Trust me - rozdział 1


Skończyłem zakładać świeży bandaż i upewniłem się, że spod bluzy i rękawiczki bez palców nie wystaje nawet najmniejszy kawałek. Gdybyś coś zauważył, na pewno zacząłbyś dociekać. Odetchnąłem cicho i wyszedłem z pokoju, od razu kierując się na schody. Z dołu słyszałem twój cichy śpiew, w rytm piosenki, która ci się ostatnio spodobała. Wszedłem do kuchni, gdzie się krzątałeś, wyjmując z piekarnika swojej domowej roboty pizzę. Dobrze wiesz, że ją uwielbiam. Pachnie tak, że aż ślinka leci. Odwróciłeś się w moją stronę i uśmiechnąłeś, gdy stanąłem w progu, odsłaniając rząd równych, białych ząbków. Położyłeś pizzę na środku stołu i spojrzałeś na mnie pełnym zadowolenia spojrzeniem.

-Chodź, chodź, już jest gotowa. - podszedłeś do mnie i dotknąłeś mojego przedramienia, sadzając na krześle, jakbym miał uciec. Kiedyś nie byłeś taki. Mało czasu spędzaliśmy ze sobą i nie dotykaliśmy się. Ale odkąd w wieku 10 lat prawie zginąłem, stałeś się zupełnie inny. Bardziej dotykalski, i troskliwy. Spędzamy razem dużo czasu i rozmawiamy... czasem głównie ty mówisz, ale no. Sześć lat temu potrącił mnie pijany kierowca, gdy wracałem do domu. Mój stan był krytyczny i ledwo udało mi się ujść z życiem. Widziałeś wypadek na własne oczy ale szybko uporałeś się z traumą. Po prostu... zbliżyliśmy się do siebie. Wiemy o sobie wszystko. No... prawie wszystko. Ale podoba mi się to, jak blisko jesteśmy. Chciałbym, by to się nie skończyło. Nigdy. A jednak czułem, że taki dzień nadejdzie. Nie wiesz, że się tnę. Codziennie, czasem dwa razy dziennie. Zacząłem cztery lata temu. Nasz tata zaczął nam robić piekło, bo uwidział sobie, że chce nas odebrać mamie. Popadliśmy w dołek finansowy a ja zdałem sobie sprawę, że jestem gejem i że wyglądam inaczej niż reszta chłopców. Delikatniejsze rysy, lekko kobiece zarysy, makijaż i dopasowane ciuchy - to wystarczyło, by rówieśnicy wyśmiewali się ze mnie i mi dokuczali, nawet, jeśli ja to w sobie lubiłem. Pierwszy raz był okropny. Tępawy nóż z kuchni boleśnie ciągnął moją skórę, ale czułem jakąś chorą przyjemność w tym. Potem kupiłem żyletki i szybko nauczyłem się, jak ciąć, by nie bolało w trakcie, ale by bolało, gdy zaczyna płynąć krew. Uzależniłem się w kilka dni. Daje mi to wytchnienie. Mogę ukarać się za to, co zrobiłem źle, i przestać myśleć o problemach. Ocknąłem się z zamyślenia, gdy postawiłeś przede mną talerz i usiadłeś naprzeciwko, przyglądając mi się uważnie, po raz kolejny tego dnia. Masz taki nawyk. Czujesz, że coś jest nie tak, chociaż nie widzisz żadnych oznak tego, bo ci na to nie pozwalam. -Coś się tak zamyślił? - spytałeś. Uśmiechnąłem się szeroko.

-Myślę o tym jutrzejszym teście z chemii. - wyjaśniłem, na co zaśmiałeś się dźwięcznie. Lubię twój śmiech. Brzmi ładnie i zaraża dobrym humorem.

-Spokojnie, Bill. Dasz sobie radę, jak zawsze. - stwierdziłeś pewnie i zabraliśmy się za jedzenie. Niebo w gębie! Niewątpliwie masz talent! No i nie tylko do gotowania oczywiście. Zajadałem z apetytem... no co? Mało jem, ale posiłków przygotowanych przez ciebie nie odpuszczę! Nagle syknąłeś cicho i złapałeś się za lewy nadgarstek. Spojrzałem na ciebie zdezorientowany. Coś cię boli? Co się stało? Tom? Rozmasowałeś skórę nadgarstka i spojrzałeś na mnie z delikatnym uśmiechem, zdobiącym twoje usta. -To nic. Po prostu od dłuższego czasu trochę mnie boli. - zaniepokoiłem się.

-Bardzo?

-Zależy. Różnie. Chociaż ostatnimi czasy mocniej. Jakby coś rozrywało mi skórę i komórki. Wiesz, o czym mówię? - chyba zbladłem. Takie uczucie mam, gdy się tnę, doskonale wiem, o czym mówisz. A później, przez kilka dni, mam uczucie, jakby ta rana rozrywała się co chwilę na nowo. W tej chwili też, wczorajsze blizny dają o sobie znać. Widząc mój wyraz twarzy wstałeś i podszedłeś do mnie, przytulając. Chłonąłem twój zapach i ciepło, jakby były moją oazą, moim sacrum. -Nic mi nie będzie, zobaczysz. - szepnąłeś uspokajająco, jak zwykle interpretując wszystko po swojemu. Wtuliłem się w twoje ciepłe ciało, trochę się uspokajając. Może to tylko zbieg okoliczności? Taką miałem nadzieję, wypuszczając cię z objęć.

-Jak długo cię już boli? - spytałem cicho. Przez chwilę milczałeś, zastanawiając się nad odpowiedzią.

-Jak się tak zastanowić to z kilka lat. - dobra, to się robi dziwne. Ja wiem, że ty i ja zawsze czujemy uczucia drugiego, ale aż tak? W sumie zdarzały się i takie przypadki...

-Powinieneś iść z tym do lekarza. - stwierdziłem, a ty po prostu usiadłeś z powrotem na swoje miejsce.

-Byłem. Jak zwichnąłem bark to mu powiedziałem. Fizycznie nic mi nie jest i twierdzi, że to jest tylko w mojej głowie. - wzruszyłeś ramionami, jakby nigdy nic, a ja utkwiłem wzrok w swoim talerzu. Dokończyłem porcję i spojrzałem na ciebie. Dawno popijasz sobie sok, na talerzu nie pozostawiając nawet okruszka. Nie musiałeś pytać, czy mi smakowało, widziałeś to po mnie, ale moje milczenie cię niepokoiło. Mnie natomiast zajmowało myślenie o tej całej sytuacji.

-Co będziemy robić? - spytałem. Wiem, że jeśli robisz swoją specjalną, domową, wegetariańską pizzę to chcesz ze mną spędzić cały wieczór, a może nawet i noc. Zawsze tak robisz. W sumie i tak spędzamy sporo czasu razem. Uwielbiam to. Ale większość wieczorów w tygodniu, bo nie mówię o weekendzie a dzisiaj jest środa, spędzamy osobno. Na moje pytanie wyszczerzyłeś swoje białe ząbki. Poczułem lekkie ciepełko na sercu, widząc twój uśmiech.

-Masz do wyboru pójście na miasto albo oglądanie filmu. - udałem, że się zastanawiam.

-A nie możemy najpierw pójść na miasto a potem obejrzeć film? - spytałem, chociaż wiedziałem, że możemy. Skinąłeś głową i wstałeś, zbierając talerze. To był znak, żebym poleciał do pokoju po swoje rzeczy. Tak też zrobiłem. Jest ciepło, więc nie biorę kurtki. Schowałem do kieszeni tylko telefon, trochę pieniędzy i zbiegłem na dół. Ty już czekałeś na mnie przy drzwiach, z telefonem w dłoni, który zniknął w kieszeni twoich obszernych spodni, gdy tylko się pojawiłem. Mamy taką niepisaną zasadę, że jeśli nie jest to nic pilnego, nie używamy telefonu w swoim towarzystwie. Tak się utarło i tak jest. Chwyciłeś mnie delikatnie za przedramię i wyszliśmy z domu. Szliśmy obok siebie, milcząc, przez park niedaleko domu. Słońce już schowało się za horyzontem i zaczęło się ściemniać, a park pustoszał. W ciągu dnia pełno tu dzieci, rodziców i uczniów, punktem spotkań z reguły jest Skałka - jedyna, porzucona na środku pustego placu skała, która nie wiadomo skąd tam się wzięła. My jednak z nikim się nie umawialiśmy. Usiedliśmy na jednej z drewnianych ławek i patrzyliśmy na świat dookoła. Cisza w cale nam nie przeszkadzała. Siedzieliśmy tak blisko, że nasze biodra i uda stykały się. W pewnym momencie oparłem głowę o twoje ramię,  a ty objąłeś mnie ramieniem, okrywając jednocześnie trochę bluzą. Lubię twój dotyk i lubię się do ciebie przytulać. To mnie uspokaja. Jedyna osoba, której ufam bezgranicznie i której nigdy bym naumyślnie nie skrzywdził, to ty. Osoba, na której cierpienie i płacz nie mogę patrzeć a której śmiech mnie rozwesela, to ty. Tak... mam szczęście, że cię mam, Tom. Inaczej pewnie by mnie tu już dawno nie było.

-Proszę, proszę. Tak myślałem, że starszy Kaulitz siedzi z jakąś laską, a to jednak tylko jego siostra. - usłyszeliśmy za naszymi plecami. Zadrżałem. Rico. Jedna z prześladujących mnie osób. Szczupły, wysoki, wysportowany z ciemnymi, krótkimi włosami i o jasnych, niemal złotych oczach, jednak z paskudnym charakterem. Poczułem, jak mocniej mnie obejmujesz, wiedząc, że atak był wymierzony we mnie. Spuściłem głowę i skuliłem się, nie kontrolując tego odruchu. Poczułem na sobie twoje pytające spojrzenie, ale nic nie zrobiłem. Po chwili Rico stał przed nami i mogłem sobie wyobrazić jego kpiący uśmiech i spojrzenie pełne pogardy.

-Myślałem, że to jakiś frajer, ale to jednak tylko Rico, z którym nawet nie da się powalczyć, bo jest zwykłą ciotą. - odciąłeś się. Usłyszałem gwizd i powolne brawa. Jedna osoba. Dwie. Trzy. Jest ich trzech.

-Trójka. - szepnąłem, a czując, jak twoje mięśnie się spinają, wiedziałem, że zrozumiałeś. Zaniepokoiłem się. Nie możesz z nimi walczyć. Nie poruszyłem się nawet o milimetr. W powietrzu wisiało napięcie.

-No chodź tu, księżniczko, obiecałaś nam coś ostatnio. - usłyszałem i po chwili byłem mocno ciągnięty za mój ranny nadgarstek. Syknąłem cicho z bólu i kątem oka widziałem, jak rozmasowujesz swój. Wstałeś i zdjąłeś bluzę, żeby ci nie przeszkadzała.

-Puść go, Rico. - powiedziałeś niskim tonem, który nigdy nie wróżył nic dobrego. Chłopak zaśmiał się i popchnął mnie do swojego kolegi, który objął mnie w pasie, przyciągając do siebie a drugą ręką zaczął podduszać. Nawet nie reagowałem. Jeśli to zrobię, oberwę mocniej. I ty też. A to nie o to tu chodzi. Zacisnąłem dłonie na przedramieniu, które oplata moją szyję.

-W porządku, Tom. Odpuść. Zaufaj mi. - powiedziałem cicho i czułem w tym momencie spojrzenia wszystkich tu na sobie. Uśmiechnąłem się lekko i poczułem, jak uścisk na moim gardle się zwiększa. Nie mogę wziąć w płuca wystarczającej ilości powietrza. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jaki wyraz twarzy masz w tej chwili, ale czułem wypełniający cię gniew. Wiedziałem, że nie odpuścisz. Mogłem teraz się modlić, żeby nie zrobili ci zbyt wielkiej krzywdy i skupili się na mnie. Zostałem odciągnięty w bok i wtedy usłyszałem coś, czego nigdy nie chciałem usłyszeć.

-Wiesz, podobno bliźniaki odczuwają swoje emocje i bodźce fizyczne. Zobaczymy więc, czy wytrzymasz dłużej, niż księżniczka. - po chwili jeden z chłopaków zagradzał ci drogę do mnie, a Rico podszedł i uśmiechnął się. -Przedstawienie czas zacząć. - szepnął i poczułem uderzenie w brzuch. Wypuściłem ostatki powietrza w cichym jęku bólu i poczułem, jak gardło zaczyna mnie palić. Ponowne uderzenie. Kolejne. I jeszcze jedno. Tym razem w żebra. Krzyknąłem z bólu na tyle, na ile mogłem. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Kopniaki w piszczele, uderzenie w twarz, smaganie czymś ud, szarpanie za włosy i uderzenia w brzuch. Po kilku chwilach nie byłem w stanie nic widzieć, a w głowie kręciło mi się niemiłosiernie. Czułem, że odpływam. Słyszałem twoje krzyki i odgłosy szarpaniny. Po chwili dotarł jeszcze jeden głos. Kolejne uderzenie w brzuch. Zacząłem kaszleć, a raczej chciałem, bo nie miałem, jak złapać powietrza. Zacząłem się dusić. Po chwili trzymające mnie ręce zniknęły, a ja po prostu upadłem. Tylko jakaś jedna rzecz, jeden impuls nie pozwalał mi zemdleć. Coś mnie trzymało, mimo zamkniętych oczu, zawrotów głowy, zaburzeń widzenia i oddychania i mimo tego okropnego uczucia, które mnie wypełniało. Leżałem na trawie, próbując złapać normalny oddech, ale nie szło mi to zbyt dobrze. Wciąż miałem wrażenie, że się duszę.

-Bill! - usłyszałem cię i po chwili poczułem znajomy dotyk na dłoni. Nie reagowałem. Chcę tylko wiedzieć,  że ci nic nie jest. Otwarłem z trudem oczy i spróbowałem wyostrzyć widzenie, ale na marne. Widziałem tylko niewyraźny obraz twojej zmartwionej twarzy.

-Co z nim? - ktoś nieznajomy był blisko. Zamknąłem oczy. Poczułem, jak układasz moją głowę na swoich kolanach i głaszczesz mnie po policzku.

-Śpij, Billy. Zabiorę cię do domu. Już dobrze. - szeptałeś cicho, uspokajając mnie, a twój głos był dziwnie ściśnięty. Jakbyś miał płakać. Szukałem dłonią twojej dłoni, a po chwili poczułem ciepły uścisk. -Już w porządku. Nic mi nie jest. Śpij. - poprosiłeś, a ja wiedząc, że wszystko z tobą dobrze, mogłem pozwolić porwać się temu uczuciu i zatopić w ciemności, która koi. Ostatnim, co pamiętam, jest twój dotyk na moim policzku i dłoni.

***

Obudziłem się, czując przeraźliwe zimno na całym ciele. Otwarłem oczy i kiedy już normalnie widziałem, zauważyłem, że jestem we własnym łóżku a na zewnątrz świeci słońce. Przetarłem lekko oczy i spojrzałem na zegarek. 10:11... przecież mam szkołę! Dlaczego nie słyszałem budzika? Wstałem i poczułem zawroty głowy, ale po chwili minęły, więc ignorując ogólną słabość organizmu i usilną potrzebę położenia się z powrotem, zszedłem powoli na dół, z zamiarem zjedzenia śniadania i ogarnięcia się. Żebra bolą przy każdym ruchu, ale nie zważałem na to. Czułem wyraźnie bandaże na ciele, tak jak i to, że nie jestem już we wczorajszych ubraniach. Wszedłem do kuchni, gdzie siedziałeś z dwójką jakiś nieznanych mi chłopaków. Rozmowa umilkła a spojrzenia wszystkich skierowały się na mnie. W jednej chwili dopadłeś do mnie i złapał za ramię, a drugą ręką delikatnie objąłeś i poprowadziłeś do krzesła.

-Co ty robisz? Nie powinieneś wstawać. - stwierdziłeś opiekuńczo, a gdy byłeś już pewien, że siedzę w miarę stabilnie, usiadłeś z powrotem na swoje miejsce.

-Nic mi nie jest, Tom, a my mamy szkołę. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, na co zmarszczyłeś brwi.

-Nigdzie nie idziesz. I ja też nie. Póki nie wyzdrowiejesz. - zarządziłeś. Mama w ogóle nie bywa ostatnio w domu, więc to ty przejąłeś dowodzenie.

-Ale mi nic nie jest. - zaprzeczyłem, na co założyłeś ręce na piersi.

-Ach tak? Jesteś blady jak ściana, masz sińce pod oczami, złamane żebro, sporo siniaków i pociętą rękę, w dodatku przez pół nocy nie byłeś w stanie normalnie oddychać i masz czerwone ślady na szyi. To nie jest nic, Bill. - wymieniłeś a ja skrzywiłem się. No dobra, nie czuję się dobrze, ale co z tego? Wiele razy się tak czułem i nigdy nic sobie z tego nie robiłem, nawet mimo twoich zakazów. Teraz też nic mi nie będzie. -Powiesz mi, czemu nigdy mi nie powiedziałeś, że cię prześladują i skąd w twoim pokoju żyletki? - spytałeś tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nienawidzę, gdy tak do mnie mówisz. Spuściłem głowę zrezygnowany. Nie odpuścisz. Westchnąłeś cicho i wstałeś, po czym wziąłeś mnie na ręce. Wtuliłem się w twoje ciepłe ciało. -Idę z nim na górę. Dacie sobie radę? - spytałeś nieznajomych, a gdy najwyraźniej otrzymałeś od nich odpowiedź, zapewne skinięcie głowami, bo nic nie słyszałem, ruszyłeś po schodach na górę. Czułem się zaszczuty. Wiesz o żyletkach i ranach, na pewno łatwo to ze sobą połączyłeś i teraz nie odpuścisz. Weszliśmy do mojego pokoju i zamknąłeś drzwi, po czym usadziłeś mnie na łóżku, samemu siadając naprzeciwko. -Więc słucham. - powiedziałeś. Nie podniosłem wzroku. Czułem palący wstyd i smutek, który na pewno nie był tylko mój. Zawiodłem cię.

-To długa historia. - szepnąłem.

-Mamy czas. - usłyszałem i już wiedziałem, że nie mam wyjścia. Westchnąłem. To będzie dzień, którego najbardziej się obawiałem.

Komentarze

Popularne posty