Nuty naszych serc - Rozdział 7
W szpitalu spędziłem całe cholerne 5 dni i ani trochę nie było mi to w smak. Tommy praktycznie nie opuszczał mnie na krok i spał na krześle, będąc tylko dwa razy w tym czasie w domu żeby się umyś i przebrać. Wtedy z kolei zajmowała się mną mama z Nailem i przysięgam, że gdyby nie mój młodszy braciszek to byłbym w stanie zamordować tę kobietę za jej nadopiekuńczość i skakanie nade mną jak nad małym dzieckiem ale musiałem ją zrozumieć - zostałem ciężko pobity i musiałem przejść natychmiastową operację zaraz po przetransportowaniu do szpitala, to musiało ją przerazić na śmierć. Musiałem więc zacisnąć zęby i jakoś to znieść chociaż szczerze miałem nadzieję, że ta cała nadopiekuńczość niedługo jej przejdzie bo inaczej istnieje ryzyko, że zwariuję. Mimo tej całej dość ciężkiej sytuacji i tego zamieszania, które ciągle dookoła mnie panowało to cieszyłem się i starałem się korzystać ile mogę z faktu, że mam Tommy'iego ciągle obok siebie i mogę spędzać z nim czas.
Zanim ktoś coś powie - tak, wiem, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak głupie są moje jakiekolwiek świadome bądź podświadome pragnienia bycia tak blisko niego bo wiem, że chłopak nie jest mną ani trochę zainteresowany i nie ma względem mnie żadnych romantycznych uczuć, no ale pomarzyć można, prawda? No i nie robiłem nic złego, nie robiłem z siebie ofiary ani nic, żeby tylko zaskrabić dla siebie trochę więcej jego czasu czy współczucia. Po prostu spędzałem z nim czas i tyle, a w tym przecież nie ma nic złego, skoro sam chciał ze mną spędzać ten czas, prawda?
Westchnąłem cicho i przekręciłem się na drugi bok, obserwując za szklaną ścianą jak Tommy i moja mama rozmawiali o czymś z prowadzącą mnie lekarką. Mama stała do mnie plecami, więc absolutnie nic nie byłem w stanie wyczytać z jej twarzy - w czym swoją drogą byłem mistrzem, bo moja kochana rodzicielka była dla mnie niczym otwarta księga - jednak Tommy niestety też nie ułatwiał mi tego zadania i stał z kamienną twarzą i wzrokiem wbitym w lekarkę. Byłem tym faktem trochę zirytowany, bo rozmawiali już dosyć długo i niepokoiłem się, że coś mogło się stać albo że coś jest nie tak z moimi wynikami. Nie miałem żadnej informacji i cholernie mnie to irytowało, bo nienawidziłem takiej niewiedzy czy niepewności. No ale oczywiście wyboru nikt mnie nie pozostawił i musiałem po prostu czekać, aż moja rodzina do mnie wróci i poinformuje mnie o najnowszych faktach na mój temat. No co, przecież to typowe, że na swój temat człowiek dowiaduje się wszystkiego jako ostatni!
Ocknąłem się z zamyślenia w momencie, gdy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i spojrzałem w tamtym kierunku ale ku mojemu zaskoczeniu - jedynie Tommy wszedł do pokoju. Rozejrzałem się szybko, jednak nigdzie nie zauważyłem mojej mamy, co było dość nietypowe. Uśmiechnąłem się do blondyna i podniosłem lekko na łokciach, bo szczerze mówiąc miałem już dość leżenia ale mimo faktu, że ja czułem się dobrze to ciągle miałem zakaz wstawania bo lekarze twierdzili, że muszę jeszcze coś odpocząć po operacji albo coś, kto wie. Nie znam się za specjalnie na tym wszystkim ale mam zawsze powtarzała, że zalecenia lekarza to świętość i nie mogę ich łamać, więc nie chciałem tego robić.
Blondyn usiał obok mnie na łóżku i dotknął delikatnie mojej dłoni palcami, jednak po jego minie widziałem, że coś mu siedzi w głowie. Przyglądałem mu się przez chwilę, po czym ścisnąłem palce jego dłoni w swojej i uśmiechnąłem się lekko, gdy uniósł na mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu.
-Co wam powiedziała lekarka?
Zapytałem jak gdyby nigdy nic, bo tak właściwie nie spodziewałem się żadnych złych wieści. Jednak coś we wzroku mojego przyjaciela mówiło mi, że stało się coś niepokojącego.
-Zaraz sama do ciebie przyjdzie i ci powie.
Ton Tommy'ego był zupełnie bez wyrazu i coś w środku podpowiadało mi, że nie powinienem go o nic więcej dopytywać. Nie wiem, dlaczego ale miałem kompletnie idiotyczne wrażenie, że blondyn był dość blisko płaczu i ani trochę mi się to nie podobało. Chociaż próbował zachować spokój i całkiem dobrze mu to wychodziło, to widziałem po nim, że coś jest nie tak a to sprawiało, że sam stałem się cholernie nerwowy i nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Czas ciągnął się niemiłosiernie a cisza między nami po raz pierwszy od sam nie wiem, kiedy była dosłownie nie do zniesienia i cholernie krępująca. Czułem się przez to jeszcze gorzej i nie wiedziałem, co mam na to poradzić aż w końcu lekarka weszła do pokoju i uśmiechnęła się ale wyglądała na... cholernie zmęczoną i zaniepokojoną.
-Dobrze się pan czuje, panie Lambert?
Zapytała na powitanie na co pokiwałem głową i przełknąłem ciężko ślinę, próbując się w jakikolwiek sposób uśmiechnąć, chociaż nie miałem na to w tym momencie absolutnie siły.
-Tak ale zastanawiam się, co się takiego stało, że wszyscy są tacy nerwowi?
Denerwowało mnie to, jak zachrypnięty był mój głos ale nie wiedziałem, co mam innego zrobić. Nie miałem już więcej wody i podskórnie czułem, że nie powinienem teraz prosić o to Tommy'ego. Powiem, że po raz pierwszy w życiu dosłownie doświadczyłem tego uczucia gdy czujesz niemal namacalnie, że atmosfera w pokoju staje się coraz cięższa aż w końcu jest ona nie do wytrzymania.
-Panie Lambert...
-Adam.
Poprawiłem lekarkę bo nie znosiłem, jak się do mnie tak zwraca - zawsze miałem wrażenie, jakby zwracali się do mojego ojca.
-Adamie. Bardzo przykro jest mi cię o tym informować, ale... Masz raka.
Komentarze
Prześlij komentarz