Pełnia - Rozdział 8


 W końcu też nadszedł ten dzień – wakacje się skończyły a ja stałem, kompletnie wykończony, na peronie 9 i ¾ czekając na swoją kolej, aby wsiąść do pociągu. Nawet nie zorientowałem się że ktoś mnie woła, dopóki nie poczułem czyjejś dłoni na ramieniu. Drgnąłem przestraszony i spojrzałem niepewnie w tamtym kierunku ale zamiast oczu pełnych pogardy zauważyłem zmartwione, orzechowe oczy ukryte za szkłami okularów... 

-Syriuszu, wszystko z tobą w porządku? 

Zmartwiony ton przyjaciela przywrócił mnie do rzeczywistości. Otrząsnąłem się i spróbowałem się uśmiechnąć, jednak sądząc po jego minie marnie mi to wyszło. 

-Tak, wybacz, zamyśliłem się tylko. 

Odpowiedziałem w końcu ale po minie czarnowłosego wiedziałem, że nie udało mi się go oszukać. Nic już jednak nie powiedział, tylko wziął mnie pod rękę i niedługo później razem wsiedliśmy do jednego z niewielu wciąż pustych przedziałów. 

-Remus i Peter za niedługo przyjdą, umówiliśmy się że odnajdą nas w pociągu. Przez całe lato nie odpisałeś na ani jeden list, co się z tobą działo? 

Zadawał kolejne pytania a ja nie potrafiłem ukryć zaskoczenia. Nawet nie wiedziałem, że wysłali mi jakiekolwiek listy... Tą namiastkę normalności moi rodzice też musieli mi odebrać na czas wakacji, inaczej nie byliby sobą, prawda? 

-Wybacz, nie wiedziałem, że pisaliście. 

Przyznałem. James coś dalej mówił ale ja odpłynąłem. Ocknąłem się dopiero, gdy ktoś pociągnął mnie za rękę i zorientowałem się, że za oknem jest kompletnie ciemno a pociąg stoi. Spojrzałem na przyglądających mi się ze zmartwieniem kolegów. Nie pamiętałem, kiedy Remus i Peter się do nas dosiedli. Nie mogłem sobie przypomnieć nic z całej naszej wielogodzinnej drogi do Hogwarts. Zupełnie odpłynąłem... 

-Jesteśmy na miejscu. 

Teraz nie zadawali już pytań, nawet James który przecież z natury jest tak bardzo ciekawski. Po prostu poczekali, aż się zbiorę a potem wspólnie opuściliśmy pociąg i ruszyliśmy w stronę zamku. Jednak nawet to – drogę do zamku, powitanie pierwszorocznych, ogłoszenia dyrektora, samą kolację i przejście do dormitoriów – pamiętałem, jak przez mgłę. Wiedziałem, że to wszystko się działo ale miałem wrażenie, jakbym nawet w najmniejszym stopniu nie był częścią tych wydarzeń, jakby mnie tam wcale nie było. Poczułem czyjeść chłodne palce przy swojej szyi a przeraziło mnie to do tego stopnia, że odskoczyłem od tej osoby i przylgnąłem do ściany, którą miałem za plecami. Nie potrafiłem złapać tchu nawet mimo tego, że widziałem przed sobą zmartwione twarze moich współlokatorów a nie moich oprawców. 

-Chciałem tylko zdjąć ci krawat, szarpałeś się z nim strasznie... 

Ciche słowa Remusa odbijały się po mojej czaszce, ale ich sens absolutnie do mnie nie docierał. Przepełniała mnie w tym momencie tak silna potrzeba ucieczki że myślałem, że oszaleję jeśli za chwilę nie wybiegnę stąd najszybciej, jak to dla mnie fizycznie możliwe. Nawet, jeśli to byli moi przyjaciele a nie moi opracwy i nie stanowili dla mnie zagrożenia. 

-Syriuszu, co się z tobą działo przez te wakacje? 

Chłopak o czarnych jak noc włosach ruszył w moją stronę powoli, trzymając otwarte dłonie w powietrzu jakby chciał mnie zapewnić, że nie mam się czego obawiać a jego orzechowe oczy wpatrywały się we mnie z taki wyrazem, jakbym był bardzo rannym i w dodatku przerażonym zwierzątkiem. Pozwoliłem, aby się do mnie zbliżył i pomógł mi zdjąć krawat, przy czym niemal zachłysnąłem się powietrzem. Zupełnie, jakbym wcześniej się dusił. Następnie pomógł mi zdjąć przeszkadzającą mi szatę, nim poprowadził mnie na łóżko. Niemal od razu dopadł do nas Remus, trzymając w dłoniach butelkę wody i tabliczkę czekolady a Peter szperał za czymś w swoim kufrze. 

-Dasz radę się przebrać czy mamy ci pomóc? 

Tym razem pytanie zadał Remus. Zdawało mi się, że na moment ogarnęła mnie jakaś niezrozumiała dla mnie magia, gdy spojrzałem prosto w jego szczere, zielone oczy ale to wrażenie bardzo szybko minęło. Otworzyłem usta, jednak nie byłem w stanie odpowiedzieć. Uniosłem więc dłonie i próbowałem rozpiąć guziki mojej koszuli, jednak palce trzęsły mi się tak bardzo, że nie byłem w stanie tego zrobić. 

-Poczekaj. 

Polecił chłopak, odłożył przyniesione rzeczy na podłogę i sprawnie rozpiął moją koszulę, szybko uporał się też z rozpięciem mojego paska od spodni, dając mi więcej możliwości na złapanie oddechu. Czułem, jak delikatnie zsunął mi koszulę z torsu a ta opadła za mną na łóżko ale dopiero po chwili zwróciłem uwagę na fakt, że wszyscy w pokoju zamarli. Przyglądałem im się z niejakim niepokojem a oni wpatrywali się w moje ciało, jakbym był na jednej ze sklepowych witryn, gotowy do zostania nabytym przez kupca. 

-Syriuszu... kto ci to zrobił? 

Głos James’a sprawił, że zadrżałem. Pobrzmiewała w nim ogromna frustracja, złość oraz przerażenie. Nigdy nie spodziewałem się usłyszeć takiego tonu z ust wiecznie radosnego chłopaka, który nigdy się niczym zbytnio nie przejmował. Przez kilka chwil nie miałem pojęcia, o czym on tak właściwie mówi. Dopiero potem przypomniałem sobie, że nie wszystkie rany zadane mi przez matkę i ojca zdołały się zagoić – mimo użycia magii, wciąż potrzebowały czasu by zniknąć. Odchrząknąłem i spróbowałem naciągnąć na siebie z powrotem koszulę ale przecież już i tak wszyscy je widzieli, więc jaki był w tym sens? Nie miałem pojęcia ale był to odruch, którego nie umiałem kontrolować. 

-Uhm, ja... miałem mały wypadek.  

Zacząłem, jednak nie skończyłem bo prerwało mi wyjście Peter’a z pokoju. Sądząc po jego minie nie czuł się najlepiej i nie mogłem go za to winić. Mój wilkołaczy przyjaciel dopadł do swojego bagażu i po chwili wrócił do mnie z jakimś słoikiem tajemniczej mazi w dłoniach, siadając delikatnie na łóżku obok mnie. 

-Ta maść dobrze goi rany. Mogę? 

Brzmiał bardzo niepewnie i chciałem zabrać od niego specyfik, sam się sobą zająć ale nie pozwolił mi na to i po chwili delikatnie pokrywał moje rany maścią, która zapachem bardzo przypominała mi lawendę. James stał dalej w tym samym miejscu, wpatrując się we mnie i co chwilę zaciskając dłonie w pięści, to rozluźniając je, jakby hamował swoją złość co trochę mnie dziwiło. Przecież nie miał powodu do złości, prawda? Chyba, że złościł się na mnie... to nie byłoby przecież niczym dziwnym w moim życiu. 

-Syriuszu, czy to twoi rodzice tak cię skrzywdzili? 

Zapytał przez zaciśnięte zęby a pytanie to zawisło w powietrzu pomiędzy nami. Było tak nieoczywiste, że nawet Remus na moment przestał wsmarowywać maść w moją skórę i wyczułem jakoś podświadomie jego zawahanie, nim wrócił do przerwanej czynności. Mogłem jedynie spuścić głowę, bo nie byłem w stanie już dalej znieść wzroku orzechowych oczu, który wręcz ciskał piorunami nawet jeśli domyślałem się, że to nie na mnie się wściekał. 

-Proszę, zostawmy to, James. 

-Mamy to zostawi?! 

Chociaż ja szeptałem, młodego dziedzica Potter’ów złość aż rozsadzała od środka i było to po nim widać. Wyglądał, jakby zaraz miał eksplodować z wypełniającej go złości i frustracji. Tylko że ja nie chciałem tego robić. Pragnąłem jedynie odrobiny spokoju. 

-Proszę... 

-Oni muszą za to zapłacić! Tak nie wolno! Musimy iść powiedzieć McGonagall albo Madame Pomfrey albo... 

-Nie! 

Zaprotestowałem, wstając odrobinę zbyt gwałtownie sądząc po tym, że zrobiło mi się czarno przed oczami i słyszałem, jak coś – prawdopodobnie słoik z maścią Remus’a – upada głucho na podłogę w naszym pokoju. Czułem, że dosłownie tracę grunt pod nogami a w głowie kręciło mi się, jakbym właśnie zaliczył przejażdżkę na huraganie zamiast karuzeli. 

-Błagam, nie... 

Wiedziałem, że to powiedziałem. Chociaż może bardziej miałem nadzieję, że te słowa faktycznie opuściły moje usta, nim poczułem dziwny aczkolwiek krótki pęd powietrza a potem nie było już nic, co mogłem w jakimkolwiek stopniu nazwać rzeczywistością. 

Komentarze

Popularne posty