Other universe - Rozdział 10


 Stałem tam jak wmurowany w ziemię ale jednocześnie gotowało się we mnie - ze złości i ze strachu. Bałem się jak cholera, bo widziałem jak bardzo duże problemy mieli z nimi moi przyjaciele. Przyglądał mi się, jakbym był jakimś cholernym wybrykiem natury - i doskonale znałem ten wzrok. Nienawidziłem go już wtedy, w wiosce. Teraz to uczucie nie było ani trochę lżejsze, wręcz przeciwnie - przybrało na sile.

-Więc to jego próbujecie chronić.

Powiedział tonem, jakby nagle coś zrozumiał a ja tylko czułem, jak moja krew coraz bardziej wrzała. Widziałem, jak pozostałe ze mną ciało Pain'a próbowało się do niego zbliżyć, jednak ten cały białowłosy Jiraya szybko go znokautował jakąś... kompletnie nieznaną mi i super techniką. Potem znów zwrócił się do nie, jakby miał mnie za jakiś niezwykle rzadki okaz.

-Hej, dzieciaku, może mała pomoc? Ze mną będziesz mógł obronić siebie i swoich przyjaciół.

Usłyszałem w myślach i doskonale wiedziałem, kto to był. Mój wewnętrzny lis, którego czakra zawsze mieszała się z moją i która jednocześnie utrudniała mi trening i sprawiała, że byłem silniejszy niż zwykle. W perspektywie miałem oglądać porażkę moich przyjaciół i... kto wie, co by się ze mną stało?

-Z przyjemnością.

Wycedziłem przez zęby i poczułem, jak po moim ciele zaczyna płynąć coraz cieplejsza i coraz silniejsza czakra. Wypełniała mnie całego i dodawała mi sił a ja już nie czułem się tak bezsilny, jak jeszcze chwilę temu. Dodatkową satysfakcję dawał mi fakt wyraźnego szoku na twarzy legendarnego sannina.

-Lisi demon...

Powiedział w zdziwieniu i jakimś... zafascynowaniu? Poczułem czyjąś dłoń na ramieniu a gdy tam spojrzałem, zobaczyłem Itachi'ego - cała czwórka stała na równi ze mną i nie wyglądali, jakby mieli zamiar odpuścić swojemu przeciwnikowi. Wyglądali na cholernie poważnych i gotowych do dalszej walki, nie ważne ile miałoby ich to kosztować. A ja chciałem ich po prostu chronić, nic więcej.

-Nie powinieneś był tego zobaczyć, ale już trudno. Naruto, poznaj legendarnego sannina, Jirayę. To on wymyślił imię, które nosisz.

Ta wiedza mnie zaskoczyła. Spojrzałem na tego mężczyznę i zastanawiałem się, jakim cudem mogłem nosić imię, które on mi wybrał, jednak nie widziałem żadnego związku. Już dawno powiedziano mi, że cała moja biologiczna rodzina zginęła w dniu moich narodzin a dziadkowie zginęli w walce, nie mógł on więc być moim krewnym.... prawda?

-Naruto? Itachi, chcesz mi powiedzieć, że ten chłopak jest...

-Synem Czwartego Hokage, owszem.

Mężczyzna o białych włosach jęknął, jakby właśnie coś go trafiło niczym piorun, po czym na powrót wlepił we mnie swój wzrok. Wyglądał trochę, jakby miał zaraz zemdleć.

-Dlaczego nie jest w wiosce? Dlaczego jest z wami?

-Może kiedyś on sam ci to wyjaśni. Na razie pójdziesz z nami, Jiraya.

Wydawało mi się, że Itachi tymi słowami wprowadził naszego przeciwnika w swoje jutsu iluzji i wiedziałem, że nie powinien się już z niego uwolnić. Zastanawiało mnie, czy ta sytuacja od samego początku była częścią ich planu, jednak nie miałem zamiaru teraz o to pytać. Coś mi jednak nie dawało spokoju i coś mi mówiło, że nie powinienem jeszcze opuszczać gardy.

-Zwiążcie go i zbieramy się. Nie mamy czasu do stracenia, podróż z nim będzie jeszcze dłuższa.

Westchnął od niechcenia Pain i wyszedł, zostawiając nas samych. Zazwyczaj nie tykał się takiej roboty, wszyscy mówili, że on jest tylko od ataku a nie od zajmowania się więźniami. Obrona i atak - dwie specjalności Pain'a. Obserwowałem, jak Konan i Kisame podchodzą do uwięzionego w iluzji shinobi ale dalej coś mi nie pasowało. Niemal podskoczyłem, gdy nagle zaatakował. Jednak zamiast strachu poczułem jeszcze większą wściekłość. Wszystko pociemniało przed moimi oczami i... następnym, co pamiętam było to, że klęczałem obok oszołomionego, leżącego na ziemi Jirayi. 

-Naruto, wystarczy. Uspokój się.

Usłyszałem głos Itachi'ego a gdy na niego spojrzałem, był wyraźnie zmartwiony chociaż nie miałem pojęcia, czym takim. Przecież wszystko jest w porządku, prawda? Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy żeby skoncentrować się i uciszyć czakrę lisa buzującą we mnie. Po dłuższej chwili mi się to udało a gdy znów otworzyłem oczy, Kisame przerzucał sobie przez ramię nieprzytomnego i uwięzionego sannina. Konan spojrzała na mnie przelotnie z czymś na krztałt współczucia, czego kompletnie nie rozumiałem, i wyszła razem z Kisame, by dołączyć do kierującego się już na drogę powrotną Pain'a. Chciałem zrobić to samo, jednak Itachi powstrzymał mnie a ja spojrzałem na niego z niezrozumieniem.

-Itachi?

-Naruto, nie powinieneś na razie używać tej mocy. Nie jesteś wystarczająco silny, by móc nad nią panować. Nie rób tego więcej, dobrze?

-Ale dlaczego? Przecież się udało, prawda?

-Tak, ale taka moc może cię zniszczyć, jeśli jesteś za słaby. W tym momencie jesteś za słaby, Naruto.

Słowa mojego ulubionego nauczyciela bardzo mnie zaskoczyły i w jakiś sposób mnie zabolały, chociaż wiedziałem, że mówi prawdę - i chyba dlatego bolało to jeszcze bardziej. Westchnąłem ciężko i zwiesiłem głowę, nie chcąc już dłużej na niego patrzeć, bo czułem się jak skarcony dzieciak.

-W porządku. Przepraszam.

Powiedziałem i smętnie ruszyłem za Itachim zastanawiając się, co mogę zrobić, żeby jak najszybciej być jeszcze silniejszym, niż jestem. Coś będę musiał wymyślić.

Komentarze

Popularne posty