Odnaleźć siebie - Rozdział 2 - REWRITE


 pov Justin

Czekałem na przystanku, czekając na autobus, który zawiezie mnie do domu, z założonym na głowę kaputem i słuchawkami w uszach z których płynęła moja ulubiona muzyka a ja wpatrywałem się w czubek swoich butów. Z nieba spadał desz, który kompletnie mnie już przemoczył, nie pozostawiając na moich ubraniach nawet suchej nitki a mimo to, jak ostatni idiota, nie schowałem się pod wiatę przystanku, przez co co chwilę drżałem, gdy zawiewał mocniejszy wiatr. Przecież i tak nie miało znaczenia, czy jestem zdrowy czy chory - do pracy muszę pójść zawsze, jeśli nie chcę mieć problemów. Dlatego zawsze miałem 100% frekwencji w szkole i do tej pory nie opuściłem ani jednego dnia w pracy. Wolałem być gdziekolwiek, byle nie w domu.

"We all wanna be somebody, we just need a taste of who we are"*

Te słowa piosenki echem odbijały się w mojej głowie, podczas gdy ja po raz setny odtwarzałem od nowa scenę, która wydarzyła się kilka godzin temu w ciasnym gabinecie właściciela firmy, który tak mną zawładnął. 

Odurzony narkotycznym zapachem mężczyzny, który zdecydowanie przywodził mi dom i którego podświadomie szukałem całe swoje życie, przynajmniej tak mi podpowiadało serce, trwałem w uścisku silnych ramion nowopoznanego mężczyzny, który nie pozwalał mi się odsunąć nawet na milimetr. Moje serce szalało a ja sam nie rozumiałem swoich sprzecznych uczuć i kompletnie nie wiedziałem, jak mam się zachować w tej niespodziewanej i nie powiem przyjemnej sytuacji. Z jednej strony chciałem go od siebie odepchnąć i uciekać najdalej jak się da, jednak z drugiej strony pragnąłem na zawsze pozostać w tych bezpiecznych ramionach, które zdawały się móc mnie ochronić przed całym złem tego świata. W końcu jednak odsunął się ode mnie, wciąż nie wypuszczając mnie z objęć, i odgarnął mi z twarzy niesforne kosmyki włosów, zaglądając mi głęboko w oczy a ja zatopiłem się w jego tęczówkach o kawowej barwie bez pamięci. 

-Niedługo wszystko się zmieni, obiecuję.

Te słowa brzmiały jak piękna obietnica, której nikt ani nic nie może złamać a ja bardzo chciałem wierzyć w te słowa. Chciałem ale nie mogłem po raz kolejny zaufać komuś obcemu - nie chcę znowu zostać zranionym i opuszczonym, nie zniósłbym tego po raz kolejny. 

Westchnąłem ciężko, czując nasilający się ból głowy. Coraz wyraźniej czułem trawiącą moje ciało gorączkę i z każdą chwilą robiłem się senny a autobus, niestety, spóźniał się już niemal 20 minut. To nie oznacza dla mnie nic dobrego, bo był to ostatni, którym mogłem jechać. Jeśłi w ciągu 10 kolejnych minut się nie pojawi, będę musiał wracać z buta 5 km do domu a nie czułem się kompletnie na siłach, by to zrobić. Moim ciałem wstrząsnął kaszel, przez który aż zgiąłem się w pół i targało mną, jakbym zaraz miał wypluć płuca. Chwyciłem się krawędzi ścianki od wiaty, żeby nie upaść i próbowałem się jakoś uspokoić i w końcu złapać normalny oddech, jednak udało mi się to dopiero po dłuższym czasie a ja czułem się jeszcze bardziej wykończony, niż kilka minut temu. Chcąc nie chcąc pomyślałem o tym, że gdyby Nicholas tu był to z pewnością otoczyłby mnie swoimi opiekuńczymi ramionami, zabrał w ciepłe miejsce i zadbał o to, bym przebrał się w suche ubrania i wypił coś gorącego, żeby się rozgrzać. Miałem ochotę dać sobie za to w twarz, bo było to nierealne ale jednak moja wyobraźnia i rozmarzone serce wiedziało swoje i nie mogłem ukryć swoich pragnień przed samym sobą. Bolało to tym bardziej, że doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie ma absolutnie żadnych szans, abym kiedykolwiek miał kogoś bliskiego, kto będzie mnie kochał i o mnie dbał. Nasz los od czasu naszych narodzin jest przesądzony a moim przeznaczeniem jest bycie samotnym - przynajmniej w tym życiu, chociaż czasem nachodziły mnie myśli, czy w poprzednich wcieleniach też przeżywałem taką mękę. 

Nagle podskoczyłem, niemal się przewracając, gdy z piskiem opon zatrzymał się przede mną doskonale znany mi samochód z naszej firmy - trzyletnie autko o aerodynamicznym kształcie, ułatwiający osiąganie wysokich prędkości w krótkim czasie, pięknym wnętrzem wykonanym głównie ze skóry i wysokiego rodzaju drewna, niezwykłej mocy silnikiem. W dodatku w kolorze czarnej mgły - najpiękniejszym lakierze, jakim dysponowaliśmy. W moim przypadku posiadanie takiego auta to marzenie ściętej głowy - nie ma szans, bym kiedykolwiek mógł sobie pozwolić na tak drogi i dobry samochód. Perfekcyjny niemal w każdym calu. Nie miałem jednak czasu na zastanawianie się nad tym, jak fajnie byłoby posiadać takie auto, bo szyba od strony pasażera zjechała w dół i ukazała mi się twarz pochylającego się nad siedzeniem pasażera właściciela firmy a moje nozdrza od razu wypełnił jego przyjemny zapach wymieszany z zapachem późnoletniego deszczu. Wyciągnąłem słuchawki z uszu, chowając je do kieszeni i patrzyłem się w niego jak w obraz w muzeum. Zupełnie, jakbym ściągnął go tu myślami a wyglądałem jak siedem nieszczęść. Ja to zawsze mam szczęście.

-Przeziębisz się. Wsiadaj. I nie chcę słyszeć sprzeciwu.

To ostatnie zdanie dodał widząc, że już chcę zaoponować jego propozycji, więc po prostu zamknąłem usta i na chwilę zamilkłem. Zagryzłem dolną wargę i zastanawiałem się, czy w ogóle powinienem skorzystać z propozycji i wsiąść do samochodu mojego pracodawcy czy też lepiej byłoby mu jakoś grzecznie odmówić i wyplątać się z tej dość nietypowej jak dla mnie sytuacji. Z jednej strony moje ciało wręcz krzyczało, by wsiąść do tego auta i dać mu się podwieźć do domu a nawet porwać na koniec świata, jeśli tego będzie chciał, jednak zdrowy rozsądek kazał mi uważać i nie ufać nowopoznanej osobie. Kolejny podmuch zimnego wiatru, zwiastującego rychłe nadejście jesieni, przerwał jednak moje rozmyślania, bo zrobiło mi się tak zimno, że zacząłem drżeć jeszcze bardziej niż wcześniej. Od razu podjąłem decyzję i wsiadłem do auta z nieznajomym mi mężczyzną, od razu czując ogarniające mnie, przyjemne ciepło płynące z zamontowanego w samochodzie ogrzewania i jeszcze bardziej niż wcześniej intensywny zapach mojego pracodawcy. Przez myśl przeszło mi, ze muszę znaleźć perfumy, których używa, chociaż pewnie nigdy nie będzie mnie na nie stać ale chciałbym wiedzieć. 

-Dziękuję i przepraszam za kłopot.

Powiedziałem bardzo cicho, zapinając pasy i wbijając się głębiej w fotel podczas gdy dwudziestopięciolatek ruszył z cichym mrukiem silnika, w cale nie pytając mnie o adres - drżenie przemarzniętego ciała nie pozwalało mi jednak ani na zbytnie poruszanie się ani na mówienie, bo skurcze mięśni dochodziły nawet do krtani, która odmówiła współpracy. Udało mi się jednak na moment spojrzeć na mojego pracodawcę, który patrząc na drogę przed siebie uśmiechał się, jakby był z siebie dumny a jednocześnie jakby odczuł ogromną ulgę, co mnie zdziwiło - przyzwyczaiłem się, że uśmiechy w moim towarzystwie raczej nie są szczere ani miłe. Nie skomentowałem tego jednak, opierając głowę o przyjemnie miękki fotel i czując, jak moje ciało robi się dziwnie ciężkie, zupełnie jakby moją krew nagle zastąpił ołów. 

-Dobrze się czujesz?

Usłyszałem to pytanie ale miałem wrażenie, jakby dochodziło ono z bardzo daleka. Przyjemny zapach mężczyzny wymieszany z zapachem skórzanych wykończeń samochodu przyjemnie koił moje zmysły a ciepło było tak zniewalające, że nie potrafiłem mu się oprzeć i pragnąłem chłonąć to ciepło każdą cząsteczką mojego ciała. Nie potrafiłem jednak ani stwierdzić, czy to pytanie na prawdę zostało mi zadane czy też był to tylko wytwór mojej wyobraźni ani zmusić się do odpowiedzi, nawet krótkiej.

-Justin?

Ten niski głos wypowiadający moje imię pieścił moje uszy, niczym najlepsza muzyka na świecie. Mógłbym słuchać tego głębokiego głosu godzinami, chociaż teraz zdawał mi się tak bardzo odległy. Nie miałem siły nawet otworzyć oczu, więc pozwoliłem sobie rozkoszować się tym uczuciem do czasu, aż wbrew swojej woli i bez jakiejkolwiek kontroli odpłynąłem w pożerającą mnie, kojącą ciemność, gdzie nie było już kompletnie nic.

 pov Nicholas

Zaniepokoił mnie fakt, że chłopak miał rumieńce na policzkach mimo swojej bladej karnacji i zdecydowanie nie wyglądał na zdrowego. Gdy nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie, pozwoliłem sobie na dotknięcie jego czoła, co wywołało przyjemny dreszcz w mojej dłoni ale jednocześnie ogromne zaniepokojenie w moim sercu gdy okazało się, że był bardzo rozpalony. 

-Justin?

Zapytałem po raz kolejny, jednak dziewiętnastolatek nie zareagował. Spojrzałem krótko na niego i zauważyłem, że głowę oparł o fotel a oczy miał zamknięte. Niemal odetchnąłem z ulgą widząc, że po prostu zasnął gdy ręka, którą trzymał na kolanach, opadła bezwładnie tuż obok fotela. Zatrzymałem się na poboczu, czując przyspieszone bicie serca i ogarniającą mnie falę niepokoju nie wiedząc, co się dzieje. Odpiąłem swój pas i przysunąłem się do niego, próbując ignorować jego nęcący mnie zapach i sprawdzając oddech. Był płytki i przyspieszony a całe ciało rozpalone, jakby właśnie wykąpał się we wrzątku a nie stał pół godziny na zimnym deszczu doprawionym lodowatym wiatrem. Odnalazłem szybko odpowiedni punkt na nadgarstku i zmierzyłem jego puls orientując się, że jest niezwykle słaby i nieregularny. Stracił przytomność. Tylko to kotłowało się w mojej głowie. Niewiele myśląc i mając za priorytet zapewnienie mu bezpieczeństwa, zawróciłem auto i co chwilę kontrolując, czy jego stan się nie zmienia, mknąłem przed siebie wprost do mojego domu. W końcu dotarłem do rozległych, leśnych terenów za miastem, wśród których znajdowała się niewielka i ledwo widzialna droga, na którą ostrożnie zjechałem i zwolniłem, chociaż chciałem pędzić tak szybko, jak było to tylko możliwe. Musiałem jednak wziąć się w garść i nie narażać Justina na niebezpieczeństwo. W końcu zajechałem na ogromną polanę w samym środku lasu, gdzie znajdowało się kilkadziesiąt budynków i zaparkowałem niedbale auto przed największym z nich, skąd od razu wyszedł mój beta. 

-Otwórz drzwi! Wyślij kogoś po lekarza!

Rozkazałem mu, wysiadając z auta i przechodząc do drzwi od strony kierowcy, skąd po chwili wyciągnąłem na rękach nieprzytomnego czarnowłosego. Marc widząc sytuację zawołał kogoś, kogo pogonił do mieszkającego w samym centrum tego prywatnego "miasteczka" lekarza i przytrzymał mi drzwi, gdy przez nie przechodziłem. Podążył za mną na górę, gdzie pomógł mi się dostać do gościnnej sypialni i ułożyłem Justina na łóżku, zdejmując z niego przemoczone ubrania. Chwilę później chłopak leżał pode mną w samej bieliźnie, jednak nie zwracałem w tym momencie uwagi na dwuznaczność tej sytuacji, lustrując uważnym wzrokiem jego ciało. Miał na ciele wiele blizn i siniaków a na lewym udzie i ręce znajdowały się świeże bandaże, co dosyć mnie zdziwiło. Dodatkowo łatwo było zauważyć jego wychudzenie, gdy jego kruche ciało nie ukrywało się pod ubraniami. Widząc to wszystko mój wilk szalał niczym w gorączce a ja ledwo potrafiłem się opanować - bestia wewnątrz mnie burzyła się, widząc stan w jakim znajdował się nasotlatek. Od nieprzytamnego chłopaka odepchnął mnie dopiero lekarz - mężczyzna w średnim wieku, którego włosy przeplatały pasma siwizny, jednak w kwiecie wieku i w pełni sił. Postawił swoją torbę na podłogę i od razu zaczął badać chłopaka, nie wyrzucając mnie jednak z pomieszczenia a Marc po chwili wcisnął mi w dłoń jakąś koszulkę, jednak ledwo zwróciłem na to uwagę. Nie odrywałem wzroku od poczynań lekarza i ledwo powstrzymywałem się od rzucenia się na niego widząc, jak dotyka wychudzone ciało jednak wiedziałem, że jest to konieczne i czysto zawodowe zachowanie. W pewnym momencie wyjął z torby jakąś strzykawkę i szybko wcisnął jej zawartość do krwioobiegu nieprzytomnego nastolatka. Spojrzał na mnie, jakby się nad czymś zastanawiał, nim w końcu się odezwał, po raz pierwszy odkąd tu przyszedł.

-Załóż mu tę koszulkę i zejdźmy na dół, porozmawiamy.

Powiedział w końcu zbierając swoje rzeczy a ja dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, że to dlatego mój beta mi ją przyniósł. Szybko ubrałem czarnowłosego w o wiele za duży na niego T-shirt i ułożyłem go na miękkich poduszkach, okrywając szczelnie kołdrą, po czym podążyłem za lekarzem do kuchni, gdzie zasiedliśmy we trójkę przy stole, na którym czekała już na nas gorąca herbata.

-Myślę, że domyślasz się jego stanu. Dałem mu leki na zbicie gorączki, powinien się obudzić do południa. Jest wyraźnie niedożywiony i ma wiele ran na ciele, część z nich zdecydowanie pochodzi z bicia przez kogoś innego jednak części nie jestem w stanie przypisać do niczego. Kim on jest? Wydaje się być wilkiem ale żaden wilk nie byłby w aż tak złym stanie.

Przez chwilę milczałem, nie odpowiadając na pytanie naszego lekarza i prywatnie mojego dobrego przyajciela. Próbowałem uspokoić się na tyle, by nie rzucić się w bieg do miasta i pozabijać wszystkich jego mieszkańców aby być pewnym, że znęcający się nad tą leżącą na górze istotą jest martwy. W końcu jednak udało mi się uspokoić na tyle, by móc swobodnie rozmawiać. Spojrzałem najpierw na swojego betę a potem na lekarza - obaj przyglądali mi się z uwagą i z poważnym wyrazem twarzy. Wiedziałem, że to co im powiem zszokuje ich, jednak musieli wiedzieć.

-On jest moją Duszą.


*"Be somebody" Thousand Foot Krutch

Komentarze

Popularne posty