Opiekun - rozdział 14


 

-Kapralu, nowi kadeci będą u nas za godzinę.

Usłyszałem czyjś głos za plecami, a gdy się odwróciłem, zauważyłem jedną z moich podwładnych o pomarańczowych włosach i bladej cerze, która mimo młodego wieku była jedną z najlepszych w naszym Korpusie. Skinąłem, a ona odeszła, wracając do swoich obowiązków. Odłożyłem trzymane w ręku papiery odnoszące się do nowego eksperymentu Hanji i wyjrzałem za okno na błękitne niebo. Eren wraca do domu. Erwin zapewnił mu pokój tuż obok mojego, mimo, że o to nie prosiłem. Twierdzi, że dzieciak musi być pod stałym nadzorem a słucha jedynie mnie. Nie rozumiem, dlaczego miałby być pod nadzorem, ale nie obchodziło mnie to. Ważne, że będzie obok. Że będę mógł mieć na niego oko i bronić go w trakcie misji. Wstałem z miejsca i wyszedłem z pomieszczenia, przechodząc do pokoju za ścianą. Prosty i mały, urządzony tak, jak pokój, w którym mieszkałem, zanim zostałem kapralem. Mieszkaliśmy, w sumie. Po lewej stronie znajdowała się ściana zastawiona regałem. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, pod którym ustawiono biurko. Pod prawą ścianą było jednoosobowe łóżko i drzwi prowadzące do prostej łazienki, w której była mała, kwadratowa wanna, umywalka, nad którą wisiało lustro i toaleta. Podszedłem do drewnianego mebla i przejechałem palcami po blacie, który okazał się zaskakująco czysty. Najwyraźniej wszyscy w zamku wzięli sobie moje słowa do serca i poważnie potraktowali sprzątanie, którym męczyłem ich od tygodnia. Sięgnąłem do kieszeni w mojej kurtce i wyjąłem złożoną na pół kartkę, którą położyłem na meblu. Na białej powierzchni starannie napisałem kilka słów.

Gratuluję ukończenia szkolenia.
Witam w Korpusie Zwiadowców.

Zaraz potem wyciągnąłem przypinkę, którą zamówiłem specjalnie dla niego kilka miesięcy wcześniej. Srebrna przypinka Oddziału Specjalnego Korpusu Zwiadowców. Wiem, że Eren był w najlepszej dziesiątce, więc od razu miałem zamiar dołączyć go do moich podwładnych. Będzie odpowiadał przede mną i tylko przede mną. Uśmiechnąłem się do siebie na tę myśl. Chociaż zdaję sobie sprawę, że jakimś cholernym cudem zakochałem się w tym dzieciaku, to nie chcę już dłużej być z dala od niego i jestem pewien, że dam sobie radę ze wszystkim, również z powstrzymaniem swoich własnych uczuć. Przesunąłem jeszcze raz wzrokiem po wciąż niezamieszkanym pokoju i wyszedłem, kierując tym razem swoje kroki do kuchni, gdzie było zaledwie parę osób. Dzień, w którym przyjeżdżali nowi kadeci, co roku jest dosyć wolnym dniem dla większości, a przyjmowanie ich i oprowadzanie jest zadaniem zaledwie trzech, czasem czterech osób. Wiem, że zaszły zmiany, i oprócz Erena w naszym zamku zamieszka jeszcze 13 innych osób, reszta trafia do innych zamków w okolicy. Pomiędzy zamkami jest mniej więcej pół godziny jazdy konno, a my jesteśmy zamkiem centralnym, więc to tu rozgrywało się najwięcej, najważniejszych rzeczy. Nalałem sobie filiżankę świeżo zaparzonej herbaty i ledwo upiłem łyk, gdy poczułem, jak ziemia delikatnie drży. Zaskoczony odłożyłem naczynie na blat i wraz z dwójką innych Zwiadowców wyszedłem na dziedziniec, coraz wyraźniej słysząc tupot pędzących koni, a na horyzoncie coraz wyraźniej majaczyły postacie naszych nowych rekrutów. Poczułem, jak moje serce przyspiesza, gdy na samym przedzie grupy zobaczyłem nikogo innego, jak Erena. Upewniłem się, że nad sobą panuję i oparłem niedbale o jeden z filarów, ziewając teatralnie.

-Eren! Zwolnij do cholery, idioto!

Usłyszałem niewyraźny głos jednej z towarzyszek dzieciaka, ale ten nie zareagował, nie zwalniając ani odrobinę. Po chwili cała grupa 14 rekrutów stała przed nami, w większości próbując uspokoić oddech i rozszalałe serca, a Zwiadowcy zabierali od nich konie, by o nie zadbać.

-Ty... debilu...

Wydyszała blondwłosa dziewczyna, opierająca dłonie na udach i próbując złapać powietrze do płuc, a jej lekko opalona twarz była w tym momencie zarumieniona. To chyba ona krzyczała chwilę wcześniej, ale nie jestem pewien. Zielone oczy namierzyły mnie i chłopak uśmiechnął się szeroko, tak, jak zawsze, gdy się cieszył, niewinnie i szczerze, roztapiając moje serce, i ruszył w moją stronę. Zasalutował przede mną i spojrzał na mnie z nutką ironii, którą ledwo można było zauważyć w jego niezwykłych oczach.

-Kapralu.

Przywitał się, a ja zmiażdżyłem go spojrzeniem i zaśmiałem się, po czym wyciągnąłem ramiona, a on, jak za dawnych czasów, ufnie wtulił się w moją pierś, łaskocząc mnie po twarzy kosmykami miękkich włosów, jednak po chwili musiał się odsunąć, a ja otrzepałem swoje ubranie z niewidzialnego kurzu i uśmiechnąłem się delikatnie.

-Witaj w domu.

Odparłem i przeniosłem spojrzenie na resztę zespołu, którzy już ustawili się w rzędzie, salutując, gdy tylko spojrzałem w ich kierunku. Przynajmniej są posłuszni, więc nie powinienem mieć z nimi większych problemów. Ta blondynka była mniej-więcej mojego wzrostu, możliwe, że nawet trochę niższa, i miała błękitne, niczym letnie niebo oczy. Przejrzałem wszystkich pobieżnie i zauważyłem, że Erwin i Hanji właśnie przyszli, więc wzruszyłem ramionami i wróciłem do kuchni, skąd zabrałem swoją ukochaną herbatę i skierowałem się do swoich komnat, chcąc się tam zaszyć do kolacji. No cóż, prawie mi się udało, prawie, bo w środku zastałem pewnego znajomego, bezczelnego bachora, którego wychowałem na własnej piersi, z której teraz moje serce chciało uciec za każdym razem, gdy był w pobliżu. Usiadłem naprzeciwko niego przy biurku, nie odzywając się jednak ani słowem. Wiedziałem, że czegoś ode mnie chce, więc sam zacznie mówić i nie myliłem się.

-Nie zmieniłeś tu wiele. Oprócz powieszenia mojego rysunku na ścianie.

Stwierdził z delikatnym uśmiechem tańczącym na jego pełnych ustach. Spojrzałem w miejsce, gdzie spoglądał i sam się lekko uśmiechnąłem. To jedna z cenniejszych rzeczy, jaką mam, bo dostałem ją od niego, prosto z serca. Wróciłem do niego wzrokiem i zrozumiałem, że mimo, iż ukończył szkolenie, wciąż jest jeszcze dzieckiem, a moją powinnością, jako jego opiekuna, jest chronić go, nie ważne, co się wydarzy. Skrzyżowałem ręce na piersi i odchyliłem się lekko, a jego zielone oczy od razu zmierzyły mnie ciekawskim spojrzeniem.

-Eren, wiem, że ukończyłeś szkolenie, ale misje poza murami znacznie różnią się od wszystkiego, co przeżyłeś w Korpusie Treningowym.

Powiedziałem, mierząc go spojrzeniem. Wiedziałem, że nie obchodzi go to zbytnio, albo raczej nie zdaje sobie z tego sprawy, chociaż po tym, jak wyraz jego twarzy zmienił się na poważny, zrozumiałem, że doskonale o tym wiedział, jednak nie dawał tego po sobie znać.

-Levi... obiecałem, że wrócę i będę cię chronić. Nie obchodzi mnie, co powiesz, i tak nie zmienię zdania. Jesteś dla mnie najważniejszy.

Jego ostatnie słowa przyspieszyły bicie mojego serca i sprawiły, że poczułem dziwne ciepło rozchodzące się po moim całym wnętrzu. Przyjemne uczucie, którego doświadczasz, gdy jesteś kochany. Podobało mi się. Tak.. z pewnością wystarczy mi ta miłość, którą mnie darzy nawet teraz, mimo, że moje uczucia do niego się różnią. Ale... czy chcieć czyjegoś szczęścia, chęć ochrony ukochanej osoby, to zbrodnia? Chyba nie, przynajmniej tak sądzę. Nie mam zamiaru się tym teraz przejmować.

-Byłeś trzeci w najlepszej dziesiątce w Korpusie Treningowym, więc Erwin pozwolił ci natychmiastowo dołączyć do mojego Oddziału Specjalnego. Podlegasz mnie i tylko mnie. Masz się trzymać blisko, szczególnie poza murami i słuchać każdego mojego rozkazu, oraz wykonywać go, nie ważne, co by się działo. Zrozumiałeś? Za twoje błędy odpowiadam ja.

Wyjaśniłem jego sytuację, a on uśmiechnął się szeroko i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki jakąś kartkę, którą mi podał. Od razu rozpoznałem pismo naszego dowódcy i zorientowałem się, że trzymam w ręce list. Ale po co Erwin miałby pisać do Erena w trakcie jego szkolenia?

-Erwin wszystko mi napisał przed ukończeniem szkolenia. I tak byłbym w twoim oddziale, należenie do najlepszej dziesiątki jedynie mi to ułatwia.

Odparł, wzruszając ramionami i uśmiechając się szeroko. A więc to tak? Okey, niech będzie. Ale chciałbym się od niego jeszcze czegoś dowiedzieć o nowych kadetach, w końcu nie znam ich, a mam z nimi współpracować, za chwilę szykuje nam się kolejna wyprawa za mury i nie mogę pozwolić, by ktokolwiek był niesubordynowany. Mają się nas bezwzględnie słuchać.

-Opowiedz mi coś o tych nowych... Ciebie już znam, miałeś zapewniony najlepszy możliwy trening jeszcze przed dołączeniem do Korpusu Treningowego, ale muszę coś wiedzieć o innych, żeby móc podejmować odpowiednie decyzję. Będę spisywać informacje od ciebie, żeby móc je potem przekazać Hanji i Erwinowi.

Zażądałem, wyciągając długopis i kartki papieru z szuflady, z drugiej wyciągając zdjęcia nowych kadetów. Dzięki wychowaniu się wśród Zwiadowców, Eren doskonale wiedział, jakie informacje są istotne i co należy o kim powiedzieć, więc nie muszę się zbytnio wysilać, by dowiedzieć się wszystkiego, na czym mi zależy. Chociaż przyznam, że intryguje mnie ta blondyna, która na niego nakrzyczała. Jak blisko są? Co ich łączy? Muszę go jakoś o to wypytać, ale tak, by to wyszło naturalnie. Wskazał na pierwsze zdjęcie. Chłopak o krótkich, czarnych włosach i piegowatej twarzy. Wziąłem je w dłoń i przypiąłem do pierwszej kartki.

-Marco Bodt. Siódmy z pierwszej dziesiątki. Bardziej ceni sobie dobro innych niż swoje własne, jest gotów do poświęceń. Urodzony lider, wszyscy od razu mu ufają i będą za nim ślepo podążać. Dostrzega mocne strony innych i motywuje ich. Chciał służyć królowi w Żandarmerii, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie. Bardzo spokojny, aż za spokojny. Umie rozwiązać każdy konflikt. Jest jednak dosyć wolny i niezbyt zwinny, mimo dobrej oceny sytuacji i podejmowania przemyślanych decyzji.

Przyjrzał się kolejnemu ze zdjęć i zmarszczył brwi, co trochę mnie zaskoczyło. Odłożyłem zapisaną kartkę i wziąłem kolejną, zabierając mu zdjęcie rudej kadetki.

-Maria Lent. Nie była w pierwszej dziesiątce. Bardzo żywiołowa i niespokojna, żywe srebro. Często pakuje się w kłopoty i wszędzie jej pełno. Zwinna i gibka, bardzo szybka, ale niezbyt dobra w walce. Zawsze wprowadza wszystkich w dobry nastrój. Szybko zyskuje sobie sympatię innych, ale nie jest dobrą liderką, zostawiona sama sobie często podejmuje złe decyzje. Nie wiem o niej zbyt dużo, nie jesteśmy w zbyt dobrym kontakcie. Chciała wstąpić do Garnizonu, ale zmieniła zdanie w dzień zakończenia treningu.

Opowiedział, po czym wskazał na kolejne zdjęcie, którą okazała się ta owa blondynka.

-Annie Leonhart. Nie lubimy się zbytnio, ciągle rywalizujemy. Zadziera nosa i jest aspołeczna, nie potrafi współpracować w grupie. Świetna w walce wręcz, silna i szybka, ale wszystko olewa i jeśli uzna coś za bezsensowne, nie zrobi tego. Odsuwa od siebie ludzi i najchętniej olałaby wszystkich i wszystko. Jak coś ją zdenerwuje, jest przerażająca.

Wyjaśnił, biorąc w dłoń kolejne zdjęcie. Co jak co, ale o tę całą Annie chyba nie mam się co martwić. W końcu i tak jest mój.

Komentarze

Popularne posty