Odnajdę cię! - Rozdział 4

 


Tej nocy nie mogłem spać. Mimo że przez ból głowy zasnąłem bardzo szybko, to ciągle się budziłem i miałem jakoś bardzo dziwne sny. Znów jechałem konno a obok mnie byli różni ludzie. Wszyscy konno, ubrani tak samo, a na wietrze powiewały zielone peleryny ze Skrzydłami Wolności. Miałem wrażenie, jakbym przeżywał zupełnie inne życie.

-Eren!

Obudziłem się i podniosłem się gwałtownie do siadu, z wyciągniętą przed siebie ręką i mocno bijącym sercem. Miałem wrażenie, jakby właśnie zabrano mi coś cennego.

-Na rozkaz, kapralu.

Usłyszałem ciepły głos i gdy spojrzałem w stronę stojącego pod oknem biurka zauważyłem siedzącego na krześle chłopaka, którego w ciemności ledwie rozpoznałem. Eren Jeager. Mój uczeń. Mój... kompan? Czując przeszywający ból głowy syknąłem i spróbowałem rozmasować sobie skronie. Różne obrazy, myśli i uczucia mieszały mi się w głowie z naglącym pytaniem, co on tutaj robi?

-Proszę to zażyć. Pomoże panu.

Zaskoczony spojrzałem na klękającego przede mną chłopaka. Przez ten dziwny stan chorobowy nie zorientowałem się nawet, gdy do mnie podszedł z wyciągniętą w moją stronę dłonią, trzymającą szklankę z wodą a w drugiej dłoni miał jakąś tabletkę.

-Co to jest?

Słyszałem, jak słaby i zachrypnięty jest mój głos i czułem się okropnie, że mój uczeń widział mnie w takim stanie. A może mój podopieczny? Mój... ukochany? Zaraz, co? Potrząsnąłem głową i chcąć jak najszybciej pozbyć się tych dziwnych myśli nie czekając na odpowiedź zażyłem podawany przez niego lek... a może narkotyk? I popiłem go wodą, wypijając jednym haustem całą szklankę.

-Leki przeciwbólowe. Hanji mówi, że są najlepsze. Mnie pomogły.

Hanji? To imię coś mi mówiło. Tylko co? Skąd znałem osobę o takim imieniu? A może to nazwisko? Oparłem się plecami o przyjemnie zimną ścianę i z wdzięcznością przyjąłem kolejną pełną szklankę wody.

-Co ty tu robisz?

Zapytałem, po czym przytknąłem naczynie do ust i wypiłem odrobinę, ciesząc się tym życiodajnym napojem, który teraz doceniałem bardziej, niż kiedykolwiek.

-Czekam, aż sobie przypomnisz, kapralu.

Aż sobie przypomnę... ale co? Chłopak znów wstał ze swojego miejsca, po czym podszedł do mnie i uklęknął tuż przede mną, układając prawą dłoń zaciśniętą w pięść na swojej klatce piersiowej, wskazując na serce, a peleryna na jego plecach zatrzepotała. Nachyliłem się i wyciągnąłem dłoń, dotykając palcami przyjemnego, grubego materiału, który z pewnością był nieprzemakalny.

-Nie jest już oryginalna, ale starałem się, by była taka, jak kiedyś.

Ledwo słyszałem, jak powiedział te słowa, bo kolejny nagły przypływ bólu dosłownie ściął mnie z nóg. Osunąłem się z łóżka i przyrżnąłbym łbem w podłogę, gdyby nie silne ramiona, zbyt silne jak na zwykłego osiemnastolatka, które jednocześnie były tak obce i tak znajome.

-To już długo nie potrwa.

Usłyszałem spokojny głos dochodzący jakby z daleka, nim kompletnie odleciałem. Obudziłem się dopiero parę godzin później, sądząc po tym, że niebo za oknem już powoli szarzało, czyli miało niedługo świtać. Podniosłem się do siadu i rozejrzałem po pokoju, zauważając parę szmaragdowych, niezwykłych oczu, wpatrujących się we mnie. Oczu, które tak kochałem. Uśmiechnąłem się lekko w odpowiedzi, chociaż wiedziałem, że nie robię tego zbyt często i zobaczyłem błyszczące w tym wypełnionych nadzieją i życiem tęczówkach iskierki. 

-Levi...

Zaczął, ale najwyraźniej nie do końca wiedział, co ma powiedzieć. Chciałem już się wtrącić, ale wtedy wstał i zdjął jakiś pakunek z biurka. Podszedł do mnie i uklęknął przed moim łóżkiem, wyciągając pakunek w moją stronę ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Wziąłem w dłonie paczuszkę i szybko ją rozpakowałem, a moim oczom ukazał się symbol Zwiadowców. Nie mogąc uwierzyć, że go widzę, przejechałem palcami po tych niezwykle równo wyszytych piórach, które przywoływały wiele wspomnień.

-Witaj z powrotem, kapralu.

Spojrzałem na wciąż klęczącego chłopaka i po chwili namysłu bez słowa wstałem, zarzucając na ramiona pelerynę i dopiero wtedy pomogłem mu wstać.

-Pamiętasz wszystko?

Spytałem, na co pokiwał zaskoczony głową, bo najwyraźniej szok wywołany moim rozemocjonowanym tonem był zbyt duży, by mógł się odezwać.

-Gdy... gdy ty u... umierałeś...

To zdanie kompletnie nie chciało mi przejść przez gardło. Gdy tylko o tym myślałem, moje gardło ściskała niewidzialna dłoń. Albo lina, jakbym znów się wieszał. Tak jak ponad tysiąc lat temu... Odetchnąłem głęboko i znów spojrzałem w jego zaciekawione, piękne oczy.

-Wtedy powiedziałem, że mam ci jeszcze wiele do powiedzenia. Pamiętasz to, Eren?

Widziałem, jak w jego tęczówkach błyszczy zrozumienie a na usta wpływał delikatny uśmiech. 

-Obiecałeś, że mnie odnajdziesz, ale wygląda na to, że to ja odnalazłem ciebie.

Zaśmiał się, co mnie trochę zirytowało, więc zdjąłem dłonie z jego ramion i strzepnąłem z nich niewidzialny pył, jakbym się ubrudził, po czym odwróciłem się na pięcie z zamiarem wyjścia z pokoju. 

-Levi!

Miałem już otwierać drzwi, ale w tym momencie chłopak pociągnął mnie za ramię, odwracając w swoją stronę i zamknął w silnym uścisku swoich ramion. Przez krótką chwilę nie byłem pewien, jak mam zareagować, ale w końcu odetchnąłem i również go objąłem, wdychając jego przyjemny zapach. Mimo tylu lat, mimo innego ciała i epoki, wciąż pachniał tak samo. Jego zapach wciąż przywodził mi na myśl tylko jedno słowo. Dom.

Komentarze

Popularne posty