kształcie sierpa księżyca.
Patrząc na siebie w lustrze dotknął opuszkami tej pamiątki i westchnął. Lekarze
od samego początku nie mieli pojęcia, czym oberwał i jak mu pomóc, aczkolwiek
według wyników wszelakich badań, którymi przez kilka dni go zamęczali, oprócz
tego, że tatuaż się rozrastał, nie zostawiał na nim żadnych konsekwencji. Nie
zabijał go, nie szkodził mu. Po prostu był. W końcu więc zaniechano prób
usunięcia go i młody mężczyzna musiał pogodzić się z tym, że któregoś dnia
będzie miał ciało pokryte dziwacznym wzorem.
Już zawsze będę z
tobą.
Usłyszał znów ten przerażający głos w głowie i miał
wrażenie, że zaschło mu w ustach ze strachu. Wiedział, że nikt nie wypowiedział
tych słów. Zdawał sobie sprawę, że to tylko jego wyobraźnia. Ale i tak drżał za
każdym razem, Z rozmyślań wyrwał go dzwonek do drzwi. Nie zważając na to, że jest półnagi, wyszedł z sypialni i skierował się po schodach w dół, po chwili otworzył drewniane drzwi z mosiężnymi okuciami i zauważył stojącą przed nim przyjaciółkę.
-Cześć, Harry. Chyba jestem nie w porę?
Piegowate policzki dziewczyny pokryły się szkarłatem, gdy
tylko wzrok jej orzechowych oczu prześlizgnął się po atrakcyjnym ciele aurora, podświadomie przygryzła wargę.
-Ginny, wejdź, proszę. Zaraz się ubiorę i wrócę do ciebie.
Odsunął się, wpuszczając ją do środka po czym uciekł na
górę, zamykając się w sypialni i starając się uspokoić swoje rozszalałe serce. Wydawało
mu się, że dzwonek do drzwi był kolejnym wymysłem jego powoli zatracającego się
w szaleństwie, jak mu się wydawało, umysłu, ale na całe szczęście jeszcze nie
zwariował. Przynajmniej teraz mógł odetchnąć z ulgą.
Komentarze
Prześlij komentarz