Rozdział 20 - Ostatnie koncerty
BILL
Mimo, że dziewczyny wciąż przebywały w szpitalu, my nie próżnowaliśmy. Na szczęście powoli zbliżaliśmy się do końca - na naszej liście, z 65 pozostało już jedynie, albo aż, 11 koncertów. Właśnie zagraliśmy pierwszy z trzech na terenie Węgier, w Szolnok. Z tego, co udało mi się dowiedzieć od Davida, tak dużo ludzi chciało przyjść na nasze koncerty, tyle było petycji, że liczba koncertów zwiększyła się z początkowej liczby 45 o 20! Teraz już się tym nie przejmowałem - przed wyjazdem z Rumunii widzieliśmy się z bliźniaczkami i wiemy, że wszystko z nimi w porządku, prześladowca nie żyje i chociaż to przykre, to w pewien sposób się cieszę, już nie muszę się bać. To dało nam wszystkim pozytywnego kopa, nawet Tomowi, który dość szybko pozbierał się po stracie, która przecież z nas wszystkich najbardziej dotknęła właśnie jego. Skąd wiem, że się pozbierał? Właśnie siedzimy obok siebie na stołkach, patrząc sobie w oczy i wykonując ostatni tego wieczoru utwór - An deiner Seite. Cały koncert tryskaliśmy energią i daliśmy z siebie 200%, a w oczach bliźniaka nie widzę nic, poza bezgranicznym szczęściem. Odkąd zgodziłem się być jego na wieki, z jego twarzy nie schodził uśmiech ani na moment, a ten, który kierował do mnie, był przepełniony tak wielkim szczęściem, że nie potrafiłem tego opisać słowami. Kocham go, ponad życie, i zrobię wszystko dla jego szczęścia. Jeśli zbrodnią jest kochać, to obaj jesteśmy straceni. Bo czy zbrodnią jest obdarzyć drugiego człowieka tak wspaniałym uczuciem? Nie chcę wracać ze ścieżki, jaką obraliśmy. Mimo to czekała nas jeszcze jedna przeszkoda na drodze do szczęścia - mianowicie powiedzenie rodzicom. Wspólnie ustaliliśmy, że wyjedziemy gdzieś, by móc wziąć ślub i poszukamy domu za granicą. Mamy upatrzone dwa - w Los Angeles i w Miami. Jeszcze nie zdecydowaliśmy, gdzie zamieszkamy, ale będziemy mieszkać wspólnie. Przez tyle lat już się nauczyliśmy, że wspólnie jesteśmy w stanie przetrwać największą burzę w naszym życiu. Tom po raz ostatni uderzył w struny a fanki zaczęły piszczeć jak opętane. Podziękowałem im i zeszliśmy razem ze sceny. Tam od razu podążyliśmy do naszej garderoby, tak się złożyło, że dostaliśmy wspólną. Jak tylko drzwi się za nami zamknęły, bliźniak porwał mnie w swoje ramiona i pocałował, wciąż jeszcze żyjąc emocjami ze sceny. Zaśmiałem się i oddałem pieszczotę.
-Kocham cię. - powiedzieliśmy jednocześnie, patrząc sobie głęboko w oczy.
~*~
Hamburg. Ostatni koncert na trasie gramy w Hamburgu. Denerwuję się. Czym? Sam nie wiem. Ten występ przecież nie różni się niczym od poprzednich. A jednak odczuwam niepokój. Ale nie taki ciągły i ciężki jak wtedy, gdy nasze życie było zagrożone. Nie rozumiałem tego, ale postanowiłem się nie przejmować. Na scenie oślepiły mnie reflektory, a pisk ludzi zebranych w hali niemal mnie ogłuszył. Spojrzałem na Warkoczyka, który uśmiechnął się do mnie lekko i zaczął grać. Dałem się ponieść. Nie liczyło się nic. Byliśmy tylko muzyka i my. Nie było tych ludzi dookoła. Wszyscy daliśmy z siebie wszystko. Występ minął jak we mgle, pamiętam jedynie oślepiający błysk świateł, a dopiero co zszedłem ze sceny. Od razu zebraliśmy się w pokoju wspólnym, i nie bacząc na nic wokół wszyscy zaczęliśmy, niczym małe dzieci, piszczeć i skakać, ciesząc się z pomyślnego zakończenia kolejnej trasy. Jednak oprócz naszych krzyków, powietrze przecięły też oklaski i czyiś dźwięczny śmiech. Znałem ten dźwięk. Odwróciliśmy się czym prędzej i zobaczyliśmy je. Przed nami stały dwie, dość wysokie, chude, blade dziewczyny. Rude włosy jednej z nich były uplecione w opadającego na plecy warkocza a czarne włosy drugiej opadały jej niesfornie na czoło. Usta obu dziewcząt wyginały się w radosnych uśmiechach.
-Abbie! Alice! - odezwałem się wreszcie, na co obie zaśmiały się, widząc nasza reakcję. Z pewnością mieliśmy powalające miny, ale to nie było ważne. Są tu. Zdrowe. Z nami. Na szczęście.
-Już się dobrze czujecie? - zapytał mój brat, opierając łokieć na moim ramieniu. Obie pokiwały głowami.
-Co prawda boli mnie jeszcze brzuch, ale mi przejdzie. - odezwała się starsza z bliźniaczek, a młodsza jakby tylko jej przytaknęła i zmusiła, by ta usiadła na stojącej za nimi sofie, co ta uczyniła po krótkim siłowaniu.
-I dlatego powinnaś odpoczywać. - skomentowała czarnowłosa, po czym zwróciła się do nas. -Genialny występ. Odpłynęliście, ale daliście z siebie wszystko. - pochwaliła nas, a zaraz do garderoby wpadł Jost z szampanem w ręku.
-No, chłopcy, mamy co świętować!
TOM
Wyrwałem managerowi butelkę z dłoni i upiłem pierwszego łyka, zaraz potem podając alkohol bratu. Cieszyliśmy się jak dzieci, że to już wreszcie koniec i wrócimy do domu. Co prawda czeka nas tam ciężka rozmowa z rodzicami, ale jakoś damy radę. Zawsze dajemy. Nie ma co się martwić na zapas. Krzyczeliśmy, skakaliśmy i powoli opadaliśmy z sił po przebytym koncercie. Nasze bateryjki były na rezerwie i błagały o doładowanie, więc każdy powlókł się do swojej garderoby i po kilkunastu minutach, na wpół śpiąc ładowaliśmy się do busa, gdzie czekały już na nas nasze przyjaciółki. Bo są dla nas ważne. Uśmiechnęliśmy się do nich przepraszająco i zaraz ułożyliśmy się do snu. Nie jedziemy do hotelu, niestety, jedziemy prosto do Loitsche, a to nam trochę zajmie. Oparłem głowę o okno i przytuliłem do siebie bliźniaka, po kilku minutach zasypiając, ukojony jego zapachem, jego ciepłem i miarowym mruczeniem samochodu.
~*~
-Tom, jak mogłeś zrobić to bratu? - słyszałem rozżalony głos matki. Spojrzałem na nią z niezrozumieniem. Jej wzrok wyrażał żal i obrzydzenie, a ja nie rozumiałem, dlaczego. Obok mnie, ze spuszczoną głową stał Bill. Unikał mojego wzroku. Jego spojrzenie skakało na wszystkie strony, nie zatrzymując się na niczym na dłużej.
-Mamo, to nie tak... My na prawdę się kochamy... - starał się wyjaśnić naszej rodzicielce wyjątkowość uczucia, które rozkwitło między nami, ale nic to nie dawało. Nagle powietrze przeciął przeraźliwy krzyk. Wszystko wokół zrobiło się czarne, a ja widziałem już tylko bliźniaka, który świecił jakimś dziwnym, delikatnym światłem. Spojrzał na mnie z dziwną pustką w oczach.
-Jak mogłeś, Tom? - powiedział nie swoim głosem, a głosem naszej matki. Przełknąłem głośno ślinę, a z jego oczu i ust zaczęły wypływać larwy. Po chwili cała jego postać zniknęła, zamieniając się w ciemną maź. Zdezorientowany patrzyłem na niego, a zaraz potem poczułem, jak grunt osuwa mi się pod nogami. Po kilku chwilach upadłem na coś, byłem w jakimś jasnym pomieszczeniu, przede mną, plecami do mnie, stał Bill. Zacząłem się bać. Pod jego stopami tworzyła się powoli plama krwi. Podbiegłem do niego. Miał nóż wbity w brzuch. Spojrzałem mu w twarz, a z jego ust wyczytałem tylko jedno słowo. PRZEPRASZAM.
-Tom? Tom, wstawaj, jesteśmy w domu.
Komentarze
Prześlij komentarz