Nuty naszych serc - Rozdział 11


 *pov. Tommy*

Pojechałem do domu tylko na chwilę. Co drugi dzień jeździłem do domu żeby wziąć prysznic i się przebrać. Zazwyczaj zajmowało mi to trzy kwadranse, od momentu wyjścia ze szpitala do momentu powrotu tam. Dzisiaj nie zajęło mi to ani trochę dłużej, jednak serce momentalnie stanęło mi w piersi w momencie, gdy zauważyłem przychodzące połączenie ze szpitala. W gardle poczułem gulę i nie mogłem nawet przełknąć śliny, tak strasznie bałem się tego, co usłyszę po odebraniu telefonu. Ten jednak przestał dzwonić o wiele szybciej niż się spodziewałem, a ja nie potrafiłem zmusić się, żeby wybrać numer i oddzwonić. Zebrałem się tak szybko jak tylko mogłem i poleciałem do szpitala biegem na złamanie karku. Widok zapłakanej mamy Adama i jego zrozpaczonego ojca tuż przed salą szpitalną w której leżał Adam kompletnie mnie rozbroił. Już wiedziałem, że stało się coś okropnego i nie chciałem się dowiadywać, co takiego. Ledwo dusiłem cisnące mi się do oczu łzy i zastanawiałem się, co mam tak właściwie zrobić. Nie poradzę sobie, jeśli coś się stanie z Adamem. 

-Co... co się stało?

Wyjąkałem, nie chcąc w rzeczywistości słuchać tych wieści. Nie byłem nawet w stanie spojrzeć przez okno na leżącego w szpitalnym pokoju przyjaciela. Nie potrafiłem się do tego zmusić.

-Pogorszyło mu się. Nie jest w stanie samodzielnie oddychać... Lekarze nie wiedzą, dlaczego tak źle reaguje na chemioterapię.

Wyjaśnił mi jego ojciec a ja osunąłem się na ziemię czując, jak grunt osówa mi się spod nóg. Nic nie było tak straszne, jak właśnie ta wiadomość. Nigdy nie przeżyłem czegoś tak okropnego w całym swoim życiu. I nie byłem w stanie zebrać swoich myśli ani pogodzić się z tym, że leczenie nie działa a jedynej oosbie, na której mi zależy, prawdopodobnie nie zostało już zbyt wiele życia.

-Adam jest silny... Nic mu nie będzie... Wyjdzie z tego... prawda?

Mamrotałem pod nosem, nie oczekując absolutnie odpowiedzi od nikogo. Po prostu schowałem twarz w dłoniach i skulony przy szpitalnej ścianie najzwyczajniej w świecie płakałem. Płakałem ze strachu i z bezsilności. Świat bez Adama - nawet, jeśli nie znaliśmy się zbyt długo, to nie byłem w stanie sobie tego wyobrazić. 

Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu, jednak nie odważyłem się tam spojrzeć. Samo wzięcie oddechu sprawiało ból i nie miałem na to siły.

-Podam panu coś na uspokojenie, w porządku?

Usłyszałem spokojny głos pielęgniarki, w którym pobrzmiewało tak wielkie współczucie, że nie mogłem się nie skrzywić. Nie odpowiedziałem jej, ale chwilę później zostałem pociągnięty gdzieś na bok przez dwie pary rąk. Po prostu im na to pozwoliłem, bo co miałem zrobić? Jakikolwiek ruch czy nawet myśl była w tym momencie ponad moje siły i nie widziałem nawet sensu w sprzeciwie. Po prostu to bolało. Bolało tak bardzo, że miałem po raz pierwszy w życiu ochotę najzwyczajniej w świecie zapłakać się na śmierć.

Poczułem ukłucie i kilkanaście sekund później poczułem się o wiele spokojniejszy. Puls wrócił do normy a zaczerpnięcie oddechu stało się w jakiś sposób łatwiejsze.

-Lepiej się pan czuje?

Ten sam głos pełem trosku znów się do mnie zwrócił. Tym razem na nią spojrzałem i widziałęm, jak bardzo się martwiła. Odetchnąłem głęboko, chociaż wciąż nie potrafiłem się uspokoić, jednak nie mogłem nic z tym zrobić. Nic poza tym, co już dały mi podane mi przed momentem leki.

Westchnąłem cicho i spojrzałem z powrotem na podłogę, zastanawiając się nad tym wszystkim. Co ja miałem teraz zrobić? Jak mam wesprzeć jego rodzinę? Jak mam mu pomóc? Jak... jak mam sobie z tym wszystkim poradzić?

Nie mam pojęcia.

Komentarze

Popularne posty